Sieńka otworzył usta, żeby odezwać się wreszcie nie obłąkańczym bełkotem, lecz zrozumiałym językiem, gdy nagle Wampir przestał nim potrząsać – drgnął i nastawił uszu. Chyba coś usłyszał.
Po chwili do Skorika też dobiegło dudnienie kroków i głosy.
Szantażysta kopnął odstawioną na podłogę lampę, która upadła i zgasła. Zapanowała zupełna ciemność.
Jednak nie trwało to długo.
– …ciągle milczysz? – doleciały z ciasnego przejścia stłumione, głuche słowa i zaraz wystrzelił stamtąd wąski, jaskrawy promień światła, który prześlizgnął się po ścianach i suficie. Znieruchomiałych Wampira i Sieńkę na razie ominął.
W drzwiach stanęło troje ludzi. Pierwszy, mężczyzna w długopołym surducie, trzymał w ręku elektryczną latarkę. Drugą osobą była kobieta. Mówił ten trzeci, który wszedł do komory ostatni.
– Milcz sobie, milcz – gorzko rzucił Książę. – Zamieniłaś mnie na tego śmierdzącego pastucha i milczysz? Bezwstydna szmata z ciebie, a nie Śmierć…
Trzasnęła zapałka – to pierwszy z przybyszy zaświecił lampę naftową.
W pomieszczeniu zrobiło się jasno.
– Olała! – rzucił półgłosem walet, szybko postawił naftówkę na podłodze, a latarkę zgasił i wsunął do kieszeni. – Co za spotkanie!
– Wampir! – wykrzyknął Książę. – To ty?!
Szantażysta nie odezwał się. Szepnął tylko Sieńce na ucho:
– Chytre z was sztuki, Żydy parszywe. Możesz się żegnać z życiem, szczeniaku.
Ale i Książę uznał, że został oszukany.
– Wystawiłaś mnie tej gnidzie, suko?
Zamachnął się na nią pięścią, w której trzymał kastet! Śmierć nie uchyliła się, nie cofnęła, tylko się uśmiechała, za to Skorik aż pisnął ze strachu. To ci dopiero operacja! Książę zaraz ich oboje zatłucze i będzie po wszystkim.
– Zaczekaj, Książę – powstrzymał go Oczko, kręcąc głową. – To nie pułapka. On jest tutaj sam, dzieciak się nie liczy.
Walet sprężystym krokiem obszedł piwnicę, mrucząc przy tym w kółko:
– Coś tu jest nie tak, coś tu jest nie tak. Srebra żadnego też nie widzę…
Nagle odwrócił się do Wampira.
– Monsieur Wampir, pan nie przyszedł tutaj z naszego powodu, prawda? W przeciwnym razie nie zjawiłby się pan sam, czyż nie?
– Ma się rozumieć – odparł tamten; wciąż czujny, puścił Skorika i włożył obie ręce do kieszeni. O mamo kochana, co to będzie, jak zaraz zacznie strzelać przez spodnie?!
– W takim razie po co? – Oczko błysnął okularami. – Czy aby nie z powodu pewnego skarbca?
Wampir obserwował przeciwników. Jego spojrzenie szybko przesuwało się z jednej twarzy na drugą.
– No.
– Jak rozumiem, „no” znaczy „tak”. A kto dał cynk? – Walet stanął i gestem pokazał Księciu, żeby spokojnie czekał. – Czy przypadkiem nie Kaukazczyk imieniem Kazbek?
– Nie. – Wampir ściągnął rzadkie brwi. – Jeden stary Żyd. I jeszcze dodał przewodnika, tego tutaj Żydziaka.
Oczko strzelił palcami i potarł czoło.
– Tak, tak, tak. Co oznacza ten casus? A w górze otchłań, pełna gwiazd…
– Coś ty znowu wykombinowała? – gniewnie rzucił Książę w stronę Śmierci, ale rękę z kastetem opuścił. – Po coś nas wszystkich tutaj ściągnęła?
– Poczekaj, nie gorączkuj się – znów uspokoił go walet. – Ona nic nie powie. – I skinął na Sieńkę. – Przyciśnijmy lepiej potomka tych, co zaprzedali Chrystusa.
Sieńka wciągnął głowę w ramiona. Już ma powiedzieć o skarbcu czy lepiej jeszcze zaczekać?
Wampir z pogardą kiwnął głową w stronę Sieńki.
– To przygłup, tylko muczy niczym durne cielę. A jak zacznie mleć ozorem, nic nie można zrozumieć.
– Nie wygląda mi na to, żeby był całkiem głupi. – Oczko powoli zbliżył się do Sieńki. – Ano, szlachcicu jerozolimski, powiedz coś do mnie, a ja posłucham.
