Выбрать главу

Zatrzymała się teraz na moment przed kobylastą machiną i pomamrotała coś pod nosem. Po czym z determinacją, straceńczym gestem, otworzyła drzwiczki.

Woń, która runęła na pomieszczenie, przekroczyła wszystko. Gwałtownie zatkałam sobie nos, za plecami usłyszałam jakieś rumory i zdławione okrzyki. Alicja usiłowała jeszcze przez chwilę mężnie wytrwać na stanowisku, ale i jej wytrzymałość miała swoje granice, po trzech sekundach odmówiła usług.

– Zdaje się, że noga barania ma wreszcie swój wielki dzień – powiedziałam z mieszaniną współczucia i jadowitej satysfakcji, kiedy już udało nam się zgromadzić przed domem, na końcu tarasiku, gdzie z trudem, bo z trudem, ale jednak udawało się oddychać. – Co teraz? Istnieją tu jakieś specjalne ekipy śmieciarzy? Albo ktoś z obsługi prosektorium?

– Przepraszam, muszę splunąć – zawiadomił Paweł. – A może straż pożarna…?

– A tak mi się wydawało, że trup śmierdzi inaczej – przypomniała Beata.

– Jaka noga barania? – zainteresowała się Anita. – Ja też splunę. Tfu!

– Od trzydziestu pięciu lat leżała tam noga barania, przeznaczona na jakąś specjalną okazję – wyjaśniłam uprzejmie. – Do tej pory, chwalić Boga, dostatecznie specjalnej okazji nie było…

– Głupia jesteś! – rozzłościła się Alicja. – Ktoś ten zamrażalnik wyłączył! Chciałabym wiedzieć, kto?!

– Nie ja! – odpowiedzieliśmy wszyscy równocześnie z wielkim pośpiechem.

– Ja też nie, więc kto…?

– Jesteś pewna, że został wyłączony, a nie że sam się zepsuł…?

– Może się wyłączył automatycznie, z przegrzania – podsunęła Anita.

– Automatycznie i z przegrzania sam wylazł z kontaktu? Bo jest wyjęty, leży, na własne oczy widziałam! Musiał go ktoś wyciągnąć!

– Ale tam przecież nawet dojścia nie było – zauważył Paweł całkiem rozsądnie.

– A ja doszłam!

– Ale nie do samej ściany!

– Nie trzeba było pchać się do samej ściany, żeby szarpnąć za sznur…

Beata miała inne wątpliwości.

– Czekajcie, ale czy naprawdę jedna noga, niechby nawet i barania, może dać taki efekt…?

– Jaka tam jedna, coś ty! Tam było wszystko, głównie mięso, które Alicja zamrażała sobie sukcesywnie przez te trzydzieści pięć lat. Także jakieś gotowe potrawy, także lody, także bób nasienny nie wiadomo do czego, bo ani do siania, ani do jedzenia, także ryby, które zostały mi od ust odjęte sześć lat temu…

– I ta szynka, którą miałaś zabrać dla swojej mamusi – wytknęła mi Alicja złośliwie. – A mówiłam, że zapomnisz!

– Samotna szynka w obliczu nogi w ogóle się nie liczy. Trzeba ją było wyrzucić.

– Nie wyrzucam cudzych rzeczy!

– Swoich też nie, ale to już teraz bez znaczenia. Co robimy? Bo wytrzymać się tego nie da…

Anita przypomniała sobie nagle, że jest w podróży służbowej i bardzo się śpieszy. Z czasopisma dla Jasia chwilowo zrezygnowała, rozumiejąc, iż teraz, w obliczu kataklizmu, nikt go nie będzie szukał. Beata wzięła głęboki oddech, starając się zaczerpnąć powietrza od strony sąsiada, i szlachetnie zgłosiła swój udział w usuwaniu z atelier przerażającej zawartości. Na delikatne napomknięcie, iż w nodze baraniej zapewne zalęgły się robaki, odparła dzielnie, że nic nie szkodzi, ona lubi łapać ryby, a robaki z rybami ściśle się kojarzą. Więc wytrzyma. Pawłem szarpnęło, sprężył się w sobie i głosem nieco zdławionym zadeklarował pomoc, co od razu nasunęło mi pocieszającą myśclass="underline" nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

W Alicji zapewne odezwało się sumienie, bo wyjawiła wstydliwą tajemnicę. Przychodzi tu mianowicie pewna osoba południowego pochodzenia, nie wiadomo jakiej narodowości, może Turczynka, może Arabka, może jeszcze coś innego, i uprzejmie pyta, czy nie ma jakiejś trudnej pracy do wykonania, ona się chętnie podejmie. Trudnej pracy dla niej Alicja dotychczas nie miała, ale teraz, zdaje się, może zaspokoić pod tym względem najbardziej wygórowane wymagania. Chyba trzeba będzie zaangażować hipotetyczną Turczynkę.

– A kiedy ona przychodzi? – spytałam ostrożnie. – Mam na myśli, jak często?

– Raz albo nawet dwa razy dziennie. Zdaje się, że tędy chodzi do sklepu, więc co jej szkodzi zajrzeć. Zagląda i tylko patrzy, a ja kręcę głową, więc sobie idzie. Nie jest natrętna. Tym razem mogę pokiwać głową.

– Chinka byłaby lepsza – zauważyła Anita. – Do robaków oni są przyzwyczajeni.

– Może. Ale żadna Chinka akurat tędy nie chodzi.

– To co robimy? – spytał Paweł. – Czekamy na Turczynkę czy tego…? Bo jeśli czekamy, to może w jakimś innym miejscu? Z wiatrem… Zaraz, z której strony wieje?

Nie wiało z żadnej, dzień się nam przytrafił bezwietrzny, imponujący odór rozchodził się, można powiedzieć, łagodnie i równomiernie. Ciekawiło mnie, kiedy zainteresują się nim sąsiedzi, a ściśle biorąc, jeden sąsiad, bo posiadłość Alicji stanowiła narożnik. Drugi sąsiad, na tyłach ogrodu, odgrodzony był od nas taką ilością zieleni, że bez pomocy wiatru mogło do niego nie dotrzeć, a po ulicach z dwóch stron rzadko się ktoś pętał.

– Obiad będziemy jedli na kolację – powiedziała znienacka Alicja, której myśl widocznie również biegła za wonią. – Zapomniałam włączyć piecyk i ten indyk tam siedzi i wcale się nie piecze. To chyba lepiej, bo teraz trochę by się zapachy mieszały.

– Lepiej, lepiej – przyświadczyła gorliwie Anita. – Mnie to nie dotyczy, ale wam radzę przeczekać. Już zaczynam być spóźniona, jadę. Wpadnę jutro.

– Wpadnij – mruknęła Alicja i podrapała się w głowę. – Usiadłabym gdzieś. Może się zastanowimy przy kawie?

– O ile przeniesiemy stolik ogrodowy pod zasobniki z kompostem… – zaczęłam zachęcająco.

Więcej powiedzieć nie zdążyłam, bo litościwa opatrzność zesłała rozwiązanie, za pnącą różą przy furtce pojawiła się Turczynka. Od razu zgadłam, że to ta, ponieważ Alicja z szaloną energią zaczęła kiwać głową. Turczynka się rozpromieniła i też kiwnęła głową, po czym pociągnęła nosem i kiwnęła ponownie, nawet dwa razy. Porozumienie zostało osiągnięte.

– Ty, słuchaj, po jakiemu ona właściwie mówi? – zainteresowałam się, kiedy zesłana z niebios istota przystąpiła do szorowania zamrażalnika i części piwnicznej wszelkimi możliwymi środkami chemicznymi, jakie Alicja miała w domu.

– Po różnemu, wszystkim po trochu – odparła Alicja z lekkim roztargnieniem. – Czekaj, zastanawiam się właśnie, gdzie mam odpowiednie dezodoranty, te z kotów w worku są takie obrzydliwe, że zabiją wszystko, a przeciągu tam przecież nie zrobię…

– Masz wentylację mechaniczną.

– Zepsuła się przy jeżu. No nic, może uda się otworzyć górne okno i drzwi na dole, zawsze trochę wywieje. Ale dezodoranty się przydadzą.

Poświęciwszy na usuwane z atelier pożywienie dwa pudła i ogromną ilość foliowych toreb, udała się na poszukiwania. Wielki stos, wciąż jeszcze kłopotliwy, legł na dziedzińczyku przy furtce, w pobliżu śmietnika.

– Ona chyba lubi sprzątać – rzekłam z lekkim powątpiewaniem, podziwiając z daleka pracowitość Turczynki. – Znam osoby, które lubią sprzątać, co jest o tyle zrozumiałe, że jeśli istnieją jednostki, które nienawidzą sprzątania, muszą istnieć i takie, które je kochają. Dla zachowania równowagi w przyrodzie.