Czytać czy nie czytać, nad tym Skorik nawet przez chwilę się nie zastanawiał. Oczywiście, że tak! W końcu to jego, Sieńki, losy się ważą.
List był napisany na bibułce papierosowej, a charakter pisma Erast Pietrowicz miał piękny, z wyszukanymi zawijasami.
Witam serdecznie, miła Ś.
Proszę mi pozwolić tak się nazywać – nie cierpię Pani przezwiska, a prawdziwego imienia mi Pani nie zdradziła. Zechce Pani łaskawie wybaczyć, ale niewierze, że je Pani zapomniała. Zresztą to Pani sprawa. Przechodzę do rzeczy.
Co do pierwszego, wszystko jasne. Z drugim proszę teraz postąpić tak samo, tyle że naprowadzając go na interesujący nas temat jakby od niechcenia. O ile się orientuję, osobnik ten jest inteligentniejszy od Księcia. Wystarczy, że po prostu zobaczy wiadomy przedmiot. Wtedy, jeżeli sam zapyta, powie Pani to, co uzgodniliśmy, o S.S. (O jakim znowu „S.S.”? Sieńka potarł usmarowane sadzą czoło i natychmiast posypały się z jego włosów suszone wszy. Ach, S.S. to przecież Sieńka Skorik, no jasne! Co znowu ta para intrygantów wymyśliła?) Przepraszam, że wracam do nieprzyjemnego dla Pani tematu, ale nie daje mi spokoju myśl, że Pani naraża się na poniżenia i udrękę – tak, tak, jestem przekonany, że cierpi Pani prawdziwe katusze – w imię niezrozumiałych dla mnie i z pewnością niegodnych tego celów. Dlaczego tak okrutnie się Pani karze, nurzając się cieleśnie w moralnym brudzie? Pani ciało w niczym nie zawiniło i doprawdy nie wiem, za co tak go Pani nienawidzi. Ludzkie ciało to świątynia, a świątynię powinno się utrzymywać w czystości. Ktoś mógłby odpowiedzieć na to: cóż, wielka mi rzecz - świątynia, przecież to budynek jak każdy, kamień i zaprawa, chodzi o to, żeby nie zbezcześcić duszy, ciało nie jest ważne, Bóg nie mieszka w ciele, lecz właśnie w duszy. Ale w zhańbionej, pełnej brudu świątyni nigdy nie dostąpimy boskiego objawienia. Co do tego, że los jest człowiekowi pisany już w chwili narodzin, również się Pani myli. Życie to nie książka i nie można go przeżyć, trzymając się jedynie tego, co ktoś za nas rzucił na papier. Nie, życie to wielka, pusta równina, którą przecinają tysiące dróg. Rozwidlają się one, prowadząc w różne strony, i co krok stajemy przed wyborem. Jest sprawą naszej własnej woli, czy skręcimy w prawo, czy w lewo. Sami wytyczamy drogę i kierunek – jedni kroczą na zachód, w ciemność, mrok, inni na wschód – ku źródłu słonecznego światła. I nigdy, nawet w ostatnich chwilach życia, nie jest za późno, by zmienić kierunek tego marszu i zwrócić się w przeciwną niż dotąd stronę. Zdarza się wcale nie tak rzadko, że człowiek przez całe życie zmierzał ku ciemności nocy, aż nagle przejrzał i zwrócił twarz do słońca, a ono i ją, i dalszą jego drogę rozświetliło swym blaskiem. Choć bywa oczywiście również na odwrót. Być może wyjaśniam to nieskładnie, chaotycznie, ale jestem głęboko przekonany, że Pani mnie zrozumie.
E.P.
Sieńce nie wydało się to szczególnie interesujące. Czy doprawdy warto było wcierać mu w twarz obrzydliwe maści i gonić go przez całe miasto dla tych bełkotliwych i mętnych filozoficznych wywodów?
Kupił nową kopertę i pospieszył do cerkwi Mikołaja Cudotwórcy.
Śmierć miała dzisiaj chustkę nie białą, lecz w kolorze bordo, który różowił jej twarz jakby odblaskami dalekiego pożaru. Wchodząc do cerkwi, obrzuciła Sieńkę tak palącym spojrzeniem, że aż się wzdrygnął. Przypomniał sobie (wybacz, Boże, nie czas na to ani miejsce), jak go całowała i obejmowała.
