— Rozumiem.
— Ale było tam jedno zdanie, które stale powracało na przesłuchaniach w sprawie mojej lojalności — westchnął Minton. — “Amerykanie — powiedział, cytując z listu żony do “Timesa” — zawsze szukają miłości nie takiej i nie tam, gdzie trzeba. Możliwe, że jest to związane z tym, że nie mamy już Dzikiego Zachodu.”
45. DLACZEGO AMERYKANIE SĄ ZNIENAWIDZENI
List Claire Minton do “Timesa” został opublikowany w najgorszych latach maccarthyzmu i jej mąż został zwolniony z pracy w dwanaście godzin po ukazaniu się listu.
— Cóż takiego strasznego było w tym liście? — spytałem.
— Najgorszą formą zdrady — wyjaśnił Minton — jest stwierdzenie, że Amerykanie nie są kochani wszędzie, gdzie tylko się pojawią, i niezależnie od tego, co robią. Claire usiłowała wykazać, że amerykańska polityka zagraniczna powinna brać pod uwagę faktyczną nienawiść, a nie wymyśloną miłość.
— Myślę, że w wielu krajach ludzie rzeczywiście nienawidzą Amerykanów.
— W wielu krajach ludzie nienawidzą ludzi. Claire w swoim liście wskazywała na fakt, że Amerykanie, ściągając na siebie nienawiść, płacą normalną cenę za to, że są ludźmi. Głupotą było spodziewać się, że uda im się uniknąć zapłacenia tej ceny. Jednak komisja zajmująca się badaniem lojalności nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Interesowało ich tylko to, że Claire i ja uważaliśmy, że Amerykanie nie są kochani.
— Cieszę się, że wszystko skończyło się szczęśliwie.
— Hm?
— W końcu wszystko się ułożyło — powiedziałem. — Jedziecie przecież państwo objąć samodzielną placówkę.
Minton i jego żona wymienili znowu pełne politowania duprassowe spojrzenia i Minton powiedział:
— Tak. Szczęście uśmiechnęło się do nas.
46. BOKONONISTYCZNY SPOSÓB NA CESARZA
Zapytałem Mintonów o sytuację prawną Franklina Hoenikkera, który, będąc grubą rybą w rządzie “Papy” Monzano, był jednocześnie poszukiwany przez policję Stanów Zjednoczonych.
— Ta sprawa została zamknięta — powiedział Minton. — On nie jest już obywatelem Stanów Zjednoczonych, a tam, gdzie teraz przebywa, robi dużo dobrego, więc wszystko jest w porządku.
— Więc on zrezygnował z obywatelstwa?
— Każdy, kto deklaruje posłuszeństwo obcemu rządowi, służy w obcej armii lub obejmują stanowisko w rządzie obcego państwa, traci automatycznie obywatelstwo. Proszę przeczytać swój paszport. Nie można wdawać się w takie jak Frank romanse z innymi państwami i nadal korzystać z opieki Wuja Sama.
— A jak stoją jego sprawy na San Lorenzo?
Minton zważył w dłoni maszynopis, którym się, tak z żoną zaczytywali.
— Jeszcze nie wiem. Autor tej książki twierdzi, że nie najlepiej.
— Co to za książka?
— Jest to jedyna naukowa praca na temat San Lorenzo.
— Z ambicjami naukowymi — powiedziała Claire.
— Z ambicjami naukowymi — powtórzył Minton. — Nie została na razie opublikowana. To jest jeden z pięciu egzemplarzy.
Podał mi maszynopis, zapraszając, żebym go sobie przejrzał.
Otworzyłem maszynopis na stronie tytułowej i stwierdziłem, że nosi on tytuł San Lorenzo. Kraj, historia, ludzie. Autorem był Filip Castle, syn Juliana Castle, zajmujący się hotelarstwem, syn wielkiego altruisty, do którego właśnie jechałem.
Potem otworzyłem maszynopis na — chybił trafił. Przypadkiem trafiłem na miejsce, gdzie była mowa o wyjętym spod prawa świętym mężu wyspy, Bokononie.
