Mały drań miał w swoim bagażu termos z kryształem lodu-9, podobnie jak jego nieszczęsna siostra, pod nami zaś rozciągał się jeden z najpiękniejszych kawałków wody na świecie, Morze Karaibskie.
Kiedy Hazel nacieszyła się już wzajemnym przedstawianiem sobie rodaków z Indiany, zostawiła nas samych.
— Pamiętajcie — powiedziała odchodząc — że odtąd macie mi mówić mamo.
— Dobrze, mamo — powiedziałem.
— Dobrze, mamo — powtórzył Newt. Głos miał dość wysoki, odpowiednio do swojej małej krtani, ale potrafił nadać mu niewątpliwie męskie brzmienie.
Angela z uporem traktowała go jak dziecko, on zaś znosił to z wielkodusznością zaskakującą u tak niewielkiej osoby.
Newt i Angela przypomnieli mnie sobie, pamiętali listy, jakie do nich pisałem, i zaprosili mnie, abym zajął wolny fotel obok nich.
Angela przepraszała, że nie odpowiedziała na list.
— Nie przychodziło mi do głowy nic takiego, co mogłoby zainteresować czytelników pańskiej książki. Mogłabym zmyślić coś na temat tamtego dnia, ale chyba nie o to panu chodziło. W rzeczywistości był to taki sam dzień jak wszystkie inne.
— Pani brat przysłał mi bardzo dobry list. Angela była zaskoczona.
— Newt? Czy on może cokolwiek pamiętać? Kochanie, przecież nie możesz pamiętać tamtego dnia — zwróciła się do niego — byłeś takim maleństwem.
— A jednak pamiętam — powiedział spokojnie Newt.
— Żałuję, że nie widziałam tego listu. — Angela dawała do zrozumienia, że Newt jest jeszcze zbyt niedoświadczony, aby samodzielnie załatwiać takie sprawy. Angela była absolutnie pozbawiona wrażliwości i nie zdawała sobie sprawy z tego, czym jest dla Newta jego wzrost.
— Kochanie, powinieneś pokazać mi ten list — powiedziała z wyrzutem.
— Przepraszam — powiedział Newt. — Nie pomyślałem o tym.
— Właściwie mogę panu o tym powiedzieć — zwróciła się do mnie Angela. — Doktor Breed ostrzegł mnie, żeby nie udzielać panu informacji. Powiedział, że nie chodzi panu o przedstawienie obiektywnego portretu ojca.
Angela nie ukrywała, że ma mi to za złe.
Ułagodziłem ją nieco, mówiąc, że prawdopodobnie i tak nigdy nie skończę tej książki, że nie mam jasnego wyobrażenia o tym, co chcę i co powinienem napisać.
— Jeśli jednak kiedykolwiek napisze pan tę książkę, powinien pan pokazać ojca jako świętego, bo taka jest prawda.
Obiecałem, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, i spytałem, czy ona i Newt lecą na spotkanie rodzinne z Frankiem.
— Frank się żeni — powiedziała Angela. — Jedziemy na przyjęcie zaręczynowe.
— Tak? Kim jest szczęśliwa wybranka?
— Pokażę panu — powiedziała Angela i wyjęła z torebki portfel z plastikową harmonijką. Każda z przegródek zawierała fotografię. Angela przerzuciła fotografie, tak że przed oczami mignął mi mały Newt na plaży przylądka Cod, doktor Feliks Hoenikker przyjmujący nagrodę Nobla, dwie nieładne bliźniaczki, córki Angeli, i Frank puszczający na sznurku model samolotu.
Wreszcie pokazała mi zdjęcie dziewczyny, z którą Frank miał się żenić.
Efekt był taki, jakby kopnęła mnie między nogi.
Zdjęcie przedstawiało Monę Aamons Monzano, kobietę, którą kochałem.
52. BEZ BÓLU
Angela nie miała ochoty chować zdjęć, dopóki ktoś nie obejrzy ich do końca.
— To są ludzie, których kocham — oświadczyła.
Patrzyłem więc na ludzi, których ona kocha. Między plastikowymi okładkami, niczym skamieniałe owady w bursztynie, tkwiły zdjęcia wielu członków naszego karassu. W całej kolekcji nie było ani jednego granfaloniarza.
Wiele fotografii przedstawiało doktora Hoenikkera, ojca bomby atomowej, trojga dzieci i lodu-9.
Oficjalny przodek liliputa i olbrzymki był człowiekiem niewielkiego wzrostu.
Z całej tej kolekcji skamieniałości najbardziej podobało mi się zdjęcie starego Hoenikkera opatulonego po zimowemu — w płaszczu, szaliku, kaloszach i wełnianej czapeczce z wielkim pomponem.
