Выбрать главу

– Pieniędzy nie ma… – stary Rubińczyk chytrze mrugnął okiem i po chwili milczenia dodał: -…ale za to jest srebro, bardzo dużo srebra. Czy to panu urządza?

Wampir wsunął nóż za cholewę. Ścisnął pięść, aż zachrzęściły kostki palców.

– Tylko bez kręcenia. Gadaj do rzeczy! Jakie srebro?

– Słyszałeś pan może o podziemnym skarbcu? Po tym, jak się zaświeciły pańskie małe oczka, widzę, że tak. Ukryli tam skarb Żydzi, którzy przyjechali do Moskwy z Polski jeszcze za czasów carycy Katarzyny, oby Bóg wybaczył jej grzechy za to, że nie krzywdziła naszych braci. Teraz takiego czystego, dobrego srebra już się nie wyrabia. Niech pan tylko posłucha, jaki ma dźwięk. – Wyjął z kieszeni garść srebrnych łusek, starodawnych kopiejek (a może nie tamtych, tylko podobnych, kto by się tam wyznał) i brzęknął nimi parę razy przed nosem szantażysty. – Srebro leżało sobie spokojnie z górą sto lat i nikt o nim nie wiedział. Tylko czasem Żydzi brali je stamtąd po trochu w razie wielkiej potrzeby. A teraz nie mamy do niego dostępu. Jeden bęcwał z Chitrowki odkrył nasz tajny skarbiec.

– Słyszałem tę bajkę. – Wampir kiwnął głową. – Czyli to prawda? I co – wasi zarżnęli Siniuchinów? Nieźle. A mówi się, że Żyd nawet muchy nie zabije.

– Ajajaj! Bardzo pana proszę! – rzucił z urazą Rubińczyk. – Po co wygadywać takie głupstwa? Jeszcze panu pypeć na języku wyskoczy! Tego tylko brakowało, żeby i tę sprawę zwalili na Żydów! Może to pan zamordowałeś tego biedaka, skąd ja mogę wiedzieć? Albo Książę? Słyszałeś pan, kto to taki? O, to straszny bandyta. Nie chciałbym, broń Boże, obrazić, ale chyba jeszcze gorszy od pana.

– No, no! – Wampir pogroził Rubińczykowi pięścią. – Jeszcze nie widziałeś, co ja potrafię!

– I nie potrzeba. Wierzę panu na słowo. – Starzec wysunął przed siebie dłonie. – Nie o to chodzi. Chodzi o to, że pan Książę dowiedział się o tajemnej kryjówce i szuka jej dzień i noc. Boimy się tam teraz nawet nosa pokazać.

– A, co tam, Książę, Książę – mruknął Wampir i wyszczerzył w uśmiechu żółte zęby. – No, dziadu, mów dalej.

– Co tu jest do mówienia? Składamy pana konkretną propozycję. My wskazujemy miejsce, gdzie jest ukryty skarb, pan i pańscy ludzie wynoszą srebro, a potem dzielimy się uczciwie po połowie. I niech mi pan wierzy, młody człowieku, zgarniesz pan nie dwadzieścia tysięcy, ale o wiele, wiele więcej.

Wampir nie namyślał się długo.

– Zgoda. Sam wszystko wyniosę, nie potrzebuję pomocników. Tylko pokażcie mi miejsce.

– Ma pan zegarek? – zapytał Naum Rubińczyk i sceptycznie popatrzył na złotą dewizkę, zwisającą z kieszeni Wampira. – Porządny? Dobrze chodzi? Musi pan przyjść dziś w nocy do noclegowni Jeroszenki, do piwnicy, tej na samym końcu, w której są takie kamienne przypory, punktualnie o trzeciej. Ten tutaj Motia, biedny niemowa, będzie tam już czekał i zaprowadzi pana, gdzie trzeba…

Sieńka skulił się pod przenikliwym, gadzim spojrzeniem, którym obrzucił go Wampir, i z jego zwisającej wargi spłynęła nitka śliny.

– Chcę pana powiedzieć jeszcze coś na koniec, żebyś pan dobrze zapamiętał – łagodnym głosem ciągnął stary Żyd, ostrożnie ujmując szantażystę za rękaw. – Kiedy zobaczysz pan skarb i przeniesiesz go w bezpieczne miejsce, zadasz pan sobie pytanie: „Po co miałbym oddawać połowę tym głupim Żydom? Co mogą mi zrobić? Lepiej zatrzymam wszystko dla siebie, a ich wystrychnę na dudków”. Prawda, że możesz pan sobie tak pomyśleć?

Wampir rozejrzał się po kątach, czy nie wisi gdzieś święty obrazek. Nie dostrzegł żadnego, więc musiał się obejść bez zwyczajowego wsparcia.

– Żeby mnie grom spalił! Żebym tak wolności nie oglądał! Żebym zdechł na suchoty! Jeżeli ktoś postępuje ze mną po dobremu, to i ja tak samo. Jak mi Bóg miły!

Stary Żyd wysłuchał go, pokiwał głową i zapytał nagle:

– Znałeś pan Aleksandra Błogosławionego?

