— Na czym polega ten obrządek?
— To bardzo proste. Zaczyna się od powtarzania tekstu. Chce pan spróbować?
— Dziękuję, nie śpieszy mi się jeszcze umierać.
Castle zrobił przeraźliwą minę, co miało oznaczać porozumiewawcze mrugnięcie.
— Ma pan słuszność, będąc ostrożnym. Ludzie, którzy przechodzą ostatni obrządek, najczęściej umierają na jego zakończenie. Myślę jednak, że udałoby się tego panu uniknąć, gdybyśmy nie stykali się stopami.
— Stopami?
Castle opowiedział mi o roli stóp w bokononizmie.
— To wyjaśnia scenę, jaką widziałem w hotelu! — zawołałem i opowiedziałem mu o dwóch malarzach na parapecie.
— Wie pan, że to się sprawdza — powiedział. — Ludzie, którzy to praktykują, rzeczywiście mają lepszy stosunek do siebie nawzajem i do całego świata.
— Tak…
— Boko-maru.
— Proszę?
— Tak się nazywa ta sztuczka z nogami — powiedział Castle. — To się sprawdza w działaniu. Myślę z wdzięcznością o każdej rzeczy, która sprawdza się w działaniu. Wie pan, niewiele jest rzeczy, o których to można powiedzieć.
— To prawda.
— Cała działalność tego mojego szpitala opiera się na aspirynie i boko-maru.
— Widzę z tego, że na wyspie jest nadal pewna ilość bokononistów pomimo zakazów, pomimo haka…
Castle roześmiał się.
— Więc jeszcze się pan w tym nie połapał?
— W czym?
— Wszyscy mieszkańcy San Lorenzo są prawowiernymi bokononistami pomimo haka.
78. STALOWY PIERŚCIEŃ OBŁAWY
— Kiedy wiele lat temu Bokonon i McCabe przejęli władzę nad tym nędznym kraikiem — mówił Julian Castle — przegnali stąd księży. I wtedy Bokonon cynicznie i na wesoło wymyślił nową religię.
— Wiem o tym — powiedziałem.
— Kiedy potem stało się jasne, że żadne reformy polityczne ani ekonomiczne nie są w stanie ulżyć doli ludu, religia pozostała jedyną ostoją nadziei. Prawda była wrogiem ludu, ponieważ była zbyt okrutna, i Bokonon wziął na siebie obowiązek dostarczania ludowi coraz to piękniejszych łgarstw.
— A jak to się stało, że został wyjęty spod prawa?
— To był jego własny pomysł. Poprosił McCabe’a, żeby zdelegalizował jego religię, po to aby życie religijne na wyspie nabrało werwy i animuszu. Nawiasem mówiąc, napisał na ten temat wierszyk.
Tu Castle zacytował czterowiersz, którego nie ma w Księdze Bokonona.
— Bokonon zaproponował również hak jako najodpowiedniejszą karę dla swoich wyznawców. Widział coś takiego w Gabinecie Okropności u Madame Tussaud. — Znowu mrugnął do mnie upiornie. — To również miało być dla pikanterii.
— Czy dużo ludzi zginęło na haku?
— Nie od razu, nie od razu. Początkowo było to tylko na niby. Przemyślnie rozpowszechniano słuchy o egzekucjach, ale nikt nie potrafił wymienić nazwiska człowieka, który rzeczywiście został stracony. McCabe miał świetną zabawę, wygłaszając krwawe pogróżki pod adresem bokononistów, którymi byli wszyscy.
Bokonon znalazł sobie przytulną kryjówkę w dżungli — mówił dalej Castle — gdzie całymi dniami pisał, wygłaszał kazania i zajadał smakołyki, jakie mu znosili jego wyznawcy.
McCabe tymczasem powoływał bezrobotnych, czyli praktycznie całą ludność, do wielkich polowań na Bokonona.
Mniej więcej co sześć miesięcy McCabe ogłaszał tryumfalnie, że Bokonon jest otoczony stalowym pierścieniem obławy, który zaciska się nieubłaganie.
A potem ludzie kierujący nieubłaganym pierścieniem musieli meldować wściekającemu się McCabe’owi, że Bokonon znowu dokonał rzeczy niemożliwej.