Zdjęcie to, jak mi powiedziała Angela z drżeniem w głosie, zostało zrobione w Hyannis na trzy godziny przed jego śmiercią. Jakiś fotoreporter rozpoznał w tym bożonarodzeniowym krasnoludku wielkiego człowieka.
— Czy ojciec pani zmarł w szpitalu?
— Ależ skąd! Umarł w naszym domku, w wielkim, białym wiklinowym fotelu, zwróconym w stronę morza. Newt i Frank poszli na spacer po przysypanej śniegiem plaży…
— To był bardzo ciepły śnieg — wtrącił Newt. — Szło się jak po kwiatach pomarańczy. Bardzo dziwne uczucie. W innych domkach nie było nikogo…
— Tylko nasz miał ogrzewanie — wyjaśniła Angela.
— W promieniu wielu mil nie było nikogo — wspominał Newton z podziwem — a Frank i ja spotkaliśmy na plaży wielkiego czarnego psa wodołaza. Rzucaliśmy do morza kije, a on je wyławiał.
— A ja poszłam do wsi po lampki na choinkę — powiedziała Angela. — Zawsze mieliśmy choinkę.
— Czy pani ojciec cieszył się z choinki?
— Nigdy o tym nie wspominał — powiedział Newt.
— Myślę, że tak — powiedziała Angela. — Po prostu nie był zbyt wylewny. Niektórzy ludzie tacy już są.
— A niektórzy są inni — powiedział Newt, wzruszając ramionami.
— W każdym razie kiedy wróciliśmy do domu, znaleźliśmy go w fotelu. — Angela potrząsnęła głową. — Nie sądzę, aby cierpiał. Wyglądał, jakby spał. Nie mógłby tak wyglądać, gdyby odczuł choć najmniejszy ból.
Angela opuściła najciekawszą część całej historii. Nie powiedziała, że w ten wigilijny wieczór ona, Frank i mały Newt podzielili między siebie pozostawiony przez ojca lód-9.
53. PREZES FIRMY FABRI-TEK
Angela zachęcała mnie do obejrzenia wszystkich zdjęć.
— Trudno w to uwierzyć, ale to ja — powiedziała, pokazując mi podlotka wzrostu sześciu stóp. Fotografia przedstawiała ją z klarnetem w ręku, w mundurku szkolnej orkiestry. Włosy miała ukryte pod kapeluszem, również należącym do stroju. Uśmiechała się dobrym, nieśmiałym uśmiechem.
A potem Angela, kobieta, której Bóg nie obdarzył dosłownie niczym, na co mężczyzna mógłby zwrócić uwagę, pokazała mi zdjęcie swojego męża.
— Więc to jest Harrison C. Conners. — Byłem zaskoczony. Jej mąż był wybitnie przystojnym mężczyzną i sprawiał wrażenie człowieka, który w pełni zdaje sobie z tego sprawę. Ubrany był z wyszukaną elegancją, a w jego oczach czaił się leniwy błysk Don Juana.
— Kim… kim on jest z zawodu? — spytałem.
— Jest prezesem firmy Fabri-Tek.
— Elektronika?
— Nie wiem, a gdybym wiedziała, to też nie mogłabym powiedzieć. To ściśle tajne prace na zlecenie rządu.
— Coś z bronią?
— W każdym razie coś wojskowego.
— Jak się państwo poznaliście?
— Pracował kiedyś jako asystent ojca. Potem wyjechał do Indianapolis i założył firmę Fabri-Tek.
— Więc wasze małżeństwo było szczęśliwym zakończeniem długiego romansu?
— Wcale nie. Nie przypuszczałam, że on w ogóle wie o moim istnieniu. Zawsze uważałam, że jest bardzo sympatyczny, ale on do śmierci ojca nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi.
Pewnego dnia przejeżdżał przez Ilium. Siedziałam w tym wielkim starym domu i myślałam, że nie mam już po co żyć. — Angela opowiedziała mi o ciężkich dniach i tygodniach po śmierci ojca. — W całym tym wielkim starym domu byłam tylko ja i mały Newt. Frank gdzieś przepadł i duchy robiłyby więcej hałasu niż ja i Newt. Całe swoje życie poświęciłam ojcu, wożąc go do pracy i z pracy, opatulając go, kiedy było zimno, i rozpatulając, kiedy było ciepło, karmiąc go i płacąc jego rachunki. Nagle okazało się, że nie mam co robić. Nigdy nie miałam przyjaciół, żadnej bratniej duszy oprócz Newta.