Выбрать главу

Nagle pod stopą Sieńki coś trzasnęło. Chłopak aż przysiadł ze strachu. Co to było?

Pomacał ręką – pudełko zapałek. Tamci je zgubili czy może ktoś inny? Nieważne. Przydadzą się.

Zrobił jeszcze parę kroków i nagle dojrzał, że po prawej stronie coś leży. Jakby kupa szmat, a może człowiek?

Zaświecił zapałkę i nachylił się.

To był Procha. Leżał na wznak, gębą do góry. Ale kiedy Sieńka przyjrzał się lepiej, aż jęknął. Tak, Procha twarz miał zwróconą ku górze, ale nie leżał na plecach, tylko na brzuchu. Żywy człowiek nie mógłby tak wykręcić głowy. W żaden sposób.

A więc to jego zapałki, Prochy, pomyślał Sieńka, przeżegnał się i cofnął. W dodatku ta cholerna zapałka sparzyła mu palce. No jasne, to dlatego Procha tak nagle umilkł w pół słowa. Tamten po prostu skręcił mu kark, dosłownie, tak że biedak ani zipnął.

Choć, po prawdzie, Sieńka nie bardzo Prochy żałował. Ale co to za potwór, który w ten sposób wykańcza ludzi?

Później przyszła Skorikowi do głowy jeszcze jedna myśl. Bez Prochy w żaden sposób nie da się odnaleźć tego mordercy. Broda do pępka to oczywiście bardzo istotny znak szczególny, ale przecież ten podlec Procha łgał w żywe oczy, świeć Panie nad jego duszą. Kłamał jak z nut. Bankowo.

Tak więc z całej dedukcji i projekcji pozostało jedynie rozbite koryto, jak u chciwej staruchy (Sieńka przeczytał bajkę, ale mu się nie podobała, wolał tę o carze Nikicie). Trzeba było dać sobie spokój z Procha i opowiedzieć o wszystkim Erastowi Pietrowiczowi. Ale Sieńka chciał się popisać, no i popisał się. Własnymi rękami zerwał nitkę prowadzącą do kłębka.

* * *

Oszołomiony, rozbity Sieńka omal zapomniał przeczytać listu Śmierci. Przypomniał sobie o nim dopiero na Spasskiej.

Witam serdecznie Eraście Pietrowiczu. Wczoraj wieczorem był prystaw. Sam zapytał o srebrny pieniążek. Ja mówię to prezent. A on na to: mam nowego rywala? Nie zniosę tego. Kto to taki? Ja odpowiadam jak pan kazał bogaty człowiek pełne kieszenie forsy. I przystojny choć niemłody siwizna na skroniach. I jeszcze mówię trochę się zacina. Naczelnik od razu zapomniał o reszcie i dalejże wypytywać o pana. A oczy ma niebieskie? Tak mówię. A jakiego jest wzrostu? Takiego? Takiego powiadam. A na skroni ma małą bliznę? Chyba ma, mówię. Aż mu się coś porobiło cały zaczął się trząść ze złości. Gdzie mieszka pyta a to a sio. Obiecałam że się dowiem i wszystko mu wyjaśnię. Co do Wampira to sama do niego poszłam nie chciałam krwiopijcy u siebie przyjmować. Ten znów bardziej się interesował pieniędzmi i kim pan jest czy bogatym człowiekiem i jak do pana trafić. Jemu też obiecałam że się dowiem. Zawiązaliśmy intrygę a jak ten węzeł rozplatać nie wiadomo. Musimy się spotkać i całą rzecz ustnie omówić. W liście wszystkiego nie da się napisać. Proszę przyjść dziś w nocy i przyprowadzić ze sobą Sieńkę. On zna na Chitrowce wszystkie zakamarki w razie czego pana wyprowadzi. Chcę jeszcze powiadomić że żadnego z nich już do siebie nie dopuszczam chociaż prystaw wczoraj klął i się wściekał. Ale teraz na panu bardziej mu zależy niż na mnie. Zagroziłam że o nic pana nie będę wypytywać i dopiero wtedy dał mi spokój. I proszę przyjąć do wiadomości że żadnego z tych krwiopijców nigdy już do siebie nie dopuszczę bo brak mi na to sił. Wszystko ma swoje granice dłużej tego nie wytrzymam. Proszę dzisiaj przyjść. Czekam.

Śmierć

Sieńce aż w gardle zaschło z wrażenia. Dzisiaj, już tej nocy, znowu ją zobaczy!

Jak Sieńka się cieszył z cudzego niepowodzenia

Inżynier i Masa w milczeniu wysłuchali relacji Sieńki. Nie byli na niego źli, nie nawymyślali mu od durniów, ale i nie okazali specjalnego współczucia. Żeby go chociaż pożałowali: „Ech, biedaku, aleś się nacierpiał”, albo przynajmniej wtrącili słówko: „Co za koszmar!” – co to, to nie, od żadnego z nich się tego nie doczekał. A tak się starał zrobić wrażenie! No cóż, rzeczywiście, nie był w porządku.

