Выбрать главу

Opowiedział mi o fabryce, która produkuje duże kryształy winianu etylenowo-dwuaminowego. Kryształy te, jak mi wyjaśniał, znajdują zastosowanie w pewnych procesach produkcyjnych. Pewnego dnia stwierdzono jednak, że otrzymywane, w zakładach kryształy nie wykazują już pożądanych właściwości. Cząsteczki zaczęły wiązać się, czyli zamarzać, w inny sposób. Ciecz, która podlegała krystalizacji, nie uległa zmianie, a mimo to uzyskiwane kryształy były do niczego z punktu widzenia zastosowania w przemyśle.

Nikt nie wiedział, co było tego przyczyną, teoretycznie jednak sprawcą wszystkiego było coś, co doktor Breed nazywał “zalążkiem”. Miał na myśli niewielki fragment niepożądanej siatki krystalicznej. Zalążek taki, który pojawił się Bóg wie skąd, przekazał cząsteczkom cieczy nowy sposób łączenia się, czyli krystalizowania, czyli zamarzania.

— A teraz niech pan znowu wyobrazi sobie kule armatnie na dziedzińcu lub pomarańcze w skrzynce — zaproponował. Po czym wytłumaczył mi, jak to układ dolnej warstwy kul lub pomarańczy określa układ wszystkich następnych warstw.

— Dolna warstwa spełnia rolę “zalążka”; od nie] zależy, jak będą się zachowywać wszystkie następne kule lub pomarańcze, choćby liczba ich rosła w nieskończoność.

— Przypuśćmy teraz — doktor Breed zachichotał, wyraźnie z siebie zadowolony — że istnieje wiele różnych sposobów krystalizowania, czyli zamarzania wody. Przypuśćmy, że lód, po którym jeździmy na łyżwach i który wrzucamy do koktajli, to, co moglibyśmy nazwać lodem-1, jest tylko jednym z wielu możliwych rodzajów lodu. Przypuśćmy, że woda zamarza na Ziemi zawsze w postaci lodu-1 tylko dlatego, że nigdy nie było “zalążka”, który by przekazał jej formę lodu-2, lodu-3, lodu-4… I przypuśćmy, że istnieje pewna forma, nazwijmy ją lodem-9, kryształ twardy niczym to biurko — tu znowu uderzył w biurko swoją starczą dłonią — powstająca w temperaturze stu stopni Fahrenheita, albo, jeszcze lepiej, stu trzydziestu stopni.

— Proszę mówić, na razie wszystko rozumiem — powiedziałem.

Dalszy wywód przerwały głośne i pełne napięcia szepty, dobiegające z sąsiedniego pokoju. Zebrał się tam cały “żeński klasztor”.

Dziewczęta szykowały się do śpiewania kolędy.

Zaczęły, kiedy doktor Breed i ja stanęliśmy w drzwiach. Cała setka dziewcząt przebrała się za chłopców z chóru kościelnego, założywszy białe kołnierze z jakichś formularzy spiętych biurowymi spinaczami. Śpiewały pięknie.

Byłem zaskoczony i szczerze wzruszony. Zawsze robi na mnie wrażenie ten rzadko okazywany skarb — słodycz, z jaką większość kobiet potrafi śpiewać.

Dziewczęta śpiewały Miasteczko Betlejem. Nieprędko zapomnę, ile uczucia wkładały w słowa:

Pójdźmy do stajenki z nadzieją i lękiem.

21. PIECHOTA MORSKA ATAKUJE

Kiedy doktor Breed przy pomocy panny Faust rozdał już dziewczętom wszystkie świąteczne batoniki, wróciliśmy do jego gabinetu.

— Na czym to stanęliśmy? — spytał. — Ach, tak! — I poprosił, żebym sobie wyobraził żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej, tkwiącej gdzieś w zapomnianych przez Boga bagnach.

— Ciężarówki, czołgi i haubice grzęzną — użalał się — tonąc w cuchnącej mazi i szlamie. Tu podniósł znacząco palec i zrobił do mnie oko.

— Przypuśćmy jednak, młody człowieku, że jeden z żołnierzy ma przy sobie małą kapsułkę zawierającą ziarenko lodu-9, zalążek nowego sposobu łączenia się cząsteczek wody, czyli zamarzania. I jeśli ten żołnierz wrzuci to ziarenko do najbliższej kałuży…

— To kałuża zamarznie? — zgadłem.

— A całe błoto wokół tej kałuży?

— Też zamarznie?

