– Proszku do prania nie chciał. Proponowałam. Myślałam, że z wiekiem zmądrzeje, ale zdaje się, że przez ostatnie piętnaście lat do reszty mu się w głowie poprzewracało. Chyba rzeczywiście czegoś szukał, bo z natężeniem wpatrywał się w różne kąty.
– Nie posuwając się do czynów?
– Nie, dlaczego? Jedno pudło z podłogi przestawił na fotel.
– A, to dlatego tu leżała taka chwiejna piramida! Któryś kot na niej spał.
– Kotów bał się panicznie, bo go nie lubiły. Niczego nie znalazł i pojechał.
– A kto to był, ten jakiś starszy wspólnik?
– Nie mam pojęcia. Też pewnie kretyn. Nawet nie wiem, tutejszy czy z Polski.
– No dobrze, Marianka mamy z głowy, chociaż zalicza się do grona podejrzanych. Wątpliwości wprowadza jego szalona pracowitość, wątpię, czy zdobyłby się na to, żeby się przedrzeć do piwnicy i wyłączyć zamrażalnik, ale wykluczyć tego nie można. Co dalej?
– Jakie co dalej?
– Z gośćmi co dalej. Kto jeszcze był? Nie psychopata przypadkiem?
– Oszalałaś! Psychopaty bym nie wpuściła. Poza tym, o ile wiem, on znów siedzi, to znaczy leczą go w zakładzie zamkniętym, bo podobno zamieszkał w cudzym domu podczas nieobecności właścicieli i zdewastował im mieszkanie. Tak mi się o uszy obiło, jak mnie policja o niego pytała.
– Dawno?
– Nie, ze trzy miesiące temu. Na narty wyjechali. Na krótko, ale zdążył przez ten czas zalać wodą połowę pomieszczeń, zepsuć wszystko w kuchni i porąbać meble ogrodowe, żeby palić ogień w kominku. Ale ten kominek był sztuczny, na prąd, więc istny cud, że nie spalił im całego domu.
Pokiwałam głową z politowaniem.
– A ty go chciałaś hodować u siebie…
– Wcale nie chciałam, sam się zagnieździł. W każdym razie przy moim zamrażalniku, jako sprawca, odpada.
Westchnęłam ciężko, podniosłam się i poszłam do kuchni po papierosy dla niej i dla siebie. Koty już zjadły kolację i porozkładały się w różnych punktach mieszkania. Jeden wlazł na narożną szafkę i patrzył na nas z góry ze wzgardliwym wyrazem twarzy.
Beata i Paweł z wyraźnym wysiłkiem oderwali się od siebie, gorliwie starając się symulować zainteresowanie sytuacją i kłopotami Alicji. Włączyli się w rozważania.
– Znaczy – podsumował Paweł – ja pamiętam, ostatnio pętały się tu trzy osoby. Edith, Małga i Marianek. Osobiście wykluczyłbym tę całą Edith, ona nie z tych, co łażą po piwnicach. Małga mogła, skoro szukała opakowań, zdaje się, że w atelier leżą jeszcze takie sztywne kartony Thorkilda…
– Ale nie rzucają się w oczy, bo stoją przy ścianie, przyciśnięte komodą – przypomniałam.
– To nie wiem. Skoro jednak Alicja twierdzi, że ktoś się zakrada i grzebie…
Rozważania nam okulały, Alicja zaś nagle zamilkła. W zadumie wpatrywała się w kota na kominku, nie odpowiadając na pytania aż do chwili, kiedy zrobiłam następną kawę i podetknęłam jej filiżankę. Wówczas się jakby przecknęła.
– No nie wiem – rzekła. – Marianek… Ględził mi o kotach w worku, a tam, na dole, stoi w kącie wypchany koci worek i chyba trudno się do niego dostać. Ale go widać. No, nie cały, kawałek.
– I myślisz, że Marianek lazł do niego?
– Możliwe. Z tym że tam już nie ma pierwotnej zawartości.
– Tylko co?
Alicja zawahała się, wypiła trochę kawy i stłumiła lekkie zakłopotanie.
– To stary worek. Wepchnęłam do niego rajstopy i pończochy, te, które dawno temu oddawało się do repasacji. Myślałam, że przy jakiejś okazji zabiorę to ze sobą do Warszawy, albo może ty zabierzesz…
– O Jezu… – powiedziałam cichutko.
– Ale zaraz potem okazało się, że już oczek nie łapią…
– I nic tam więcej nie ma? – spytał Paweł.
– Nic, o ile pamiętam.
– No to chyba taką rzecz mogłabyś wyrzucić?
Alicja się prawie obraziła.
