Выбрать главу

– Do kogo teraz idziemy? – zapytał goły Sieńka, osłaniając boki rękami. W pokoju nie było zbyt ciepło.

– Do jego wielmożności twojego byłego sz-szefa. Włóż to.

– Do jego wiel… – Sieńka urwał w pół słowa, głos uwiązł mu w gardle. Zastygł bez ruchu, trzymając w rękach jakieś jedwabne, lekkie odzienie, które inżynier wyjął z worka. – Do Księcia?! Co pan?! Eraście Pietrowiczu, kochanieńki, przecież on mnie zabije! Ukatrupi, zanim zdążę usta otworzyć! Zobaczy, że to ja – i koniec ze mną! To wariat!

– Ależ nie, nie tak. – Pan Nameless rozłożył coś jakby krótkie jedwabne kalesony z koronkowym obszyciem. – Najpierw p-pantalony, potem pończochy i podwiązki.

– Babskie szmatki? – zaprotestował Skorik. – Na co mi to?

Inżynier wyłowił z worka suknię i wysokie sznurowane buty.

– Co, chce mnie pan przebrać za dziewczynę?! Wolę zdechnąć!

Widocznie już wcześniej obaj z Masą wpadli na ten pomysł, domyślił się Sieńka. Dlatego Japończyk ogolił mu twarz brzytwą. Ale figulca! Dosyć się już napastwiliście.

– Nie włożę tych łachów i koniec – oświadczył zdecydowanie.

– Twoja sprawa. – Erast Pietrowicz wzruszył ramionami. – Ale jeżeli Książę cię pozna, to istotnie, jak p-powiadasz, ukatrupi.

Sieńka przełknął ślinę.

– A beze mnie nie może się pan obejść?

– Mogę – oznajmił inżynier. – Chociaż z-znacznie utrudni mi to zadanie. Ale mniejsza z tym. Gorzej, że będzie ci potem wstyd.

Mrucząc pod nosem, Sieńka wciągnął śliskie dziewczęce majtasy siatkowe pończochy i czerwoną suknię. Erast Pietrowicz włożył na głowę nieszczęśnika jasną perukę, ufryzowaną w loki, starł z jego twarzy żydowskie piegi i pociągnął tuszem rzęsy.

– No, a teraz zrób r-ryjek.

I umalował grubo wargi Sieńki słodko pachnącą szminką. Następnie podsunął mu lusterko.

– Zobacz sam, jaka z ciebie ślicznotka. Skorik nie chciał w nie spojrzeć, odwrócił się.

Jak Sieńka został mamzelką

– Prrr, hamany! – krzyknął woźnica na parę pięknych karych koni, a one stanęły jak wryte. Dyszlowy odwrócił toczoną szyję, zerknął gniewnie na dorożkarza i uderzył w bruk podkutym kopytem, aż iskry poszły.

Podjechali do pensjonatu „Kazań” po pańsku, z fasonem. I Bosman, który siedząc na swoim wózku, handlował gwizdkami, i skupiona wokół niego dzieciarnia odwrócili się w stronę szykownego landa (trzy ruble za godzinę!) i zagapili na przystojnego Kaukazczyka i jego towarzyszkę.

– Czekaj tu! – polecił dżygit woźnicy, rzucając mu błyszczący złoty imperiał *.

Zeskoczył wprost na bruk, omijając stopień. Wystrojonego Sieńkę chwycił wpół, lekko postawił na ziemi, po czym ruszył wprost do wejścia. Bosmanowi powiedział nie umówione „jóws”, jak uczył go Skorik, lecz rzucił krótko:

– Jestem Kazbek.

Bosman też nie zagwizdał, tylko zmrużył oczy. Kiwnął dziarskiemu przybyszowi ze wschodu głową, zezwalając, by wszedł. Na Sieńkę ledwie rzucił okiem. Właściwie można powiedzieć, że zdawał się zupełnie niezainteresowany jego osobą, dzięki czemu ściśnięty i ciążący niby kamień żołądek Sieńki przestał mu tak bardzo dokuczać.

– W – więcej wdzięku – pouczał Skorika Erast Pietrowicz swoim normalnym głosem, gdy szli przez podwórze. – Nie wymachuj tak rękami. I nie poruszaj ramionami, tylko biodrami. No dobrze, może być.

Zastukał, drzwi się otworzyły i wyjrzał z nich nieznany Sieńce chłopak. Pewnie on jest teraz szóstką, domyślił się Skorik i poczuł ostre ukłucie w sercu. Z zazdrości, czy co? Dziwne.

Nowy wcale się zresztą Sieńce nie spodobał. Miał płaską twarz i oczy żółte jak u kota…

– O co chodzi? – zapytał.

Pan Nameless powtórzył to samo, co powiedział Bosmanowi:

– Jestem Kazbek. Powedz Ksęciu. (Tak wymówił: Ksęciu).

