Na rogu Machnickiej silnik zakrztusił się i zgasł. Zatkał się!
Sieńka, dławiąc się łzami, przedmuchał gaźnik, na co stracił co najmniej dwie minuty. Z powodu tej pechowej awarii nie zmieści się w czasie.
– Stop – powiedział inżynier na skrzyżowaniu bulwaru z Pokrowką i spojrzał na zegarek. – Dwanaście minut dziesięć sekund.
Skorik opuścił głowę, chlipnął i otarł twarz rudym pejsem. Ach, fortuno, podła babo!
– Świetny rezultat – oznajmił Erast Pietrowicz. – A g-gaźnik przeczyściłeś w rekordowym tempie. Gratuluję. Z tymi dziesięcioma minutami to, ma się rozumieć, były ż-żarty. Spodziewam się, że nie odmówisz i będziesz mi towarzyszył do Paryża w charakterze asystenta. Sam wiesz, że Masa nie nadaje się do tej roli. Wyruszy za nami, zabierze zapasowe koła i inne części.
Nie wierząc swemu szczęściu, Sieńka wyjąkał:
– I pojedziemy we trzech? Aż do Paryża?
Pan Nameless zamyślił się.
– Widzisz, Sienia – powiedział w końcu. – Wybierze się z nami chyba jeszcze jedna osoba. – Znów milczał chwilę, po czym dodał ciszej, bez specjalnego przekonania: – A może nawet dwie…
No, ta jedna to wiadomo kto, zasępił się Skorik. Po piwie, którego dziś w nocy nawarzy Erast Pietrowicz, Śmierć absolutnie nie będzie mogła zostać w Moskwie. Ale druga? Czyżby sensei postanowił uwieźć ze sobą małżonkę szwajcara Micheicza, Fiodorę Nikitisznę?
I Sieńce zrobiło się żal tego biedaka, który zostanie pozbawiony kompotów, ciasteczek, wypieków i żoninej troski. A jeszcze bardziej litował się nad sobą. To będzie prawdziwa męka patrzeć, jak w drodze do Paryża inżynier i Śmierć zatoną w otchłani wzajemnej miłości. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby przegrali przez to wyścig.
Pan Nameless przerwał rozmyślania Sieńki, znów trzasnąwszy kopertą zegarka.
– Za dziesięć trzecia. Czas przystąpić do operacji. Jadę po prystawa. Auto zostawię obok cyrkułu – tak będzie bezpieczniej. A przy okazji sprawdzę, czy Sołncew rzeczywiście ograniczył się do jednego pomocnika. Ty, Sienia, leć do noclegowni, na miejsce spotkania. Poprowadź Wampira podziemnym korytarzem i pamiętaj, że masz się zachowywać jak p-przygłup. Nie mów nic, bełkocz coś tylko niezrozumiale. Moment krytyczny nastąpi wtedy, kiedy pojawią się Książę i Oczko. Jeżeli zrobi się zbyt gorąco, Motia może odzyskać dar mowy. Powiesz wtedy: „A srebro jest tutaj” – i pokażesz je. To zajmie ich akurat do czasu, gdy nadejdę. – Inżynier zamyślił się nad czymś i wymruczał półgłosem: – Fatalnie, że zostałem bez herstala, a na zorganizowanie innego rewolweru już nie ma czasu…
– I jak pan pójdzie między tych bandytów bez broni? – jęknął Sieńka. – Przecież chował pan rewolwer do kieszeni, sam widziałem! Zgubił go pan gdzieś, czy co?
– No właśnie, zgubiłem… Ale to nic, obejdziemy się bez niego. Plan operacji nie przewiduje użycia broni palnej. – Erast Pietrowicz uśmiechnął się beztrosko i dał Sieńce prztyczka w doklejony nos. – No, Żydu, trochę w-więcej odwagi.
Jak Sieńka kręcił głową
Och, niedobrze mu się zrobiło, gdy tylko wszedł do Jerochy – od zapachu piwnicznej stęchlizny, od ciemności, od przytłumionych odgłosów, które dochodziły zza zamkniętych drzwi kwater. Choć było już po północy, mieszkańcy wciąż awanturowali się między sobą, niektórzy wszczynali bójki, inni śpiewali ochrypłymi głosami lub płakali. Ale im bardziej Sieńka się zagłębiał w wilgotne korytarze podziemnego matecznika Jerochy, tym ciszej się stawało, jak gdyby ziemia sama tłumiła i pochłaniała odgłosy ludzkiego żywota, a żeby ująć to naukowo – egzystencji. I nagle zalała Sieńkę fala wspomnień, stokroć gorsza niż zatęchła piwniczna woń i pijackie wrzaski.
W tym miejscu właśnie zaatakował go od tyłu nieznany morderca, szarpiąc za włosy i usiłując skręcić kark. Ręka Sieńki sama się uniosła, by nakreślić znak krzyża na czole i piersi.
A tu, za tymi drzwiami, mieszkali Siniuchinowie. Nagle wydało się Sieńce, że wszyscy oni wpatrują się w niego z ciemności krwawymi jamami wyłupionych oczu. Brrr…
Jeszcze kilka zakrętów i już był w pomieszczeniu z przyporami, niechaj będą przeklęte. Z jego powodu zdarzyły się wszystkie te nieszczęścia.
Tu leżał martwy Procha. Zaraz pewnie wyłoni się z ciemności, rozczapierzywszy palce. Aa, powie, Skorik, ścierwo, już od dawna się na ciebie szykuję. To przecież z twojej winy straciłem życie.
Sieńka czym prędzej umknął z tego przerażającego miejsca, na wszelki wypadek oglądając się za siebie i trzymając w pogotowiu złożone palce, tak by od razu się przeżegnać, gdyby prześladowały go jakieś koszmarne majaki.
Ale rozsądniej by zrobił, gdyby patrzył przed siebie.
Wpadł na coś, ale nie na przyporę, gdyż te były twarde, kamienne, a to – miększe, sprężyste. Chwyciło Sieńkę rękami za gardło i wysyczało:
– Aha, jesteś! No, gdzie ten wasz żydowski skarb?
Wampir! Już tu był, czekał w ciemności.
Skorik ze strachu tylko zawył zduszonym głosem.
– A prawda, tyś przecie niemowa – wysapał mu w twarz ten potwór i rozluźnił chwyt. – No, dalej, prowadź.
Naprawdę przyszedł sam! Nie chciał dzielić się z kumplami łupem. Oto co znaczy chciwość.
Sieńka jeszcze chwilę stękał i mamrotał, po czym zaprowadził szantażystę w kąt, za ostatnią przyporę. Wyjął kamienie i pokazał gestem Wampirowi, żeby szedł za nim. I pierwszy wsunął się do dziury.
Specjalnie posuwał się dość wolno, chociaż Wampir zapalił lampę i do skarbca można było dotrzeć w pięć minut. Ale po co się spieszyć? I tak będzie musiał cackać się sam na sam z tym monstrum (mówiąc prościej, potworem) jeszcze całe piętnaście minut, dopóki Śmierć nie przyprowadzi kolejnych dwóch bestii – Księcia i Oczka. No, a co się wtedy stanie, o tym lepiej na razie nie myśleć.
Jednak – mimo że Sieńka zwlekał i mitrężył, jak długo się dało – przejście doprowadziło w końcu do wyłożonego płytami białego kamienia wylotu. Stąd dzieliły ich już trzy kroki od tajemnej komory.
– Hy, hy – zacharczał Skorik, wskazując na stertę srebrnych prętów.
Wampir odepchnął go i rzucił się naprzód. Rozejrzał się po pomieszczeniu, unosząc wysoko lampę. Na ścianach i łukach sufitu zatańczyły cienie. Szantażysta przystanął u zawalonych tłuczoną cegłą i kamieniami drzwi.
– To tam, czy jak?
Sieńka wciąż trzymał się blisko wejścia. Przemknęła mu nawet przez głowę myśl, czyby nie dać drapaka z powrotem. Ale to nie miało sensu. Jak nic, wpadnie na Księcia, który z pewnością już tu zmierza podziemnym przejściem.
– Gdzie jest skarbiec? – Potwór zbliżył się do Sieńki. – Co? Skarbiec, rozumiesz? Gdzie srebro?
– Bu, bu – zabeczał Motia, potrząsnął głową i zamachał rękami. Żeby przeciągnąć sprawę, wygłosił całe przemówienie w swym obłąkańczym języku: – Ululu, haha chraps, ordy-bu-rdy hulumba, Surdyk-durdyk oho! Aszmy li bundugu? Kar-manda! Sykos-wykos szyrupono, duru-buru hop la la…
Wampir chwilę słuchał oszołomiony, po czym chwycił nienormalnego za ramiona i zaczął nim potrząsać.
– Gdzie srebro?! – wrzeszczał. – Tu są same śmieci i złom! Oszukaliście mnie? Pasy z ciebie zedrę, gudłaju!
Sieńce głowa odskakiwała raz do przodu, raz do tyłu, jak piłka. Mdliło go. Nigdy nie przypuszczał, że tak niecierpliwie będzie czekał na nadejście Księcia. Gdzie oni są, usnęli czy co w tym cholernym przejściu?
A może już teraz zdradzić Wampirowi prawdę o prętach? Erast Pietrowicz powiedział przecież: „Jeżeli zrobi się zbyt gorąco, Motia może odzyskać dar mowy”. Goręcej już chyba być nie może. Wampir dosłownie ciska iskry z oczu.