— A wszystkie kałuże w tym zamarzniętym błocie?

— Zamarzną?

— A jeziorka i strumienie płynące przez to zamarznięte bagno?

— Zamarzną?

— Oczywiście! — krzyknął. — I piechota morska Stanów Zjednoczonych podniesie się z bagna i ruszy do ataku.

22. PRZEDSTAWICIEL PRASY BRUKOWEJ

— Czy coś takiego istnieje? — spytałem.

— Nie, nie, nie — odpowiedział doktor Breed, znowu tracąc cierpliwość. — Opowiedziałem tę historię tylko dlatego, żeby dać panu pewne pojęcie o tym, jak świeżo i niekonwencjonalnie potrafił Feliks podchodzić do starych problemów. Powtórzyłem panu tylko to, co on powiedział generałowi piechoty morskiej, który zamęczał go tym błotem.

Feliks jadał w naszym bufecie przy oddzielnym stoliku. Istniało niepisane prawo, że nikt nie może siadać obok niego, żeby nie naruszać toku jego myśli. Jednak ten generał wdarł się do środka, przystawił sobie krzesło i zaczął mu opowiadać o błocie. To, co pan usłyszał, to była odpowiedź, jaką Feliks dał mu na poczekaniu.

— Ale… ale taka rzecz nie istnieje?

— Mówiłem już panu, że nie! — krzyknął doktor Breed, wyprowadzony z równowagi. — Feliks wkrótce potem zmarł. I gdyby słuchał pan tego, co próbowałem panu powiedzieć o ludziach zajmujących się czystą nauką, to nie zadawałby mi pan takich pytań! Ludzie czystej nauki pracują nad tym, co ich interesuje, a nie nad tym, co interesuje innych.

— Myślę wciąż o tym błocie…

— Może pan przestać o nim myśleć! Powiedziałem na temat błota wszystko, co miałem do powiedzenia.

— Kiedy strumienie, płynące przez to bagno, zamienią się w lód-9, to co stanie się z rzekami i jeziorami, do których one wpadają?

— Zamarzną. Ale taka rzecz jak lód-9 nie istnieje.

— A co z oceanami, do których wpadają te zamarznięte rzeki?

— Zamarzną, oczywiście — uciął. — Założę się, że pobiegnie pan sprzedać gazetom sensacyjny materiał na temat lodu-9. Jeszcze raz mówię panu, że on nie istnieje!

— A źródła, które zasilają te zamarznięte rzeki i jeziora, i wszystkie podziemne wody zasalające te źródła?

— Też zamarzną, do cholery! — wrzasnął. — Gdybym wiedział, że reprezentuje pan prasę brukową — dodał wyniosłym tonem, wstając — to nie traciłbym czasu na rozmowy z panem!

— A deszcz?

— Deszcz, po zetknięciu z ziemią, zamieniałby się w twarde, małe grudki lodu-9, i oznaczałoby to koniec świata! I na tym skończymy również naszą rozmowę! Do widzenia panu!

23. ŁABĘDZIA PIEŚŃ

Doktor Breed mylił się: taka rzecz jak lód-9 istniała.

I lód-9 znajdował się na Ziemi.

Był to ostatni prezent, jakim Feliks Hoenikker obdarzył ludzkość przed odejściem na zasłużony odpoczynek.

Zrobił to tak, że nikt nie wiedział, nad czym pracował, i nie pozostawił żadnych notatek.

To prawda, że odkrycie wymagało skomplikowanej aparatury, ale Laboratorium Badawcze było w taką aparaturę wyposażone. Doktor Hoenikker musiał tylko poszperać po sąsiednich pracowniach pożyczając to i owo, zyskując opinię uciążliwego, choć sympatycznego sąsiada, dopóki nie wykonał swojej — jak to się mówi — łabędziej pieśni.

Uzyskał bryłkę lodu-9. Był błękitnobiały i topił się w temperaturze stu czternastu przecinek czterech stopni Fahrenheita.

Feliks Hoenikker włożył bryłkę do buteleczki, buteleczkę schował do kieszeni, po czym wyjechał wraz z trójką dzieci do swego domku na przylądku Cod, aby tam spędzić święta Bożego Narodzenia.

Angela miała wtedy trzydzieści cztery lata, Frank dwadzieścia cztery, a mały Newt osiemnaście.

Doktor Hoenikker umarł w Wigilię, zdradzając jedynie swoim dzieciom tajemnicę lodu-9. Dzieci podzieliły bryłkę lodu-9 pomiędzy siebie.