Выбрать главу

– Dzisiaj w nocy zamykam wszystkie swoje moskiewskie sprawy, na nic więcej nie mam już czasu. Jutro w południe start! Mam nadzieję, że Latający Dywan jest w porządku.

Sieńka poczuł skurcz w brzuchu. Faktycznie, dwudziesty trzeci to już jutro! Z powodu całego tego zamieszania i krzątaniny zupełnie o tym zapomniał!

A więc wygląda na to, że wszystko się skończyło. Spryciarz z tego pana Namelessa. Wykorzystał go jako mechanika (i to za frajer, no, powiedzmy, za wikt), ma naprawione i wypolerowane na wysoki połysk auto, ale to jeszcze byłoby pół biedy. Gorzej, że owinął sobie sierotę wokół palca, obrał z majątku do nitki, zostawił na pastwę bandytów, a sam najspokojniej pojedzie sobie do Paryża niczym jaki królewicz z bajki. Jego za to zostawi samego jak palec nad rozbitym korytem. O ile oczywiście Sieńka jeszcze jutro będzie żył…

Wargi chłopakowi zadrżały, kąciki ust opadły jeszcze niżej, niż kiedy demonstrował urażoną godność.

A Erast Pietrowicz, człowiek bez serca, rzucił tylko:

– Zetrzyj szminkę z ust, b-bo niedobrze się robi na t-twój widok.

Jak gdyby Sieńka sam, dla zabawy, tak się wymalował!

Z gniewnym tupaniem wyszedł się przebrać. Usłyszał, jak w gabinecie dźwięczy dzwonek telefonu, a kiedy po paru minutach zjawił się ponownie w pokoju Erasta Pietrowicza, żeby tym razem wyrąbać mu – nie uciekając się do ogólnikowych aluzji – całą prawdę w oczy, inżyniera nie było już w domu – zniknął.

Masa także włóczył się Bóg wie gdzie. Czas natomiast płynął nieubłaganie – zbliżał się wieczór i im ciemniej robiło się za oknem, tym większy mrok panował w duszy Sieńki. Ohoho, lepiej nie myśleć, co go już wkrótce czeka…

Żeby oderwać się od ponurych wizji, Sieńka poszedł do służącej jako garaż szopy na podwórzu, żeby wyczyścić auto, i tak już lśniące blaskiem jaśniejszym niż kremlowskie kopuły. Nie czuł złości, jedynie smutek.

No cóż, Eraście Pietrowiczu. Jak to się mówi, daj Boże wszystkiego najlepszego. Życzę powodzenia i pobicia rekordu, o którym pan marzy. Pański pojazd jest w idealnym stanie, proszę się nie martwić. Nieraz jeszcze wspomni pan dobrym słowem mechanika Siemiona Skorikowa. Może kiedyś poczuje pan nawet wyrzuty sumienia? Albo przynajmniej lekki żal. Chociaż raczej nie, nie sądzę. Cóż mnie i tobie…

Nagle zza żaluzji (to takie szczeliny) chłodnicy rozległ się jakiś cichy pisk. Sieńka zamarł. Czyżby się przesłyszał? Nie, coś zapiszczało znowu. Cóż to za dziwy?

Poświecił do wnętrza latarką. Mysz!

Mówił przecież, mówił Erastowi Pietrowiczowi, że szczeliny powinny być węższe! I potrzeba ich więcej – dwadzieścia cztery, a może dwadzieścia sześć!

No i proszę! Co będzie, jeśli ta mysz przegryzie przewód paliwowy?

Zanim zdjął kożuch, przegonił myszkę, odłączył i znów podłączył przewód (który na szczęście był cały), nawet nie zauważył, że zapadła noc. Wrócił do domu, gdy zegar wybijał dwunastą. Ten żałobny dźwięk, rozbrzmiewający głucho w pustym mieszkaniu, sprawił, że Skorikowi aż dech zaparto ze strachu. Poczuł się tak samotny i przerażony, że mało brakowało, a zawyłby jak pies.

Na szczęście w niedługi czas potem przyszedł pan Nameless, ale jakby zupełnie odmieniony. Nie był już wesoły i zadowolony, lecz nachmurzony, a nawet zły.

– Czemu jeszcze nie jesteś gotów? – zapytał Sieńkę. – Zapomniałeś, że masz wystąpić w roli Moti? Wkładaj perukę, jarmułkę i te stare łachy. Nie będę cię za mocno ch-charakteryzował, w piwnicy i tak jest ciemno. Tylko nos ci przykleję.

– Przecież jeszcze wcześnie. Mówił pan, że o trzeciej – zauważył zgnębiony Sieńka.

– Wynikła jeszcze jedna p-pilna sprawa. Muszę ją załatwić. Pojedziemy Latającym Dywanem, to będzie jednocześnie ostatnia próba przed startem.

