Выбрать главу

Dziś w nocy udało mi się umówić w pewnym dobrze wybranym miejscu z hersztami dwóch najgroźniejszych moskiewskich band, Księciem i Wampirem, i tam właśnie razem z Panem dokonamy ich zatrzymania. Sytuacja nie pozwała na włączenie do akcji większej liczby ludzi – będzie się Pan musiał ograniczyć do jednego pomocnika, więc proszę wybrać możliwie najbardziej doświadczonego funkcjonariusza. Jestem przekonany, że wystarczy nas trzech, by aresztować Księcia i Wampira.

Osoba, która doręczy Panu ten list, nic nie wie o całej sprawie. To zwykła dziewczyna uliczna, ot, dobra dusza, która za niewielką opłatą podjęła się wypełnić moje polecenie, więc proszę nie zadawać sobie trudu, gdyż nie warto jej o nic wypytywać.

Przyjadę po Pana dwadzieścia po trzeciej w nocy. Jako człowiek inteligentny i ambitny rozumie Pan niewątpliwie, że nie ma najmniejszej potrzeby powiadamiać o niczym zwierzchników. Największą nagrodą będzie dla Pana życzliwa wdzięczność władz miasta. Co do mnie, nie jestem przestępcą ściganym listem gończym, a zatem na awanse i odznaczenia za poinformowanie właściwych organów o mojej obecności w Moskwie i tak nie może Pan liczyć. Odniesie Pan o wiele więcej korzyści, wyrażając zgodę na uczestnictwo w zaaranżowanym przeze mnie przedsięwzięciu.

Fandorin

Ostatniego słowa Skorik nie zrozumiał. Cóż, pewnie znaczyło tyle co adieu lub „pozostaję zobowiązany”. Zawsze pisze się coś takiego w zakończeniu listu. „Fandorin”. Ładnie brzmi. Trzeba to zapamiętać, przyda się na przyszłość.

Sieńka polizał kopertę, zakleił ją i po paru minutach wchodził już na dziedziniec trzeciego cyrkułu miasnickiego.

Co za przeklęte miejsce! Tfu! Dręczy się tu ludzi i uprzykrza im życie, i bez tego wcale niełatwe.

Przed wejściem stało kilku dorożkarzy z czapkami w rękach. Zakłócili porządek uliczny i teraz przyszli wykupić zdjęte z pojazdów numery. Kosztowało to siedem rubli, ale i tak trzeba było pokornie dopraszać się łaski.

Na podwórzu ustawili się zwartym kręgiem mężczyźni w chłopskich koszulach, wyrzucanych na wierzch i przepasanych w talii. Wyglądali na brygadę wiejskich cieśli, którzy przyjechali na zarobek do Moskwy. Starszy, z obwisłymi wąsami, obchodził ich z czapką w ręku, a oni ostrożnie sypali w nią miedziaki i srebrne monety. Wiadomo, pracowali na budowie bez potrzebnego zezwolenia, więc teraz psy zabiorą im połowę zarobionych pieniędzy. Zwykła rzecz.

Dawniej, za poprzedniego prystawa, nie uprawiano tu podobno takiego bezczelnego zdzierstwa, ale wiadomo – jaki pan, taki kram.

Ledwie Sieńka pchnął obite dermą drzwi i znalazł się w ciemnym, brudnym korytarzu, chwycił go za spódnicę jakiś chamowaty glina o spasionym pysku, z naszywkami.

– Poczekaj no, ślicznotko – zatrzymał Sieńkę. Mrugnął porozumiewawczo i uszczypnął go w biodro. Ręce by takiemu poobrywać! Świntuch jeden. – Jakoś nigdy wcześniej cię nie widziałem. Przyszłaś sobie wyrobić żółtą kartę? To u mnie. Chodźmy.

I już chwycił Sieńkę za łokieć i dokądś go ciągnie. A przecież gadanie o żółtej karcie to kłamstwo – po prostu ten pies chce dziewczynę wykorzystać za darmo.

– Ja do pana pułkownika – zapiszczał cienko Sieńka. – Mam mu doręczyć ważny list.

Policaj się odczepił. Idź prosto, powiada, a potem na prawo. Jego wielmożność tam urzędują.

