– No to mamy z głowy – rzekła z zadowoleniem. – Łóżko dla Pawła prawie gotowe. Chodźcie stąd, napijemy się kawy.
Ruszyłam do wyjścia, ale po drodze pociągnęłam nosem.
– Czekaj, zaraz. Czy nie warto by tu otworzyć drzwi? Na całą szerokość.
– Po co?
– Wywietrzyć. Jakieś takie mam wrażenie, że atmosfera jest zatęchła. Nie czujecie? Jakby długo nie używane…
Powęszyły obie.
– No, może trochę – zgodziła się Alicja. – To przyrodnicze, ale jak chcesz, możesz otworzyć. Na noc się zamknie.
Chciałam. Bez powodu. Na wszelki wypadek.
– Alicja, ale o książkach ja mówiłam poważnie – podjęła Marzena, wchodząc do salonu. – Naprawdę chętnie ci pomogę. Wiem, że trzeba skatalogować, umiem po duńsku, mogę zacząć zaraz dzisiaj. Jutro nie, bo mam koncert, ale dzisiaj proszę bardzo.
– Dzisiaj nie mam do tego serca. Później. Gdybyś zaczęła teraz, Joanna nie będzie miała gdzie spać.
– Dlaczego?
– A gdzie to będziesz kładła? Te książki trzeba powyjmować, tam jest miejsce tylko na łóżku.
Z całej siły usiłowałam się nie wtrącać, ale nie wytrzymałam. Rozzłościłam się.
– Gówno prawda, wcale nie trzeba ich wyjmować wszystkich razem. Wyjmuje się jedną, zapisuje na papierze co trzeba i wstawia z powrotem. Potem wyjmuje się drugą, zapisuje, potem trzecią…
– Potem się zapomina, która jest która i na której skończyłaś…
– Niczego się nie zapomina, bo pomiędzy wtyka się kartkę, a na grzbietach uczepia takie przylepne kawalątko z numerem…
– …przy tym, jak wyjmiesz jedną, nie wstawisz jej z powrotem, bo za ciasno siedzą…
– Owszem, wstawisz. A jeśli nie, jedną, tę pierwszą, możesz zostawić na wierzchu…
– Na twoim łóżku.
– Zmieścimy się razem. Ona nie gryzie, a ja schudłam!
– Nie kłóćcie się – poprosiła Marzena, ustawiając na stole filiżanki. – Możemy spróbować od razu, czy się zmieszczą z powrotem. Bo może rzeczywiście wystarczy wyjąć jedną, żeby już nie siedziały tak ciasno.
– Nie mam przylepnego kawalątka – uparła się Alicja nad czajnikiem.
– Owszem, masz – wytknęłam z zimną satysfakcją i sięgnęłam na półeczkę pod portretem pradziadka, bo dotarłam już do swojego krzesła. – Proszę bardzo.
Położyłam na stole malutki, żółty notesik z przylepnymi kartkami. Wpadł mi w oko tylko dzięki temu, że już wczoraj, wieszając obok siebie torebkę, zrzuciłam z półeczki na podłogę plik jakichś kopert. Podniosłam je od razu i ulokowałam na poprzednim miejscu, ale dostrzegłam notesik, leżący pod nimi. Przez swoją żółtą barwę rzucał się w oczy i pozwalał zapamiętać.
Alicja z czajnikiem w ręku obejrzała notesik.
– To nie jest żadne kawalątko, tylko notes.
– Ale przylepny! Można odcinać paskami. Kupię ci drugi.
– Nie chcę.
– To nie chciej, ale i tak kupię. I podrzucę gdziekolwiek!
– Joanna, możesz sięgnąć po kawę? – poprosiła Marzena. – Ja lubię gorącą…
Podałam jej puszkę z kawą, Alicja nalała wody do filiżanek, do tego stopnia wytrącona z równowagi, że sobie nalała prawie pełno. Kłóciłyśmy się nadal.
– To się nie będzie długo trzymać…
– Nie musi się trzymać przez wieki! Parę dni wystarczy, notatka prowizoryczna!
– Wymyślasz robotę głupiego, sięgać, wyjmować, pisać, wstawiać… W dodatku trzeba na drabinie!
– Tylko górną półkę. Niżej drabina niepotrzebna.
– Jak komu. Tam nie ma na czym pisać.
– Na miedzianym stole.
– Na miedzianym stole leżą twoje rzeczy.
– Wyrzucę je przez okno. Wgarnę pod łóżko. Wepchnę w siebie. Raz w życiu przyznaj, że stwarzasz trudności!
– Mowy nie ma, niczego absolutnie nie stwarzam. To ty żyjesz głupimi złudzeniami!