– Po pierwsze, to ciężkie i jak ja mam to wydostać, przygniecione jest workami z gliną i dużym kołem garncarskim. A po drugie, gdzie wyrzucić? Śmieciarze tego nie wezmą, za duże, do pojemnika nie wchodzi.
– Po kawałku – zaproponowałam żywo, pełna obaw, że do domu odjadę z worem podartych rajstop i też nie będę wiedziała, gdzie je wyrzucić. – Po trochu, w foliowych torbach. W końcu to mięso spod furtki też upłynniłam tylko częściowo, dwie torby wzięłam, a reszta została i śmierdzi.
W Pawła wstąpiła nagle energia. Zerwał się z kanapy.
– Czekajcie, przypomniałaś mi, trzeba to załatwić. Jest ciemno, też zabiorę parę sztuk. Gdzie wyrzuciłaś tamte?
– Do śmietnika przy parkingu. Za wychodkiem miejskim.
– To ja pojadę do Brugsena. I może za Netto, wezmę więcej.
– Weź pudło z nogą baranią, ja mu nie dałam rady. A w ogóle lepiej wyrzucać w dwie osoby, jedna podnosi pokrywę, a druga wrzuca, siup i już. Mnie było trudno, jedną ręką pokrywę, drugą torby… To ciężkie.
– Pojedziemy razem – zaproponowała natychmiast Beata i wystrzeliła z fotela.
Pomyślałam, że wonie na tej randce będą mieli niezmiernie romantyczne.
– Tylko niech was nikt nie złapie – zaniepokoiła się Alicja.
– Co ma kto łapać…
Znikli nam z oczu. Podeszłam do kominka, pogłaskałam kota, który przyjął to łaskawie, po czym wróciłam do Alicji.
– Czekaj, załóżmy, że Marianek narwał się na wór z pończochami. Potknął się o przewód, wyrwał go z kontaktu, wyłączył zamrażalnik, do wora się nie dostał i potem co? Przyszedł ponownie wczoraj i spuszczał wodę w wychodku?
– Do Marianka to podobne…
– Ale niemożliwe, żeby przyszedł i niczego nie zjadł. Nie zauważyłaś dziś rano braków w pożywieniu?
Alicja wzruszyła ramionami i zdecydowała się sprzątnąć z salonowego stołu. Przeniosłyśmy się na stół kuchenny. Zastanawiałyśmy się nad sytuacją każda we własnym zakresie i nic nam się z tego nie chciało ulegnąć.
– Zakładając, że naprawdę ktoś czegoś szuka… – powiedziałam z namysłem, robiąc sobie wreszcie herbatę, bo kawa już mi się znudziła. – Blekot mi taką myśl nasuwa… To właściwie czego mógłby szukać?
Alicja siedziała nad kolejną kawą.
– Nie mam pojęcia. Niczego takiego nie mam.
Teraz ja wzruszyłam ramionami z irytacją i politowaniem. Po Alicji można się było spodziewać wszystkiego, skoro kiedyś zginęło jej dwa tysiące dolarów w gotówce i odnalazła je przypadkiem cztery lata później w stosie makulatury. A szachy…?
– A szachy? – wytknęłam z wyrzutem.
– O szachach nikt nie może wiedzieć. Ja bym też nie wiedziała, gdyby nie wasz głupi upór.
– Ty nie, ale ktoś inny mógł. Kiedyś były używane, sama mówiłaś. Jakiś stary list, ktoś coś wyznał na łożu śmierci… Mam skojarzenia, zaginione klejnoty, Blekot, może i te szachy, zaginione… On coś wie i szuka…
– Przez Marianka?
– Przecież nie upieramy się przy Marianku. Zakradać się mógłby ktokolwiek, drzwi do atelier rzadko bywają zamykane.
Alicja łypnęła na mnie złym okiem i wzruszyła ramionami.
– W każdym razie z pewnością nie zamknę ich teraz…
Zdecydowałyśmy się w końcu iść spać, nie czekając na powrót Pawła z Beatą. Żadna z nas nie miała złudzeń, że ten powrót nastąpi tak od razu, i oczekiwanie na nich wydało nam się nawet dość nietaktowne. Wtykać wścibski nos i włazić z butami w uczucia może i naganne, ale w końcu intymne…
– Dorośli są – powiedziała Alicja stanowczo, ruszając do swojego pokoju – i powinni wiedzieć, co robią. Inna sprawa, że Ewa ci oczy wydrapie, a jak ten Julian Beaty, to nie wiem…
Od razu postanowiłam, że kontaktu z Ewą Pawła przez jakiś czas będę starannie unikać. Juliana, na szczęście, osobiście nie znałam.