Skorik poszedł, gdzie mu kazano. Minął tak zwany kurnik, gdzie siedzą zatrzymani za włóczęgostwo, potem zamknięte na głucho cele, w których trzymają złodziei i bandytów (aresztan – ci akurat pięknie śpiewali pieśń o czarnym kruku – tak nazywano policyjną budę; można by ich słuchać i słuchać). Dalej korytarz był trochę lepiej wysprzątany i jaśniejszy. Wreszcie Sieńka stanął przed wysokimi, obitymi skórą drzwiami z mosiężną tabliczką: „Prystaw”.

Zapukał lekko, a ze środka dobiegł surowy głos:

– Tak?

Skorik wszedł. Piskliwie powiedział „dzień dobry” i wyciągając rękę z listem, oznajmił:

– Proszono, żebym oddała do rąk własnych.

Chciał się niezwłocznie wycofać, ale prystaw groźnie – choć niegłośno – ryknął:

– Dokąd to?

Pułkownik siedział przy biurku i jadł jabłko, krojąc je na cząstki wąskim nożykiem. Wytarł ostrze serwetką, potem nacisnął jakiś guziczek i nóż zamknął się z metalicznym szczęknięciem.

Sołncew nie spieszył się z rozpieczętowaniem listu, za to uważnie mierzył wzrokiem gościa, zatrzymując się zwłaszcza na fałszywym biuście (ach, pan Nameless przedobrzył, napchał pod gors za dużo waty).

– Coś ty za jedna? Dziwka? Jak ci na imię?

– S-sańka – wymamrotał Skorik. – Aleksandra. Aleksandrowa.

– Co to za list? Od kogo?

Sołncew podejrzliwie obmacał kopertę, popatrzył na nią pod światło.

Co mu powiedzieć?

– Dał mi jeden klient… I przykazał: samemu panu pułkownikowi, powiada, oddaj, do rąk własnych.

– Taak, tajemnice hiszpańskiego dworu – mruknął prystaw, otwierając kopertę. – Stój spokojnie, Aleksandrowa. Czekaj.

Szybko przebiegł list wzrokiem, poruszył się gwałtownie, rozpiął haftkę ciasnego kołnierza, oblizał wargi i zaczął czytać od początku. Tym razem powoli, bez pośpiechu, jakby szukając jakiejś informacji między wierszami.

Trwało to tak długo, że Sieńka zaczął się już niecierpliwić. Dobrze, że przynajmniej na ścianach wisiały zdjęcia i wycinki z gazet w oszklonych ramkach.

Najbardziej interesująca była fotografia, na której, zuchowato ująwszy się pod boki, stał Sołncew, młodszy niż teraz, a obok, w zbitej z prostych desek trumnie, leżał jakiś wąsacz z czarną dziurką na środku czoła. Podpis u dołu głosił: „Młody funkcjonariusz z przedmieścia kładzie kres przestępczej karierze apasza z Luberc”.

A poniżej widniał artykuł, bez zdjęcia, za to z tytułem złożonym wielkimi czcionkami: „Szajka fałszerzy pieniędzy aresztowana. Brawo, policja!”

Dalej fotografia bez podpisu: Sołncewowi ściska rękę sam książę gubernator, jego wysokość Symeon Aleksandrowicz – chudy, olbrzymiego wzrostu, z uniesionym podbródkiem. Naczelnik, przeciwnie, pochylił na zdjęciu głowę i ugiął kolana, ale facjatę, to znaczy twarz, ma uśmiechniętą i widać, że jest bardzo z siebie zadowolony.

I znów artykuł, chyba z niedawnych czasów, bo papier nie zdążył jeszcze zżółknąć: Najmłodszy prystaw w Moskwie. Wycinek z „Wiadomości Moskiewskiej Policji Miejskiej”. Sieńka przeczytał początek: Błyskotliwie przeprowadzona operacja aresztowania złodziejsko-bandyckiej szajki z Chamownik, którą wydał jeden z członków tej grupy przestępczej, kolejny raz dowiodła talentu podpułkownika Sołncewa i zapewniła mu nie tylko wysoki awans, lecz i nominację na stanowisko prystawa w jednym z najbardziej prestiżowych, a zarazem najniebezpieczniejszych moskiewskich cyrkułów, na Chitrowce…

W tym miejscu musiał przerwać, gdyż prystaw powiedział:

– Teek. In-te-re-su-ją-ca przesyłka.

Patrzył przy tym już nie na list, lecz na Sieńkę, i to niewróżącym nic dobrego wzrokiem, jakby chciał go przewiercić na wylot, rozłożyć na części pierwsze i zobaczyć, co ma w środku.