– Albo przestaniecie się kłócić, albo zrobię coś okropnego – zapowiedziała energicznie Marzena. – Sama pójdę i sprawdzę, czy one ciasno siedzą! Obie jesteście nieznośne!
– My się wcale nie kłócimy, tylko omawiamy sprawę – wyjaśniła jej rzeczowo Alicja i napiła się trochę kawy. – Fuj, jakie to gorące!
W rezultacie wszystkie trzy udałyśmy się do mojego aktualnego pokoju. Zgarnęłam z połowy wielkiego, marokańskiego blatu swoje lekarstwa, papierosy, zapalniczkę, popielniczkę, długopis, książkę, pilnik do paznokci i dość duży notatnik bez okładek, notatnik przysunęłam z powrotem i wetknęłam Marzenie długopis.
– Ty pisz, a ja będę wyjmować i wkładać. Ty znasz język, nie ja. Możesz z tego wyrywać dowolną ilość kartek. Nikt nie twierdzi, że trzeba to zrobić jednego dnia, ale póki się czegoś nie zacznie, na skończenie nie ma szans!
Wlazłam na krzesło, bo Alicja zatrzymała się w drzwiach i odmówiła poszukiwania teraz drabinki, i sięgnęłam po pierwszą książkę na górnej półce z lewej strony, pod samym sufitem. Dłoń mi od razu ugrzęzła w pajęczynach tak gęstych, że wyglądały jak wata. Rozszarpałam je z trudem, bo były przylepne, wypłoszyłam niedużego pajączka, wytarłam rękę o spódnicę i spróbowałam ruszyć dzieło.
Na głowę zleciało mi coś małego i cienkiego, podartego porządnie, zdumiewająco zakurzonego. Alicja podniosła to z podłogi.
– Katechizm – przeczytała jadowicie. – Pewno babci. Raczej zużyty i niekompletny. Powiedzmy, część katechizmu. Wnioskuję, że pierwsza, bo ma stronę tytułową, i dziwię się, że nie Biblia.
Zgniewało mnie, złamałam sobie paznokieć i wyrwałam z półki książkę. Brązową, w ozdobnej, twardej oprawie, dekoracyjnie oplecionej resztkami pajęczyn.
– Mam rzucać w Marzenę czy zechcesz łaskawie jej podać? – spytałam ze żrącą słodyczą.
Alicja łaskawie zechciała. Zlazłam z krzesła, znalazłam w kosmetyczce własne nożyczki i zabrałam ze sobą na wyżyny żółty notesik. Na pierwszej kartce wypisałam numery od jednego do czterech, na oko oceniwszy szerokość pasków.
Marzena z Alicją zdążyły przez ten czas zainteresować się pierwszym dziełem, jak się okazało naukowym, dotyczącym geometrii przestrzennej. Zaczęły je omawiać po duńsku, zajęłam się zatem dalszym ciągiem czynności praktycznych. Zostawiając w spokoju numer jeden, przylepiłam na następnych książkach numery dwa, trzy i cztery i przygotowałam do wyjęcia numer dwa. Przykleił się do numeru trzy i musiałam go odszarpnąć. Przy okazji stwierdziłam, że po pierwsze, wyjęcie numeru jeden rzeczywiście stworzyło dziwnie mało miejsca, a po drugie, numer cztery wydaje się książką trochę nietypową, raczej grubą i dużego formatu. Uznałam, że może to być wolumen mocno staroświecki, możliwe, iż cenny, który stworzy wielkie nadzieje i przysporzy Alicji nieco przyjemności. Zawsze miło wiedzieć, że dysponuje się czymś, co można spylić za niezłe pieniądze. Postanowiłam zaczekać z informacjami o nim do właściwej chwili.
– To tak właśnie jest – powiedziała Alicja bez żadnej przyjemności, a za to solidnie zirytowana. – Te wszystkie stare książki mają same braki, konkretnej daty nie ma, wydawca niepewny, stopki trzeba szukać gdzieś w środku, a i tak, jak to stopka, to ja jestem królowa Małgorzata. Łatwo powiedzieć skatalogować, niech sami spróbują!
– Część danych jest – spróbowała ją ułagodzić Marzena. – Czekaj, zobaczmy, co dalej. Joanna, jak tam z miejscem?
– Skolko ugodno – odparłam kłamliwie i podałam im drugą książkę.
Były to matematyczne zasady perspektywy, porządnie wydane w dziewiętnastym wieku. Poszły szybko. Podałam im trzecią.
– Co? – zakłopotała się Marzena. – Trochę to chyba nie na temat albo mnie duński język zanika. Wydzielina przyrodnicza jako surowiec barwny… Czy może barwiący… To co to jest? Sztuka czy botanika?