– Kogo? – Wampir wytrzeszczył oczy na starca.

– Cara. Stryjecznego pradziadka miłościwie nam panującego imperatora. Pytam, czy znałeś pan Aleksandra Błogosławionego. Widzę po pańskiej minie, żeś pan nie znał tego wielkiego człowieka. A ja go widziałem prawie tak, jak teraz widzę pana. To znaczy, nie żebyśmy się znali, Boże broń. Zresztą on mnie nie mógł widzieć, bo leżał martwy w trumnie. Wieźli go do Petersburga z miasta Taganrog.

– Po cholerę mi to opowiadasz, stary? – Wampir zmarszczył czoło. – Co mnie obchodzi twój car w trumnie?

Starzec podniósł w ostrzegawczym geście żółty palec.

– A to, mesje bandyto, że jeśli nas pan oszukasz, to i ciebie także powiozą w trumnie, a Naum Rubińczyk przyjdzie na pana popatrzeć. No dobrze, dość tego. Zmęczyłem się. Możesz pan iść. Motia zaprowadzi pana, gdzie trzeba.

Odszedł na bok, usiadł w fotelu i opuścił głowę na piersi. Po chwili rozległo się cienkie, żałosne pochrapywanie.

– Ma jeszcze dziadyga krzepę. – Wampir mrugnął do Sieńki. – Pamiętaj, ruda małpo, żebyś w nocy był na miejscu. Bo jak mnie wystawisz, to cię uduszę twoim własnym językiem.

Odwrócił się miękkim, kocim ruchem i już go nie było. Ledwie na dole trzasnęły drzwi, dwaj Żydzi wyłonili się zza kotary i jeden przez drugiego zarzucili inżyniera pytaniami.

– Co pan mu naopowiadał? O jakie srebro chodzi? Co pan najlepszego wymyślił? Skąd teraz weźmiemy tyle srebrnych monet? To prawdziwa katastrofa!

Erast Pietrowicz, który w jednej chwili przestał chrapać, nie przerywał nerwowej paplaniny Żydów, lecz najspokojniej zajął się własnymi sprawami – zdjął jarmułkę, siwą perukę, odlepił brodę, następnie wyjął z worka szklane naczyńko, umoczył w nim wacik i zaczął przemywać skórę. Starcze plamy i zmarszczki zniknęły jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej.

Kiedy tamci na chwilę zamilkli, wyjaśnił zwięźle:

– Nic nie wymyśliłem. S-skarbiec istnieje naprawdę.

Członkowie rady popatrzyli na niego uważnie, jakby chcąc sprawdzić, czy z nich nie dworuje. Jednak nie wyglądało na to, by robił sobie żarty.

– Ale… – ostrożnie, jakby miał do czynienia z człowiekiem niespełna rozumu, zwrócił się do niego czarniawy -…ale zdaje pan sobie sprawę, że ten bandyta pana oszuka? Zabierze cały skarb, nic nie odda?

– Bez wątpienia tak właśnie zrobi – przytaknął inżynier, zdejmując chałat, wyświechtane spodnie i kalosze. – A wtedy stanie się to, co prorokował Naum Rubińczyk. Wampir wyjedzie w trumnie. Tyle że nie do Petersburga, ale na B-bożedomkę, do wspólnej mogiły.

– Dlaczego się pan rozebrał? – spytał zaniepokojony siwy. – Nie wyjdzie pan chyba tak na ulicę?

– Przepraszam bardzo za ten d-dezabil, panowie, ale mam bardzo mało czasu. Razem z tym młodzieńcem musimy zaraz odbyć następną wizytę. – Erast Pietrowicz odwrócił się do Skorika. – Sienia, nie stój zamyślony jak Puszkin na pomniku, r-rozbieraj się. Żegnam panów.

Tamci dwaj znów wymienili spojrzenia i starszy powiedział:

– No cóż, ufamy panu. Teraz i tak nie mamy już innego wyjścia.

Oddalili się z ukłonem, inżynier zaś wyjął z worka czerkieskę z gazyrami *, miękkie skórzane pantofle, zwane czuwiakami, papachę, kindżał na rzemieniu i w jednej chwili przeobraził się w mieszkańca Kaukazu. Zdumiony Sieńka widział, jak pan Nameless na swoje starannie przystrzyżone wąsiki nakleja drugie, czarne jak smoła, i przylepia sobie równie smolistą rozbójniczą brodę.

– Wygląda pan zupełnie jak imam Szamil! – zachwycił się Skorik. – Widziałem w książce na obrazku.

– Nie Szamil, tylko Kazbek. I nie imam, ale abrek *, który zszedł z gór, żeby zdobyć miasto niewiernych giaurów – sprostował Erast Pietrowicz, zmieniając siwe brwi na czarne. – Rozebrałeś się? Nie, nie, do naga.

вернуться

* Naszytymi ładownicami.

вернуться

* Na północnym Kaukazie wygnaniec z rodzimego plemienia, wiodący tułacze lub rozbójnicze życie.