Masz, babo, placek! Tyle się napolerował, naczyścił – a wszystko zdało się psu na budę. Chociaż, z drugiej strony, wypróbować wóz nie zaszkodzi.

Sieńka przebrał się szybko i bez protestów. Lepiej już być Żydkiem niż mamzelką.

Erast Pietrowicz włożył wspaniały strój automobilisty – skórzany, błyszczący kombinezon, do tego skrzypiące żółte trzewiki i kamasze.

Potem do małej tylnej kieszeni wsunął niewielki rewolwer (marki „Herstal”, wykonany na specjalne zamówienie w zagranicznym mieście Liège). Skorikowi ścisnęło się serce. Czy dożyjemy do startu? Bóg jeden wie.

– Siadaj za kółkiem – polecił pan Nameless. – Pokaż, co potrafisz.

Sieńka włożył okulary i wcisnął uszy pod zbyt obszerną jarmułkę, żeby mu nie spadła. Ech, przejedzie się przynajmniej na ostatek!

– Na S – samotiekę. Przemknęli trasę w pięć minut.

Erast Pietrowicz wysiadł przed niewielkim drewnianym domem i zadzwonił. Drzwi się otworzyły.

Sieńka, jak zwykle ciekawy, podszedł rzucić okiem na mosiężną tabliczkę, którą na nich umieszczono. „F.F. Weltman, anatomopatolog, dr medycyny”. Co to takiego „anatomopatolog”? Diabli wiedzą. „Dr” znaczy doktor. Ktoś zachorował, czy co? Chyba nie Masa, zaniepokoił się Sieńka. Za drzwiami rozległy się kroki, więc szybko pobiegł z powrotem do maszyny.

Doktor był drobny, szczupły, skulony i wciąż mrugał oczyma. Na Sieńkę popatrzył z przestrachem i w odpowiedzi na jego „szanowanko” tylko niepewnie kiwnął głową.

– Kto to? – spytał szeptem Sieńka, kiedy konus, pochrząkując, mościł się na siedzeniu.

– Nieważne – odparł ponuro Erast Pietrowicz. – To p-postać z zupełnie innej bajki, nie ma nic wspólnego z naszym dzisiejszym przedsięwzięciem. Jedziemy na bulwar Rożdiestwieński. Czas start!

A kiedy już zahuczał silnik, dalsza rozmowa stała się niemożliwa.

Inżynier kazał Sieńce stanąć na rogu ciemnego zaułka.

– Zostań w samochodzie i nigdzie nie odchodź.

To jasne – dokąd miałby iść? Wiadomo, kto się tu włóczy po nocy. Nie zdąży się człowiek odwrócić, a już wykręcą jakąś śrubę na antypkę albo po prostu tak, dla hecy.

Sieńka położył na siedzeniu korbę. Niech no tylko który podejdzie.

Następnie zwrócił się do doktora:

– Ktoś zachorował? Będzie pan go leczył?

Ten nie odpowiedział, za to pan Nameless wyjaśnił:

– Tak. Konieczna będzie interwencja chirurgiczna.

Obaj podeszli do domu, w którego oknach paliło się światło. Zastukali i zniknęli w środku, a Skorik został w wozie.

Czekał długo. Może nawet całą godzinę. Najpierw siedział i wyobrażał sobie z lękiem chwilę spotkania z Wampirem w piwnicach Jerochy. Potem po prostu się nudził. A wreszcie zaczął się niepokoić, czy zdążą na czas. Parę razy usłyszał, jak z domu, do którego weszli inżynier i doktor, dobiegł jakiś trzask. Diabli wiedzą, co ci dwaj tam robili.

W końcu pojawił się Erast Pietrowicz – sam i bez skórzanej pilotki. Kiedy podszedł bliżej, Sieńka zobaczył, że pan Nameless nie wygląda tak nieskazitelnie jak przedtem – kurtkę na plecach miał rozdartą, na czole widniało skaleczenie. Przejechał językiem po prawej dłoni – kostki palców krwawiły.

– Co się stało? – spytał wystraszony Skorik. – Gdzie lekarz? Został przy chorym?

– Jedziemy – burknął inżynier, niczego nie wyjaśniając. – Pokaż teraz swoje mistrzostwo. To będzie dla ciebie egzamin – dojechać do Chitrowki w dziesięć minut. Jeżeli go zdasz, wezmę cię ze sobą do Paryża jako asystenta.

Sieńka szarpnął dźwignię przepustnicy jeszcze mocniej niż za pierwszym razem. Auto gwałtownym zrywem ruszyło z miejsca i kołysząc się na stalowych resorach, pomknęło naprzód, w noc.

Jako asystenta! Do Paryża! Z Erastem Pietrowiczem!

Boże, spraw, żeby silnik nie zamilkł i nie przegrzał się! Żeby opona nie pękła na bruku! Żeby pas transmisyjny się nie ześlizgnął! Panie, ty przecież wszystko możesz!