Kiedy wychodziła, w jej oczach było szaleństwo. Nachyliła się, żeby wsunąć Sieńce w rękę jałmużnę i zabrać list, i szepnęła:
– Witaj, mój kochaneczku. Odpowiedź jutro.
Chwiejnym krokiem wracał na Spasską.
Kochaneczek!
Ale nazajutrz nie było odpowiedzi. Śmierć w ogóle nie przyszła. Skorik do wieczora odgniatał sobie kolana, użebrał całe dwa ruble jałmużny – i wszystko na próżno. Budnik, po raz dziesiąty, a może piętnasty, obchodząc swój rejon, rzucił pod adresem Sieńki: „Coś dzisiaj strasznie jesteś pazerny, kochasiu. Możesz sobie żebrać, proszę bardzo, ale uważaj, żebyś nie przeholował”.
Dopiero wtedy Sieńka opuścił kruchtę.
Czwartego dnia wypadła niedziela. Erast Pietrowicz znowu kazał Sieńce iść do cerkwi. Nie zdziwiło go, że nie byto odpowiedzi na ostatni list, raczej zasmuciło.
– Jeżeli dzisiaj także się nie zjawi, trzeba będzie dać spokój z korespondencją i wymyślić coś innego.
Ale przyszła.
Co prawda, na Skorika nawet nie spojrzała. Ofiarowując mu jałmużnę, patrzyła w bok, a jej oczy były gniewne. Sieńka zauważył, że na szyi ma srebrną łuskę na łańcuszku – taką samą jak te, które znalazł w podziemiach. Przedtem nie widział u niej takiej ozdoby.
Tym razem nie wsunęła mu do ręki karteczki, tylko zwiniętą jedwabną chusteczkę.
Znalazł ustronne miejsce i rozwinął ją. W środku był liścik. Ostrożnie, uważając, żeby z włosów nie posypały się wszy i żeby nie zmiąć karteluszka, zaczął czytać.
Serdecznie pozdrawiam Eraście Pietrowiczu. Niczego się od niego nie dowiedziałam i o nic nie mogłam wypytać. Zauważył moją nową ozdobę zerknął tylko swoimi pustymi źrenicami i nawet się nie zainteresował skąd pochodzi. Wiersz wymamrotał pod nosem jakby mówił do siebie takie ma przyzwyczajenie. Zapamiętałam słowo w słowo. Handlowaliśmy niemało złotem, srebrem, bronią białą, dni w podróży szybko zbiegły, a przed nami szlak odległy *. Jaki w tym sens nie wiem. Może pan zrozumie. (To Aleksander Siergiejewicz Puszkin, co tu jest do rozumienia, z wyższością pomyślał Skorik, który akurat wczoraj przeczytał Bajkę o carze Sałtanie. O kim mowa w liście, także było jasne. To Oczko uwielbiał gadać wierszami). A o ciele niech się pan nie waży do mnie więcej pisać inaczej koniec z korespondencją. Już miałam podrzeć pański list. Wczoraj nie poszłam do cerkwi bo byłam na pana bardzo zła. Ale dzisiaj kiedy wyszedł miałam wizję. Leżałam jakby pośrodku równiny o której pan pisał i nie mogłam wstać. Trwało to długo więcej niż dzień czy dwa. Rosła przeze mnie trawa i różne kwiaty. Czułam je wewnątrz siebie i nie było to nieprzyjemne przeciwnie przebijały się przeze mnie ku słońcu. I ja jakbym już nie była sobą tylko tą równiną. Potem tak jak potrafiłam wyhaftowałam swoją wizję na chusteczce. Proszę ją przyjąć w prezencie.
Śmierć
Chusteczka, na którą Skorik z początku w ogóle nie spojrzał, rzeczywiście była cała zahaftowana – u góry słońce, na dole leżąca dziewczyna, naga, a przez nią rosnące z ziemi ku słońcu różne trawy i kwiaty. Sieńce wcale się to dziwaczne urojenie (a ujmując rzecz inteligentnie, alegoria) nie spodobało.
Erast Pietrowicz, odwrotnie niż Sieńka, najpierw obejrzał chusteczkę, a dopiero potem rozłożył list. Rzucił tylko okiem i powiedział:
– Och, Sienia, Sienia, co mam z tobą zrobić? Znowu pchasz nos, gdzie nie trzeba.
Skorik zamrugał oczami, chcąc wywołać łzy.
– Dlaczego pan mnie obraża? Wstydziłby się pan. Chyba robię, co mogę, wyglądam jak ostatni nędzarz. Wiara i prawda…