Widniał przede mną cytat z Księgi Bokonona. Słowa te wyskakiwały z tekstu i zapadały głęboko w serce. I spotykały się tam z jak najlepszym przyjęciem.
Słowa te były parafrazą sugestii Jezusa, aby oddać cesarzowi to, co cesarskie.
W wersji Bokonona brzmiało to tak:
“Nie zwracajcie uwagi na cesarza. Cesarz nie ma najmniejszego pojęcia o tym, co się rzeczywiście dzieje.”
47. DYNAMICZNE NAPIĘCIE
Książka Filipa Castle tak mnie wciągnęła, że nawet nie uniosłem głowy, kiedy wylądowaliśmy na dziesięć minut w San Juan na Porto Rico. Nie uniosłem głowy nawet wówczas, gdy ktoś za mną szepnął zbulwersowany, że do samolotu wsiadł liliput.
W chwilę później rozejrzałem się, szukając wzrokiem liliputa, ale nie zobaczyłem go. Zobaczyłem natomiast przed parą Crosbych nową pasażerkę: platynową blondynkę o końskiej twarzy. Miejsce obok niej wyglądało na puste, ale równie dobrze mógł tam siedzieć liliput.
Wówczas jednak pochłaniało mnie całkowicie San Lorenzo. Kraj, historia, ludzie i nie rozglądałem się dłużej za liliputem. Lilipuci są rozrywką dobrą w chwilach beztroski i spokoju, a ja byłem nie na żarty poruszony teorią Bokonona na temat tego, co nazywał “dynamicznym napięciem”, jego nauką o bezcennej równowadze pomiędzy dobrem a złem.
Kiedy po raz pierwszy natknąłem się w książce Filipa Castle na termin “dynamiczne napięcie”, uśmiechnąłem się z wyższością. Według młodego Castle’a było to ulubione określenie Bokonona, mnie zaś wydawało się, że wiem coś, czego nie wiedział Bokonon, mianowicie, że określenie to zostało rozpowszechnione przez Charlesa Atlasa, prowadzącego korespondencyjne kursy kulturystyki.
Jednak czytając dalej przekonałem się, że Bokonon wiedział doskonale, kto to jest Charles Atlas. Był nawet absolwentem jego kursów.
Charles Atlas wychodził z założenia, że muskulaturę można rozbudowywać bez pomocy hantli i sprężyn, przeciwstawiając po prostu jedne grupy mięśni innym.
Bokonon wychodził z założenia, że dobre społeczeństwa można budować przez samo przeciwstawianie dobru zła i podtrzymywanie nieustannego napięcia między nimi.
W książce Castle’a przeczytałem też pierwszy wiersz, czyli “Calypso” Bokonona. Brzmiał on następująco:
48. ZUPEŁNIE JAK ŚWIĘTY AUGUSTYN
Bokonon, jak dowiedziałem się z książki Castle’a, urodził się w roku 1891. Był Murzynem z wyspy Tobago, należał do Kościoła episkopalnego i miał obywatelstwo brytyjskie.
Nazywał się Lionel Boyd Johnson.
Był najmłodszym z sześciorga dzieci i pochodził z bogatej rodziny. Bogactwo to było wynikiem odkrycia przez dziadka Bokonona zakopanego skarbu pirackiego wartości ćwierci miliona dolarów. Był to prawdopodobnie skarb Edwarda Teacha, zwanego Czarnobrodym.
Rodzina Bokonona zainwestowała skarb Czarnobrodego w asfalt, koprę, kakao oraz w hodowlę bydła i drobiu.
Młody Lionel Boyd Johnson pobierał nauki w szkołach episkopalnych, uczył się dobrze i wykazywał głębsze zainteresowanie praktykami religijnymi niż większość jego rówieśników. Jednak mimo skłonności do ulegania pokusom zorganizowanej religii, musiał być też niezłym hulaką, co wynika z jego Calypso Czternastego: