Выбрать главу

No, z tą emeryturą to już przesada, pomyślał Skorik. Kiedy konie staną się niepotrzebne, ludzie je zabiją na skórę i mięso, nie będą ich żywić na piękne oczy. Ale nie chciał się sprzeczać z inżynierem, bo ciekawiło go, co tamten jeszcze powie.

– Widzisz, Sienia, projekt przystosowanego do każdego rodzaju drogi m-mototripedu wybrałem jako temat mojej zeszłorocznej pracy dyplomowej w Instytucie Technologicznym…

– A co, to znaczy, że jeszcze niedawno był pan studentem? – zdziwił się Skorik. Na oko Erast Pietrowicz miał całkiem sporo lat. Ze trzydzieści pięć, a może i więcej – przecież nawet skronie zdążyły mu już posiwieć.

– Nie, specjalizację inżyniera mechanika uzyskałem w Bostonie jako ekstern. A teraz nadszedł czas, bym wcielił moją ideę w życie i przetestował ją praktycznie.

– A jeżeli nie zechce ruszyć? – zapytał Sieńka, przyglądając się z podziwem reflektorowi w mosiężnej oprawie z przodu maszyny.

– Ależ nie, jeździ doskonale, ale to za m-mało. Mam zamiar ustanowić na moim mototripedzie rekord – pokonać trasę z Moskwy do Paryża. Start jest wyznaczony na dwudziesty trzeci września, tak że czasu na przygotowania pozostało niewiele, zaledwie nieco ponad dwa tygodnie. A przedsięwzięcie jest trudne, prawie niemożliwe. Niedawno podobną próbę podjął baron von Liebnitz, ale jego auto nie zdało egzaminu na rosyjskich drogach, rozbiło się. Mój Latający Dywan sobie z nimi poradzi, jako że konstrukcja trójkołowa jest zwrotniejsza niż czterokołowa, udowodnię t-to. Aha, i jeszcze coś, zobacz.

Sieńka nigdy nie widział Erasta Pietrowicza tak ożywionego. Oczy, zwykle chłodne, spokojne, teraz błyszczały, na policzkach miał rumieńce. Trudno było pana Namelessa poznać.

– Zamiast nowomodnych opon pneumatycznych, odpowiednich do jazdy po asfaltowej szosie, ale zwykle nieprzydatnych na naszych bezdrożach, skonstruowałem pełne, k-kauczukowe, wzmocnione stalowym drutem.

Skorik dotknął palcem czarnej opony. Była sprężysta, o jakby brodawkowatej powierzchni.

– Wzorem konstrukcji jest triped producenta z Mannheimu, Benza, Patent – Motorwagen, ale Latający Dywan jest o wiele d-doskonalszy! Silnik herr Benza w jego nowym Welo ma zaledwie moc trzech koni mechanicznych, a przekładnię zębatą umieszczono na tylnej osi, u mnie zaś, spójrz tylko, znajduje się na ramie, i silnik ma pojemność prawie tysiąca centymetrów sześciennych! To pozwala osiągnąć prędkość trzydziestu wiorst na godzinę. A na drodze asfaltowej – trzydziestu pięciu, może nawet czterdziestu! Możesz to sobie wyobrazić?

Podniecenie inżyniera udzieliło się Sieńce. Powąchał siedzenie pachnące skórą i naftą. To było bardzo przyjemne.

– A jak się jedzie tym Dywanem?

– Siadaj tutaj. Wszystko ci pokażę. – Erast Pietrowicz z zapałem począł udzielać Sieńce objaśnień, a ten, zadowolony, mościł się na sprężynującym siedzeniu. – No już, zaraz ruszysz. To największa przyjemność, jaką znam, trudno ją z czymkolwiek porównać. Tylko ostrożnie, nie spiesz się. Prawą nogę postaw na pedale sprzęgła i naciśnij do oporu. To jest regulator zapłonu. Przekręć tutaj. Słyszysz? To iskra dotarła do paliwa. Za pomocą dźwigni otwierasz zawory. Świetnie. Teraz zwolnij hamulec ręczny, żeby nie blokować kół. Przesuń przekładnię – to ta dźwignia. I powoli spuszczaj nogę ze sprzęgła, jednocześnie otwieraj p-przepustnicę, która…

Sieńka ujął żelazny drążek, dźwięcznie zwany przepustnicą, i pociągnął go ku sobie, a samobieżny pojazd nagle ruszył z miejsca.

– Aaa! – wrzasnął Skorik ze strachu i zachwytu. Wnętrzności mu się ścisnęły, jak gdyby zjeżdżał na sankach z oblodzonej góry. Trójkołowiec sam wyjechał z wrót wozowni, z przeciwka niebezpiecznie zaczęła się przybliżać ściana i w następnej chwili Sieńka poleciał piersią na koło kierownicy. Rozległ się pisk, trzask rozbitego szkła i jazda się skończyła.

Tuż przed sobą Skorik widział czerwone cegły, po których pełzła zielona gąsienica. W uszach mu dzwoniło, bolały go żebra, ale wszystkie kości chyba miał całe.

Usłyszał przybliżające się z tyłu niespieszne kroki, zobaczył, że na jednym z zegarów pękło szkło, a z drugiego w ogóle wypadło, i wciągnął głowę w ramiona. Proszę, niech pan bije, Eraście Pietrowiczu, nie żałuje ręki, największe cięgi to dla takiego durnia za mało.

– …która reguluje dopływ paliwa, i dlatego należy się z nią obchodzić bardzo delikatnie – kontynuował wyjaśnienia pan Nameless jakby nigdy nic. – Ty, Sienia, szarpnąłeś zbyt gwałtownie.

Sieńka wysiadł z wozu ze spuszczoną głową. Kiedy zobaczył zgnieciony reflektor, jeszcze niedawno taki elegancki i błyszczący, aż szloch mu się wyrwał z piersi. Co za nieszczęście, co za pech!

– Nic nie szkodzi – pocieszył go inżynier i przysiadł w kucki. – Takie drobne stłuczki w automobilizmie to rzecz powszednia. Zaraz wszystko naprawimy. Bądź tak dobry, Sienia, i przynieś skrzynkę z narzędziami. P-pomożesz mi? Zdjąć we dwóch pokrywę to nic trudnego. Gdybyś wiedział, jak bardzo mi brakuje pomocnika!

– A sensei? - Skorik, który już miał zawrócić do wozowni po narzędzia, przystanął. – Nie pomaga panu?

– Masa to konserwatysta i zagorzały wróg p-postępu – wyjaśnił z westchnieniem Erast Pietrowicz, wkładając skórzane rękawice.

* * *

To była prawda. Z powodu rzeczonego postępu inżynier i Masa sprzeczali się zażarcie niemal codziennie.

Na przykład: Erast Pietrowicz przeczytał w porannej gazecie o otwarciu nowego połączenia kolejowego na Zabajkalu i skomentował tę wiadomość, mówiąc, że to wielka wygoda dla mieszkańców regionu. Dawniej podróż z Irkucka do Czyty trwała cały miesiąc, a teraz – zaledwie dobę. A więc to czysty zysk, można wykorzystać ten czas, na co tylko się chce. Oto, powiedział Erast Pietrowicz, w czym kryje się prawdziwy sens postępu – w oszczędności czasu i wydatkowanej energii.

Na to Japończyk: ludzie wcale nie zyskali miesiąca życia, lecz go im odebrano. Dawniej mieszkańcy Irkucka nie wyjeżdżali z domu bez prawdziwej potrzeby, a teraz zaczną się szwendać bez sensu tam i z powrotem. Można jeszcze zrozumieć, gdyby wybierali się na pieszą wędrówkę, przemierzając z mozołem góry i przepływając rzeki. A tak to rozsiądą się na miękkim siedzeniu w wagonie, ledwo zdążą się rozejrzeć dookoła – i już po podróży. W dawnych czasach, kiedy człowiek podróżował, rozumiał, że życie jest Drogą, a teraz będzie mu się wydawało, że to wyściełana ławka w wagonie. Kiedyś ludzie byli silni i wytrzymali, wkrótce staną się ociężali i słabi, obrosną tłuszczem. Tłuszcz. Do tego właśnie sprowadza się cały postęp.

Pan Nameless rozgniewał się. To już przesoliłeś, powiada. Tłuszcz? No i dobrze, dlaczego nie? Zresztą tłuszcz jest tym, co w organizmie najcenniejsze, źródłem energii i sił na wypadek ewentualnych wstrząsów. Chodzi po prostu o to, by ów tłuszcz nie gromadził się w określonych częściach organizmu społecznego, lecz rozkładał się równomiernie, dlatego właśnie powstało pojęcie postępu, czyli tak zwanej ewolucji społecznej.

Masa nie poddawał się. Tłuszcz, dowodził, to element cielesności, a istotą człowieka jest dusza. Postęp sprawia, że dusza ludzka obrasta tłuszczem.

Nie, sprzeciwił się Erast Pietrowicz. Skąd taka pogarda dla ciała? Ono właśnie jest życiem, a dusza, jeśli w ogóle istnieje, należy do wieczności, a więc do śmierci. Nie bez przyczyny w językach słowiańskich życie nazywa się również żywotem, tak jak brzuch. Zresztą również Japończycy za siedlisko duszy uważają nie co innego, tylko właśnie brzuch.

Erast Pietrowicz i sensei toczyli dalej spór o to, czy wraz z postępem zmienia się system wartości, czy też nie.