– Proszę pana o wybaczenie, Eraście Pietrowiczu. I pana też, Masa. – Sieńka honorowo przyznał się do błędu. – Trafiła mi się taka okazja, a ja wszystko zepsułem. Szukaj teraz wiatru w polu. Wywinął nam się ten morderca.

Skruszony opuścił głowę, ale co chwila zerkał spod oka, czy bardzo są źli, czy nie.

– Co o tym sądzisz, Masa? – zapytał Erast Pietrowicz, wysłuchawszy do końca opowieści.

Sensei zamknął wąskie oczy – utonęły jakby w fałdach skóry – i siedział w milczeniu dwie, może trzy minuty. Pan Nameless też się nie odzywał, czekał, co Japończyk powie. Skorik niecierpliwie wiercił się na krześle.

W końcu Masa oświadczył:

– Sieńka-kun zuch. Teraz sytko rasne.

Inżynier skinął głową z zadowoleniem.

– I ja tak myślę. Nie masz za co przepraszać, Sienia. Dzięki twoim poczynaniom wiemy już, kto jest zabójcą.

– Jak to? – Skorik aż podskoczył na krześle. – Kto?

Ale pan Nameless, nie zwracając uwagi na jego pytanie, ciągnął dalej:

– W zasadzie z punktu widzenia dedukcji zadanie od początku wydawało się raczej nieskomplikowane. Nawet niezbyt doświadczony śledczy na podstawie twoich zeznań rozwiązałby je bez trudu. Jednakże śledczego interesuje jedynie strona prawna zagadnienia, a ja patrzę na nie szerzej.

– Tak – zgodził się Masa. – Wazniejsa od prawa jest sprawiediwość.

– Sprawiedliwość i miłosierdzie – poprawił go Erast Pietrewicz.

Widać ci dwaj doskonale się rozumieli, ale Sieńka ani rusz nie mógł pojąć, o czym właściwie mówią.

– Ale kto jest zabójcą? – nie wytrzymał. – I jak na to wpadliście?

– Na podstawie twojej relacji – odparł w roztargnieniu inżynier, najwyraźniej myśląc o czym innym. – Rusz trochę mózgownicą, to korzystnie wpływa na rozwój osobowości… – I zaczął mamrotać dalej: – Tak, bez wątpienia sprawiedliwość i miłosierdzie są ważniejsze. Chwała Bogu, teraz, będąc osobą prywatną, mogę działać niezgodnie z literą p-prawa. Ale chodzi o czas, zostaje bardzo niewiele czasu… No i ta obsesyjna ostrożność, żeby tylko nie spłoszyć… Trzeba od razu, za jednym zamachem, załatwić całą siódemkę… Eureka! – wykrzyknął nagle i uderzył pięścią w stół z takim rozmachem, że Sieńka aż podskoczył. – Mam plan operacji! Sprawiedliwość i miłosierdzie.

– Tak się będzie nazywara operacja? – zapytał sensei. - „Sprawiediwość i mirosierdzie”? Bardzo dobry kryptonim.

– Nie – rzekł rozradowany pan Nameless, wstając od stołu. – Wymyślę o wiele ciekawszą nazwę.

– Jaka znów operacja? – Sieńka skrzywił się żałośnie. – Sam pan mówił, że dzięki mnie rozwiązaliście zagadkę, a teraz nic pan nie chce wyjaśnić.

– W nocy pójdziemy razem na bulwar Jauzański, tam się wszystkiego dowiesz – brzmiała odpowiedź.

I poszli.

* * *

Śmierć otworzyła od razu, jak tylko zapukali – chyba musiała na nich czekać w przedpokoju. Otworzyła drzwi i w milczeniu wpatrzyła się w pana Namelessa – natarczywie, bez jednego mrugnięcia, jakby przedtem miała zawiązane oczy, długo przebywała w ciemności albo nagle przejrzała po okresie ślepoty. Tak właśnie na niego patrzyła. A na Sieńkę nawet nie spojrzała, nie zapytała: „Jak się masz, Sienia?” ani „Jak zdrówko?” Co prawda, na „dobry wieczór pani” Erasta Pietrowicza także nie odpowiedziała. Nawet lekko się skrzywiła, jak gdyby oczekiwała innych słów.

Weszli do salonu, usiedli. Spotkali się, żeby porozmawiać w konkretnej sprawie, a tymczasem Sieńce wydawało się, że mówią jakby wcale nie o tym, o czym powinni. Śmierć zresztą przeważnie milczała i wciąż patrzyła na Erasta Pietrowicza, a on wbijał wzrok w obrus. Czasem tylko podnosił na nią oczy i znów czym prędzej je opuszczał. Zacinał się częściej niż zwykle, jakby czymś speszony, choć może wcale tak nie było, kto go tam wie.