Sieńka odsunął się gwałtownie od tego szaleńca. Walet roześmiał się.
– Dokąd tak spieszysz, Żydówko młoda?
I rzeczywiście – nie było dokąd uciec. Sieńka, cofnąwszy się zaledwie o trzy kroki, już miał za plecami ścianę.
Oczko wyjął latarkę, poświecił mu prosto w twarz i wybuchnął śmiechem.
– Włosy są chyba sztuczne. – I szarpnął perukę Sieńki. Ryże kudły razem z jarmułką zjechały na bok. – Książę, popatrz no tylko, kogo my tutaj mamy. O, ileż jeszcze odkryć tajnych…!
– A, szmato! – zawył Książę. – Urządziłaś całe to przedstawienie razem ze swoim zasmarkanym kochasiem! No, Skorik, szczylu śmierdzący, koniec z tobą!
Teraz chyba nadszedł odpowiedni moment, pomyślał Sieńka. Dłużej nie da się zwlekać, bo goręcej może być już tylko w ogniu piekielnym.
– Nie zabijajcie! – wrzasnął, ile sił w płucach. – Beze mnie nigdy nie znajdziecie skarbu!
Walet uwiesił się na ramionach Księcia.
– Poczekaj, zdąży się!
Ale na nieszczęsnego Sieńkę rzucił się Wampir.
– A więc to tylko przebranie! – I buch go pięścią w ucho.
Dobrze, że przekrzywiona peruka złagodziła trochę cios, bo inaczej Skorik straciłby przytomność.
I tak zresztą zachwiał się mocno i ledwie zdołał ustać na nogach. Nie czekając, aż znów zaczną go bić, machnął ręką w stronę najbliższej sterty prętów.
– Przecież srebro jest tutaj! Spójrzcie tylko!
Szantażysta popatrzył we wskazanym kierunku. Potem wziął jeden pręt i chwilę obracał go w rękach. Następnie podniósł taki sam pręt Oczko i poskrobał nożem. Błysnął matowo jasny kruszec i Wampir wykrzyknął oszołomiony:
– Srebro! Niech skonam, srebro!
On również wyjął nóż i poskrobał na próbę jeden pręt, drugi, trzeci.
– Przecież tu są tego całe pudy!
Książę i Oczko, zapomniawszy o Sieńce, z łoskotem rozrzucali stertę.
Skorik, powoli przesuwając się wzdłuż ściany, znalazł się tuż obok Śmierci. Szepnął jej:
– Wiejemy stąd!
A ona, również szeptem, sprzeciwiła się:
– Nie można.
– Coś ty? Tamci zaraz się opamiętają i mnie wykończą!
Ale Śmierć za nic nie chciała się zgodzić.
– Erast Pietrowicz tak kazał.
Może ją tutaj zostawić, skoro jest taka uparta? – zawahał się Sieńka. I pewnie by to zrobił (chociaż, oczywiście, wcale nie), gdyby nie zjawił się akurat – o wilku mowa – pan Nameless.
Widocznie przybysze skradali się przejściem na palcach, gdyż żadnych kroków nie było słychać.
Kolejno, jeden za drugim, szybko weszli do komory trzej mężczyźni – Erast Pietrowicz, pułkownik Sołncew i Budnik. Inżynier trzymał latarkę (którą zresztą od razu zgasił, jako że i tak było jasno), prystaw w każdej dłoni miał rewolwer, a policjant po prostu w obronnym geście wysunął przed siebie pięści.
– Ręce do góry! – zawołał głośno Sołncew. – Bo położę trupem na miejscu!
Pan Nameless stał po jego lewej stronie, policjant po prawej.
Obaj bandyci i szantażysta zastygli bez ruchu. Pierwszy rzucił pręt Wampir, powoli się odwrócił i podniósł ręce. Książę i Oczko po chwili zrobili to samo.
– Grzeczni chłopcy! – pochwalił ich pułkownik. – Wszyscy na miejscu, jak jeden mąż! Świetnie, moi kochani, doskonale! I pani, mademoiselle! Co za spotkanie! Ostrzegałem panią, że trzeba staranniej dobierać sobie towarzystwo. Teraz, niestety, może pani liczyć tylko na siebie! – Rzucił krótkie spojrzenie na Erasta Pietrowicza i Budnika. – Wyjmijcie rewolwery, na co czekacie? To niebezpieczna kompania, wszystkiego można się po nich spodziewać.
– Nie mam przy sobie broni palnej – wyjaśnił spokojnie inżynier. – Dź-dziś jej nie użyję.
Policjant zagrzmiał basem: