— Tak — powiedziałem. — Myślę, że oprócz tego dostawał też pensję.
— Najwyższa jego pensja nie przekroczyła nigdy dwudziestu ośmiu tysięcy dolarów rocznie.
— Wydaje mi się, że to zupełnie nieźle.
Angela poczuła się dotknięta do żywego.
— Czy wie pan, ile zarabiają gwiazdy filmowe?
— Czasami bardzo dużo.
— Czy wie pan, że doktor Breed zarabiał o dziesięć tysięcy rocznie więcej niż ojciec?
— To już oczywista niesprawiedliwość.
— Mam już dość tych niesprawiedliwości.
Była tak zdenerwowana, że czym prędzej zmieniłem temat. Spytałem Juliana Castle, co według niego stało się z obrazem, który wyrzucił do wodospadu.
— W dole leży wioska — powiedział Castle. — Nie więcej niż pięć do dziesięciu chat. Nawiasem mówiąc tam właśnie urodził się “Papa” Monzano. Wodospad wpada tam do wielkiej kamiennej misy.
Mieszkańcy wioski przegrodzili szczerbę w tej misie gęstą drucianą siatką. Woda przelewa się przez tę szczerbę, dając początek strumieniowi.
— I myśli pan, że obraz Newta utkwił w tej siatce? — spytałem.
— Nie wiem, czy pan zauważył, że ten kraj jest raczej biedny — powiedział Castle. — Nic długo w tej siatce nie leży. Myślę, że obraz Newta suszy się teraz na słońcu razem z niedopałkiem mojego cygara. Cztery stopy kwadratowe lepkiego płótna, cztery potrzaskane i pokrzywione listwy, kilka gwoździ i kawałek cygara. W sumie zupełnie niezły połów dla jakiegoś kompletnego nędzarza.
— Czasami chce mi się po prostu krzyczeć — powiedziała Angela — kiedy sobie pomyślę, ile zarabiają niektórzy ludzie, a ile płacili memu ojcu za to wszystko, co on im dawał.
Zbierało jej się na płacz.
— Nie płacz — poprosił łagodnie Newt.
— Kiedy to jest silniejsze ode mnie.
— Idź po swój klarnet. To ci zawsze pomaga.
Początkowo sądziłem, że to żart, ale z reakcji Angeli zorientowałem się, że propozycja była poważna i sensowna.
— Kiedy wpadnę w taki nastrój — zwróciła się do Castle’a i do mnie — jest to jedyna rzecz, która może mi pomóc.
Angela była jednak zbyt nieśmiała, żeby zagrać tak ni z tego, ni z owego. Musieliśmy długo ją prosić i wypiła jeszcze dwa kieliszki, zanim się wreszcie zgodziła.
— Jest naprawdę cudowna — obiecywał mały Newt.
— Bardzo chciałbym panią usłyszeć — mówił Castle.
— Dobrze — powiedziała wreszcie Angela wstając niepewnie. — Dobrze, zagram.
Kiedy poszła po klarnet, Newt przeprosił nas za jej zachowanie.
— Ma za sobą ciężkie przeżycia — powiedział. — Potrzebuje spokoju.
— Czy chorowała? — spytałem.
— Jej mąż jest dla niej okropny — powiedział Newt. Widać było, że nienawidzi przystojnego młodego męża Angeli, odnoszącego niezwykłe sukcesy Harrisona C. Connersa, prezesa firmy Fabri-Tek.
— Rzadko kiedy przychodzi do domu, a jak już przyjdzie, to pijany i cały wysmarowany szminką.
— Na podstawie tego, co mi mówiła, wyobraziłem sobie, że to szczęśliwe małżeństwo — powiedziałem.
Mały Newt wyciągnął przed siebie ręce i rozczapierzył palce.
— Widzi pan kota? Widzi pan kołyskę?
81. BIAŁA NARZECZONA DLA SYNA KONDUKTORA
Nie miałem pojęcia, czego oczekiwać od gry Angeli. Nikt nie mógł tego przewidzieć.
Byłem przygotowany na coś patologicznego, ale nie oczekiwałem od tej choroby takiej głębi, gwałtowności i piękna prawie nie do zniesienia.
Angela zwilżyła i ogrzała ustnik, ale nie zagrała ani jednej próbnej nuty. Oczy zaszły jej mgłą, a długie, kościste palce nerwowo przebiegały po klapkach klarnetu.
Czekałem niecierpliwie i przypomniałem sobie to, co mi opowiedział Marvin Breed — że jedyną ucieczką Angeli przed nudą życia w domu ojca były chwile, kiedy zamykała się w swoim pokoju i grała przy muzyce z płyt.
Newt nastawił długogrającą płytę na dużym gramofonie w pokoju przylegającym do tarasu. Wrócił i podał mi kopertę płyty.
Płyta nazywała się Cat House Piano. Było to solo na fortepian w wykonaniu Meade’a Luxa Lewisa.
Ponieważ Angela chcąc wczuć się w nastrój pozwoliła pierwszy kawałek zagrać samemu Lewisowi, zdążyłem wyczytać z koperty nieco wiadomości o nim.
“Lewis, urodzony w Louisville, stan Kentucky, w roku 1905, zainteresował się muzyką dopiero w szesnastym roku życia, kiedy otrzymał w prezencie od ojca skrzypce. W rok później młody Lewis usłyszał przypadkiem pianistę Jimmy Vanceya. «To było naprawdę coś» — wspomina Lewis. Wkrótce Lewis zaczął się uczyć grać boogie-woogie, przejmując wszystko, co się dało, od starszego nieco Vanceya, który aż do swojej śmierci pozostał bliskim przyjacielem i mistrzem Lewisa. Ponieważ jego ojciec był konduktorem na kolei i Lewis wraz z rodziną mieszkał w pobliżu linii kolejowej, rytm pociągów wszedł w krew młodego Lewisa, który skomponował klasyczne już obecnie boogie-woogie na fortepian, znane pod nazwą Honky Tonk Train Blues.”
Oderwałem wzrok od swojej lektury. Pierwsza melodia dobiegała końca. Igła gramofonu przebywała powoli przestrzeń dzielącą ją od następnego kawałka, który, jak się dowiedziałem z koperty, nosił nazwę Dragon Blues.
Meade Lux Lewis zagrał zaledwie cztery takty, kiedy włączyła się Angela Hoenikker.
Grała z zamkniętymi oczami.
Byłem oszołomiony.
Angela była wspaniała.
Improwizowała do muzyki syna kolejarza; przechodziła od melodyjnej liryki do chrapliwej lubieżności, od przejmującej lękliwości wystraszonego dziecka do widzeń narkomana.
Jej glissanda opowiadały o niebie, piekle i tym wszystkim, co jest między nimi.
Taka muzyka w zestawieniu z taką kobietą mogła być wytłumaczona tylko przypadkiem schizofrenii albo opętania.
Włosy zjeżyły mi się na głowie, zupełnie jakby Angela tarzała się po podłodze tocząc pianę z ust i mamrocząc po babilońsku.
Kiedy muzyka ucichła, krzyknąłem do Juliana Castle, który również słuchał w osłupieniu:
— Mój Boże, oto jakie jest życie! Któż potrafi zrozumieć z niego choćby odrobinę!
— Daremny trud — powiedział Castle. — Niech pan po prostu udaje, że pan rozumie.
— Bardzo dobra rada — powiedziałem tracąc nagle cały entuzjazm. Castle zacytował kolejny wiersz:
— Skąd to? — spytałem.
— Skąd, jeśli nie z Księgi Bokonona?
— Chciałbym ją kiedyś przeczytać.
— Egzemplarze jej są bardzo rzadkie — powiedział Castle. — Nigdy nie była wydrukowana. Jest przepisywana odręcznie. I oczywiście nie ma czegoś takiego jak pełne wydanie, gdyż Bokonon codziennie dodaje coś nowego.
— Religia! — krzyknął pogardliwie mały Newt.
— Proszę? — spytał Castle.
— Widzi pan kota? — spytał Newt. — Widzi pan kołyskę?
82. ZAH-MAH-KI-BO
Generał major Franklin Hoenikker nie przybył na kolację.
Zatelefonował i oświadczył, że chce rozmawiać tylko ze mną i z nikim innym. Powiedział mi, że czuwa przy łożu “Papy” i że “Papa” umiera w strasznych cierpieniach. Mówił głosem człowieka samotnego i przestraszonego.