Oprócz zajęć związanych z przygotowaniem Latającego Dywanu do pokonania trasy Moskwa – Paryż, pan Nameless miał jeszcze jakieś inne tajemnicze sprawy, w które Skorik nie był wprowadzony. Prawie co wieczór o dziewiątej Erast Pietrowicz znikał i wracał późno, a nieraz nie pokazywał się do samego rana. Sieńka w związku z tym miewał bardzo nieprzyjemne wizje. Raz nawet z tobołu brudnej bielizny, przygotowanej do prania, wyciągnął koszulę inżyniera i zaczął ją obwąchiwać, czy aby nie pachnie Śmiercią (tego miętowego, odurzającego zapachu nie sposób było z niczym pomylić). Ale nie wyczuł znajomej woni.
Czasami pan znikał również na całe dnie, lecz powód jego nieobecności pozostawał nieznany.
Pewnego razu, kiedy Erast Pietrowicz przed wyjściem z domu poprawiał kołnierzyk i czesał się przed lustrem dłużej niż zazwyczaj, Skorik poczuł nagle niepohamowany przypływ zazdrości. Nie mogąc go opanować, wymknął się, niby to po zakupy, na ulicy zaś ruszył za inżynierem, by wyśledzić, dokąd ten idzie – czy aby nie na spotkanie z wiadomą amoralną niewiastą.
Okazało się, że owszem, na spotkanie, ale – chwała Bogu – nie z osobą, którą Sieńka miał na myśli.
Pan Nameless wszedł do kawiarni „Rivoli”, usiadł przy stoliku i zatopił się w lekturze gazet – przez szklaną witrynę Skorik wszystko widział. Po pewnym czasie zorientował się, że nie tylko on interesuje się Erastem Pietrowiczem. Niedaleko, koło modnego sklepu, stała jakaś panna i patrzyła tam, gdzie Skorik. Najpierw usłyszał ciche pobrzękiwanie i ani rusz nie mógł zrozumieć, skąd ono dobiega. Później zauważył, że do mankietów dziewczyny przyszyte są maleńkie dzwoneczki, a jej szyję zdobi naszyjnik w kształcie żmii, która wygląda całkiem jak żywa. Jasna sprawa – dziewczyna była dekadentką, w Moskwie namnożyło się takich wiele w ostatnich czasach.
Z początku Sieńka pomyślał, że panna na kogoś czeka i zapatrzyła się po prostu na przystojnego bruneta – co w tym dziwnego? Ale potem dziewczyna energicznie kiwnęła głową, przeszła na drugą stronę ulicy i już była w kawiarni.
Erast Pietrowicz odłożył gazetę, wstał na powitanie przybyłej i pomógł jej zająć miejsce. Zamienili przy tym parę słów, po czym inżynier zaczął coś pannie czytać z gazety.
No, czy nie półgłówek?
Sieńka na tym zakończył obserwację. Uspokoił się. Po co się zadręczać, skoro pan Nameless najzwyczajniej nie ma oczu? Widział Śmierć, rozmawiał z nią, patrzył jej w twarz, a emabluje jakąś wyleniała kotkę.
Nie, Sieńka absolutnie nie potrafił go rozgryźć.
Weźmy chociażby przeprowadzkę.
Dwa dni wcześniej, nim Skorik obserwował rendez-vous w „Rivoli”, nagle ni z tego, ni z owego pan Nameless zarządził przeprowadzkę z dotychczasowego miejsca zamieszkania. Przenieśli się za Suchariewkę, do koszar spasskich, na kwaterę oficerską. Dlaczego, z jakiego powodu, nikt Sieńce nie wyjaśnił. Ledwo co zaczynali się na dobre urządzać – Sieńka zawiesił półeczki w gabinecie, najął ludzi do wyfroterowania parkietu, zamówił u rzeźnika pół tuszy cielęcej – i masz! A przecież mieszkanie zostało opłacone za dwa miesiące z góry, czyli sześćset rubli poszło jak psu pod ogon.
Spieszyli się niczym do pożaru, rzeczy wrzucili byle jak do dwóch dorożek i odjechali.
Nowa kwatera też była całkiem niezła, z osobnym wejściem, tylko wyniknął pewien kłopot z miejscem na trójkołowiec. Sieńka dwa dni urabiał portiera Micheicza, wydudlił z nim cztery samowary herbaty, nie pożałował sześciu rubli, a potem dorzucił jeszcze trzy i pół – i dopiero wtedy udało mu się wydębić klucze od stajni (gdzie koni i tak nie było, jako że pułk wyjechał podbijać Chiny).
