Выбрать главу

– Nie, nie uważam. Przeciwnie, Śmierć zgodziła się mi pomóc.

A to ci nowina! Wygląda na to, że kiedy rozczarowany do ludzi Sieńka wylazł przez lufcik, ci dwoje chyba się ze sobą dogadali. A raczej o n ją ugadał, pomyślał z bólem Skorik. I nie mogąc się powstrzymać, rzucił niby to od niechcenia:

– A co, przekabacił ją pan? No jasne, nietrudno było. – Ale głos Sieńki drgnął, zdradzając jego prawdziwe uczucia.

Inżynier dał chłopakowi lekkiego prztyczka w czoło.

– Po pierwsze, Sienia, podobnych pytań się nie zadaje, a już w żadnym razie się na nie nie odpowiada. Po drugie, o kobietach w ogóle nie wypada mówić takim tonem. Po trzecie, jako że wszyscy, z nią włącznie, będziemy działać ręka w rękę, wspólnie, odpowiem, by uniknąć wszelkich niejasności: nie „przekabaciłem” jej i nawet nie próbowałem tego uczynić.

Uwierzyć mu czy nie? A może poprosić, żeby przysiągł na imię boże?

Skorik popatrzył badawczo na pana Namelessa i uznał, że ktoś taki chyba nie kłamie. Od razu kamień spadł mu z serca.

– A jak Śmierć może nam pomóc? – spytał rzeczowo. – Gdyby coś wiedziała o Poszukiwaczu Skarbu, na pewno by powiedziała. Nie znosi wszelkiego okrucieństwa.

Masa chrząknął znacząco, co miało znaczyć: skupcie się, zaraz powiem to, co najważniejsze. Sieńka odwrócił się do Japończyka, który odezwał się niezrozumiałymi słowy:

– Tajfu-no me.

Ale inżynier pojął, o co chodzi.

– No właśnie. Bardzo trafna przenośnia. Oko tajfunu. Wiesz, Sienia, co to takiego? – Kiedy Skorik przecząco pokręcił głową, zaczął wyjaśniać: – Tajfun to straszliwy huragan, który szaleje nad ziemią i morzem, siejąc spustoszenie i śmierć. W samym jednak środku tego niszczącego wiru znajduje się jądro niczym niezakłóconej ciszy. Wewnątrz, w oku tajfunu, panuje spokój, ale bez tego nieruchomego centrum nie wytworzyłaby się niosąca zagładę trąba powietrzna. Śmierć nie robi nic złego, nikogo nie zabija, po prostu siedzi sobie przy oknie i haftuje na płótnie fantastyczne wzory. Ale najokrutniejsi, najbardziej bezwzględni złoczyńcy milionowego miasta roją się i krążą wokół niej niczym pszczoły wokół królowej matki.

– Także dobre porównanie – pochwalił Masa. – Ale moje repse.

– W każdym razie bardziej romantyczne. W ostatnich dniach odwiedziłem parę razy dom przy bulwarze Jauzańskim i miałem okazję poznać bliżej jego panią.

Ach, więc to tak? Sieńka znowu się naburmuszył. Szybki pan jest, Eraście Pietrowiczu, wszędzie zdąży pan zajrzeć. „Poznać bliżej” – czyli jak?

– Kiedyśmy się ostatnio widzieli – ciągnął pan Nameless, najwyraźniej nie zauważając Sieńkinej udręki – powiedziała, że czuje, iż jest śledzona, choć nie wie, kto konkretnie ją śledzi. Gdy wyszedłem na bulwar, kątem oka dostrzegłem jakiś cień, który zaraz skrył się za węgłem domu. To daje nam pewną nadzieję. Mademoiselle Śmierć jest w tej chwili naszą jedyną szansą. Poszukiwacz Skarbu, zabijając Taszkę, własnymi rękami zerwał nić prowadzącą do ciebie, Sienia. Teraz, kiedy stoi nad rozbitym korytem…

– Jak, jak? To znaczy, przepraszam, kto? Nad jakim korytem? – zapytał Skorik, słuchający w napięciu wywodów inżyniera.

Erast Pietrowicz ni z tego, ni z owego rozzłościł się.

– Kazałem ci przecież kupić Puszkina i przeczytać przynajmniej bajki!

– Kupiłem – odparł urażonym tonem Sieńka. – Było tam mnóstwo Puszkinów. Wybrałem tego.

I na dowód, że mówi prawdę, wyjął z kieszeni książkę, którą dwa dni temu nabył na starzyźnie. Zaciekawiła go, były w niej nawet obrazki.

– Zakazany Puszkin. Wiersze i poematy, dawniej krążące w odpisach – odczytał tytuł inżynier, nachmurzył się i zaczął przerzucać stronice.

– I bajki też przeczytałem – zapewnił jeszcze bardziej dotknięty tym brakiem zaufania Skorik. – O archaniele i Maryi Dziewicy, a potem o carze Nikicie i jego czterdziestu córkach. Nie wierzy pan? Mogę opowiedzieć.

– Nie trzeba – powstrzymał go Erast Pietrowicz, zamykając książkę. – To dopiero łajdak.

– Puszkin? – zdziwił się Sieńka.

– Nie Puszkin, tylko wydawca. Nie wolno publikować tego, czego autor nie przeznaczył do druku. W ten sposób można przekroczyć wszelkie granice. Wspomnicie moje słowa: wkrótce panowie wydawcy dojdą do tego, że zaczną publikować prywatną k-korespondencję! – Rozzłoszczony, z impetem cisnął książkę na stół, – A propos, właśnie na temat korespondencji miałem zamiar, Sienia, z tobą pomówić. Skoro ktoś śledzi Śmierć, nie można się u niej więcej pokazywać. Wziąć domu pod stałą obserwację także raczej się nie uda – kogoś obcego od razu zauważą. A więc będziemy się porozumiewać na dystans.

– Jak to na dystans?

– Epistolograficznie.

– To znaczy co, urządzimy zasadzkę i zaczaimy się z pistoletami? – Pomysł przypadł Sieńce do gustu. – Mnie też da pan pistolet?

Erast Pietrowicz spojrzał na niego zdumiony.

– Co mają do tego p-pistolety? Będziemy się porozumiewać listownie. Nie będę więcej składał wizyt mademoiselle Śmierci. Masa również – zbytnio rzuca się w oczy. Sieńka Skorik też nie ma tam nic do roboty. Prawda?

– Ano prawda.

– Pozostaje więc kontakt listowny. Umówiłem się ze Śmiercią w następujący sposób. Ona codziennie będzie chodzić do Świętego Mikołaja na mszę. Ty usiądziesz w kruchcie, przebrany za żebraka. Razem z jałmużną mademoiselle Śmierć będzie ci przekazywać korespondencję. Jestem prawie pewien, że Poszukiwacz Skarbu się objawi. Z pewnością słyszał o tym, jak przyprawiłeś Księciu rogi.

– Kto, ja?! – żachnął się Sieńka.

– No tak. Cała Chitrowka o tym mówi. Ta wiadomość przez informatorów dotarła nawet na policję, pokazał mi ją w formie pisemnej znajomy urzędnik. „Ścigany listem gończym bandyta Dron Wiesiołow (pseudonim «Książę») grozi, że odnajdzie i zabije kochanka swojej przyjaciółki, niepełnoletniego Skorika, którego prawdziwe nazwisko oraz miejsce pobytu pozostają nieznane”. Tak że, Sienia, jesteś teraz w mniemaniu wszystkich kochankiem Śmierci.

Jak Sieńka czytał cudze listy

W gabinecie Erasta Pietrowicza znajdowało się duże lustro. To znaczy, z początku wcale tam lustra nie było, dopiero inżynier kazał umieścić je na biurku, a przed nim rozstawił różne słoiczki, flakoniki, pudełeczka, całkiem jak w salonie fryzjerskim. Były tu również peruki, w różnych fasonach i kolorach. Kiedy Sieńka zapytał, po co to wszystko, pan Nameless odparł zagadkowo, że wkrótce rozpocznie się sezon balów maskowych.

Skorik uznał, że z tymi maskaradami to żarty. Jednakże właśnie on pierwszy miał włożyć przebranie.

Nazajutrz po dedukcji i projekcji Erast Pietrowicz posadził rano Sieńkę przed lustrem i zaczął się pastwić nad sierotą. Najpierw wysmarował mu głowę jakimś paskudztwem, tak że cała wymyślna fryzura, za którą Skorik zapłacił trzy ruble, została zniszczona – włosy, upaprane wstrętną mazią, z puszystych złotoblond zrobiły się skołtunione, lepkie, zwisały w strąkach i przybrały mysią barwę.

Masa, obserwujący te poniżające zabiegi, aż cmokał z zadowolenia.

– Jesce weski – powiedział.

– S-sam wiem – rzekł inżynier, skupiony na swoim dziele, po czym zanurzył dwa palce w pudełeczku i wtarł Sieńce w czubek głowy jakieś ni to ziarenka, ni to kuleczki.

– Co to jest?

– Suszone wszy. Żebrak koniecznie musi mieć te s-stworzenia we włosach. Nie martw się, zmyjemy je p-potem naftą.

Skorikowi dosłownie szczęka opadła. Podstępny pan Nameless wykorzystał to i pokrył złoty ząb Sieńki farbą w zgniłym kolorze, a potem wsunął mu w otwarte usta, między policzek i szczękę, jakiś owinięty w gazę wrzecionowaty przedmiot, przez co cała gęba, to jest twarz, mu się przekrzywiła, zjechała na bok. A tymczasem dręczyciel już nacierał nieszczęśnikowi czoło, nos i szyję oliwą, od czego skóra zrobiła się ziemista i porowata.