– Co za Kazbek? – Szóstka wzgardliwie pociągnął nosem i natychmiast poczuł na nim dwa stalowe palce.

Abrek zaklął gardłowo, z rozmachem walnął głową płaskogębego o futrynę, po czym go odepchnął. Chłopak gruchnął na podłogę.

Wtedy Kazbek wszedł, przestąpiwszy przez leżącego, i zdecydowanie ruszył korytarzem. Sieńka, popiskując z cicha, podążał śladem Kaukazczyka. Gdy się obejrzał, zobaczył, że szóstka-popychle trzyma się za głowę i w oszołomieniu mruga oczyma.

O Boże, Boże, czym się to wszystko skończy?

W dużym pokoju Ryzyk i Fizyk, jak zawsze, rżnęli w karty. Słoniny nie było, ale na łóżku, oparłszy obute nogi na poręczy, leżał Oczko i scyzorykiem czyścił paznokcie.

Do niego właśnie skierował się Kaukazczyk.

– Tyś walet? Prowadź do Księcia, chcę z nim mówić. Jestem Kazbek.

Bliźniacy przerwali grę. Jeden z nich (Sieńka nigdy nie nauczył się ich rozróżniać) mrugnął do niego, a drugi wpatrzył się tępym wzrokiem w srebrny kindżał przy pasku gościa.

– Kazbek nade mną góruje samotnie. – Oczko uśmiechnął się błogo i sprężyście zerwał się z łóżka. – Chodźmy, skoroście przyszli.

Nie był ciekaw po co, po prostu poprowadził ich i tyle. Nie wróżyło to nic dobrego.

Książę siedział przy stole straszny, opuchnięty – musiał bardzo dużo pić. Zupełnie nie przypominał urodziwego młodzieńca, jakim był, kiedy Skorik ujrzał go po raz pierwszy (zaledwie przed miesiącem!). Koszulę, choć atłasową, miał jakąś wymiętą, brudną, włosy splątane, twarz nieogoloną. Na stole, oprócz pustych butelek i tradycyjnego słoja kiszonych ogórków, stal złoty świecznik bez świec.

Wróg Sieńki podniósł na wchodzących mętne oczy i zwrócił się do Kaukazczyka:

– Ktoś ty? Czego chcesz?

– Jestem Kazbek.

– Kto?

– Chyba ten, co to niedawno przyjechał z Kaukazu z dwudziestoma dżygitami – półgłosem wyjaśnił Oczko, oparty o ścianę i z rękami skrzyżowanymi na piersi. – Mówiłem ci. Zjawili się trzy miesiące temu. Przycisnęli tych z Marinej Roszczy, przejęli dziewczyny i wszystkie sklepy z naftą.

Abrek uśmiechnął się, a raczej drgnął mu kącik ust.

– Wy, Rosjanie, przyszliście w nasze góry i nie chcecie odejść. A ja przyszedłem do was i też szybko nie odejdę. Będziemy sąsiadami, Książę. A sąsiedzi mogą żyć ze sobą różnie. Albo się nawzajem zabijać – to potrafimy – albo zostać kunakami, co po waszemu znaczy: rodzonymi braćmi. Wybór należy do ciebie.

Oczko znów zauważył cicho:

– Książę, z nimi trzeba ostrożnie. Ten tu przyszedł niby sam, ale reszta pewnie czeka w ukryciu. Wystarczy, że Kazbek gwizdnie, a chwycą za kindżały.

– Niech chwytają – wycedził Książę. – Zobaczymy, kto będzie górą. Czegoś się tak nadął, Kazbek? Żartuję. Książę to człowiek wesoły. Skoro tak mówisz, zostańmy kunakami. To co, graba?

Wstał i wyciągnął rękę. Skorik trochę się uspokoił, bo przychodziły mu na myśl różne rzeczy, nawet najgorsze. Jednak abrek nie uścisnął dłoni Księcia.

– U nas w górach podać sobie ręce to za mało. Trzeba dowieść przyjaźni czynem. Kunak kunakowi musi podarować to, co najcenniejsze.

– Tak? – Książę zatoczył łuk ramieniem. – No to proś, o co chcesz. Książę ma szeroki gest. Popatrz. Świecznik ze szczerego złota. Zabrałem wczoraj jednemu kupcowi. Chcesz, to ci podaruję.

Kazbek pokręcił głową w kosmatej papasze.

– A czego byś chciał? Mów.

– Śmierci – cicho, lecz gwałtownie zażądał Kaukazczyk.

– Czyjej śmierci? – spytał zaskoczony Książę.

– Twojej. Podobno jest dla ciebie najcenniejsza ze wszystkiego, co posiadasz. Więc oddaj ją. Wtedy zostaniemy kunakami do grobowej deski.

вернуться

* W tym czasie złota moneta rosyjska wartości piętnastu rubli.