Uciekł, wyparował, znowu będzie żyć i nauczać. Cud!
79. CO SIĘ STAŁO Z DUSZĄ MCCABE’A
— McCabe i Bokonon nie potrafili podnieść tego, co się powszechnie nazywa stopą życiową — mówił dalej Castle. — Życie było nadal krótkie, nędzne i nikczemne.
Ale teraz ludzie nie musieli już myśleć wyłącznie o brutalnej rzeczywistości. Ludzie byli coraz szczęśliwsi, w miarę jak rozrastała się legenda o okrutnym tyranie w stolicy i dobrym świętym w dżungli. Wszyscy otrzymali pracę jako aktorzy w sztuce, która była bliska ich sercu, w sztuce, którą każdy człowiek, pod każdą szerokością geograficzną mógł zrozumieć i oklaskiwać.
— W ten sposób życie stało się dziełem sztuki — zauważyłem zdumiony.
— To prawda. Był tylko jeden szkopuł w tym wszystkim.
— Tak? Jaki?
— Sztuka stawiała niezwykle wysokie wymagania parze głównych aktorów. Jako młodzi ludzie obaj byli bardzo do siebie podobni, każdy z nich miał w sobie coś z anioła i coś z rozbójnika.
Ich role w sztuce wymagały jednak, aby Bokonon pozbył się swojej zbójeckiej połowy, a McCabe swojej połówki anielskiej. Obaj zapłacili straszliwą cenę za szczęście swego ludu: McCabe poznał cierpienia tyrana, a Bokonon cierpienia świętego. Praktycznie rzecz biorąc obaj stali się nienormalni.
Castle zgiął wskazujący palec lewej ręki.
— I wtedy ludzie naprawdę zaczęli umierać na haku.
— Ale Bokonon nigdy nie został schwytany? — spytałem.
— McCabe nigdy nie posunął się tak daleko w swoim szaleństwie. Nigdy nie próbował złapać Bokonona naprawdę. Mógł to zrobić bez większego trudu.
— Dlaczego?
— McCabe miał zawsze na tyle rozumu, żeby wiedzieć, że bez świętego człowieka, z którym toczył wojnę, jego istnienie straciłoby sens. “Papa” Monzano również to rozumie.
— Czy ludzie nadal umierają na haku?
— To zawsze kończy się śmiercią.
— Chodzi mi o to, czy “Papa” rzeczywiście utrzymuje ten rodzaj egzekucji?
— Każe wieszać kogoś raz na dwa lata, żeby trzymać kocioł pod parą, że tak powiem.
Castle westchnął, spoglądając na wieczorne niebo.
— Tak kręci się ten świat,
— Proszę?
— My, bokononiści, mówimy tak, kiedy widzimy, że wokół nas dzieją się różne dziwne i niezrozumiałe rzeczy.
— Pan? — spytałem zdumiony. — Pan też jest bokononistą?
Castle popatrzył na mnie spokojnie.
— Pan też. Tylko pan jeszcze o tym nie wie.
80. POŁAWIACZE ODPADKÓW
Angela i Newt znajdowali się na wysuniętym tarasie wraz z Julianem Castle i ze mną. Piliśmy koktajle. Frank nadal nie dawał znaku życia.
Zarówno Angela, jak i Newt sprawiali wrażenie osób, które nie wylewają za kołnierz. Castle powiedział mi, że hulaszcze życie w młodości przypłacił jedną nerką i teraz musi się, niestety, ograniczać do lemoniady.
Po kilku kieliszkach Angela zaczęła biadać nad tym, jak niesprawiedliwie życie obeszło się z jej ojcem.
— On tyle dał światu, a świat jemu tak mało — mówiła.
Zażądałem jakichś konkretnych przykładów tego skąpstwa świata i w odpowiedzi usłyszałem kilka ścisłych liczb.
— Firma General Forge and Foundry wypłacała ojcu premię w wysokości czterdziestu pięciu dolarów za każdy patent zgłoszony w wyniku jego badań. Taką samą premię patentową jak każdemu innemu pracownikowi firmy — Angela potrząsnęła smutnie głową. — Czterdzieści pięć dolarów! A niech pan tylko pomyśli, czego dotyczyły niektóre z tych patentów!