Podczas gdy Skorik ugadywał Micheicza, Masa zajął się żoną portiera, co poszło znacznie szybciej. Tak więc urządzili się całkiem nieźle, nie można narzekać – mieli dach nad głową, Latający Dywan stał w suchym i ciepłym pomieszczeniu, Micheicz traktował ich z szacunkiem, a jego małżonka, Fiodora Nikitiszna, co dzień przynosiła im ciasteczka i kompot.
Ostatniego dnia spokojnego życia, zanim wszystko znowu stanęło na głowie, Sieńka podejmował na nowym miejscu gości – brata Waniuszę i sędziego Kuwszynnikowa. Kiedy przenieśli się tu z poprzedniego mieszkania, Sieńka od razu wysłał list z zawiadomieniem: mieszkam teraz pod takim a takim adresem, będę szczęśliwy, mogąc gościć u siebie kochanego brata, Iwana Trifonowicza, proszę przyjąć zaproszenie, itede… Ippolit Iwanowicz odpisał: dziękuję, wkrótce przybędziemy w odwiedziny.
I dotrzymał słowa, przyjechali obaj.
Z początku sędzia rozglądał się podejrzliwie, czy to nie jakiś podstęp. Kiedy w przedpokoju pojawił się Masa w samych tylko białych kalesonach do rensiu, sędzia nachmurzył się i położył Wańce rękę na ramieniu. Malec także zagapił się na Japończyka, a kiedy Masa klepnął się rękami po brzuchu i ukłonił, Waniuszka aż się zająknął z przestrachu.
Sprawy wyglądały marnie. Sędzia już zawracał do drzwi (na wszelki wypadek kazał dorożkarzowi czekać), ale wtedy na szczęście wyszedł z gabinetu Erast Pietrewicz i jedno spojrzenie na kulturalnego człowieka w aksamitnej bonżurce i z książką w ręku wystarczyło, by Kuwszynnikow natychmiast się rozchmurzył. Było oczywiste, że tak wytworny gość nie może mieszkać w złodziejskiej melinie.
Przedstawili się sobie z wyszukaną uprzejmością, po czym Erast Pietrowicz nazwał Sieńkę swoim pomocnikiem i zaprosił sędziego do gabinetu na kubańskie cygaro. O czym ze sobą rozmawiali, pozostało dla Skorika tajemnicą, ponieważ on sam zaprowadził Wańkę do stajni, pokazał mu pojazd, a następnie przewiózł go po dziedzińcu. Podnosił i opuszczał dźwignie, operował podstępną przepustnicą, kręcił kierownicą, a Wańka tylko naciskał klakson i pokrzykiwał z zachwytu.
Długo tak jeździli, zużyli pół wiadra paliwa, ale Sieńka nie chciał odbierać bratu przyjemności. Potem wyszedł sędzia, żeby zabrać Waniuszę do domu. Na pożegnanie uścisnął Sieńce rękę i mrugnął do niego, jakby chciał mu dodać otuchy.
I goście odjechali.
A wieczorem, przed snem, Skorik podszedł do lustra, żeby sprawdzić, czy nie przybyło mu włosków na brodzie, i odkrył na policzkach cztery nowe – trzy na prawym i jeden na lewym. Razem było ich teraz trzydzieści siedem, i to nie licząc tych nad górną wargą.
Z przyzwyczajenia pomyślał Sieńka o Taszce i wsłuchał się w siebie – zaraz serce mu mocniej piknie.
Ale nie piknęło.
Zmusił się, by przypomnieć sobie o Księciu, o tym, jak on, Sieńka, musiał uciekać z piwnicy.
No cóż, Książę, ucieczka, i co z tego? Ma teraz z tego powodu całe życie trząść się ze strachu?
Ponad tydzień bał się nawet pomyśleć o tym, żeby się wybrać na Chitrowkę, aż tu nagle poczuł: już czas, może iść.
Jak Sieńka płakał
Do zaułka Chochłowskiego dotarł podwórkami – od Pokrowki przez Kołpaczny. Pogoda mu sprzyjała, noc była bezksiężycowa, siąpił drobny deszcz, wszystko spowijała mgła. O pięć kroków nic nie było widać. Skorik, żeby się jeszcze lepiej zamaskować, pod czarny tużurek włożył czarną koszulę, a gębę, pardon, twarz, wysmarował sadzą. Kiedy z bramy dał nura w zaułek, jacyś dwaj oberwańcy z Chitrowki, którzy przy małym ognisku rozgrzewali się wódką, zbaranieli na widok czarnego luda i nawet się przeżegnali. Ale krzyku nie podnieśli – za bardzo już byli pijani. Może zresztą uznali, że im się przywidziało.