Выбрать главу

– Anita będzie, tylko patrzeć – zapewniłam Marzenę. – Robi coś tam w Helsingør i jeździ codziennie. Jest zaciekawiona, już samo to jedno by wystarczyło, ale chce także odzyskać czasopismo Jasia.

– Alicja, znalazłaś już…?

– Nie i teraz szukać nie będę. Podobno mamy je przedtem przeczytać czy może tylko tak mi się wydaje…? GDZIE. TA. KAWA?!

Beacie zatrzęsły się ręce, ale mimo wszystko trafiła wodą do filiżanek. Sięgnęłam po puszkę, Paweł obrzucił wzrokiem stół i pośpiesznie wygrzebał zza zasłony na końcu bufetu trzy czyste popielniczki, upychając na ich miejsce używane. Oceniłam to jako zły znak, wiedział oczywiście, że umyte popielniczki Alicja trzyma na samym skraju kuchennego bufetu, pomiędzy zasłoną a wiaderkiem ze składnikami kompostowymi, ale gdyby nie Beata, pamięć z pewnością odmówiłaby mu usług. Niedobrze. Chyba za dużo się między nimi zalęgło…

Marzena z uporem starała się uporządkować sytuację.

– Ale nawet jeśli do tego całego grona podejrzanych dołożymy Pamelę… Nie, nie tak, zostawmy ją na koniec, jak zapytamy Anitę. Mówicie o kotach w worku, Alicja, przypominam ci, sama trafiłam na kocie worki pod szafą na bieliznę, w ostatnim pokoju, tym dla Pawła…

– Dla Beaty – poprawiła Alicja. – Paweł śpi w telewizyjnym.

– Bez znaczenia. Wlazłam na nie. Czy to są worki wybebeszone? Bo zdawało mi się, że nie?

– A skąd ja to mam wiedzieć? Jesteś pewna, że to były kocie worki? Musiałabym popatrzeć.

– To może popatrz, co?

– Teraz zaraz?

– A kiedy? Jak już ten poszukiwacz straci cierpliwość i rozwali ci łeb?

– I co mu z tego przyjdzie? Tylko straty poniesie.

Na moment z resztkami woni nogi baraniej wymieszała się ogólna dezorientacja. No owszem, każdy zabójca, o ile oczywiście zostanie złapany, ponosi niewątpliwe straty, ale tak od razu, przy Alicji, i czy na pewno zostanie złapany…?

– Jakie straty? – spytała Marzena podejrzliwie.

– Małga przyleci pierwszym samolotem i natychmiast zacznie robić porządki w domu. I nie spocznie, póki nie skończy. Myślisz, że da mu jakąś szansę? Czegokolwiek on szuka, ona to znajdzie wcześniej, więc na co mu te komplikacje? Ona jest moją spadkobierczynią, o czym wszyscy wiedzą, a wykonawcą testamentu jest Elżbieta. Przyleci ze Szwecji jeszcze szybciej niż Małga z Francji i jak się złapią za te porządki wspólnymi siłami, kamień na kamieniu tu nie zostanie…

Wyraźne zadowolenie Alicji w obliczu katastroficznej wizji wydawałoby się całkowicie niezrozumiałe, gdyby nie znało się źródła. Znaliśmy je wszyscy, z wyjątkiem Beaty, która już zaczynała coś węszyć, chociaż o konkretach nie miała pojęcia.

Już raz tak było. Alicja miała wypadek, nie własny, cóż znowu, jechała jako pasażer z Edith, duńską przyjaciółką. Jakoś nigdy nie miałam nabożeństwa do Edith, okazało się, że słusznie. Prawie nic im się nie stało, Edith miała złamane parę żeber i rękę, Alicja zaś wyleciała na zewnątrz i walnęła głową w kamień.

Okres lekkiego zachwiania równowagi przetrwała w domu, gdzie całe grono powinowatych, przyjaciół i krewnych otaczało ją opieką, od której to opieki zgrzyt jej zębów wywoływał gromkie echo. Małga z Elżbietą, pielęgniarką z zawodu, z opiekuńczej nadgorliwości zrobiły jej wtedy porządek w szafkach kuchennych, uchetały się jak woły robocze, przebaczenia nie uzyskały nigdy, Alicja zaś, odzyskawszy zdrowie, z powrotem poustawiała prawie wszystko, co wyrzuciły, a czego nie zdążyli wywieźć śmieciarze. Przepadło jej parę drobnostek, obtłuczona i nadpęknięta miśnieńska solniczka z osiemnastego wieku, puszeczka z resztką skamieniałej kawy rozpuszczalnej, silnie obdrapana patelnia teflonowa, słoik idealnie zwietrzałego pieprzu, słoik jeszcze bardziej zwietrzałego chrzanu, jedno dziurawe siteczko i coś tam jeszcze podobnego. Jedynym pozytywnym osiągnięciem trwałym okazało się odnalezienie w najdalszym kącie górnej półeczki dawno zaginionego filmu z fiordów norweskich i wyłącznie przez ten film Alicja nie zerwała na wieki wszelkich kontaktów z własną siostrzenicą i córką najbliższych przyjaciół. Aczkolwiek usunięcie plastikowych miseczek po krewetkach wymawiała im do tej pory.

Teraz myśl, że w rozpędzie powyrzucają wszystko z szachami włącznie, najwyraźniej w świecie sprawiła jej żywą przyjemność. Mnie sprawiłaby również, gdyby nie to, że wątpiłam w wyrzucenie.

– Ty się tak nie ciesz – powiedziałam karcąco. – Po tych twoich dolarach w makulaturze skrupulatnie obejrzą każdy przedmiot. Co prawda, dla złoczyńcy tym bardziej przepadnie, więc może ma tyle rozumu, żeby cię nie zabijać. To jak? Robimy coś czy czekamy na Anitę?

– Czy pozwolisz, że pójdę do twojego pokoju i wyciągnę spod łóżka czasopismo Jasia, bo pewnie tam leży? – spytała Marzena.

– Jeśli je znajdziesz… – zgodziła się Alicja z powątpiewaniem.

Znalazła. Obie przystąpiły do lektury. Anity można było spodziewać się dopiero późnym popołudniem, zdecydowałam się zatem jechać po zakupy spożywcze. Beata wyjawiła chęć pójścia do sklepu po swoje oczekiwane narzędzie, w czym, oczywiście, Paweł musiał jej pomóc, nagle zapłonął dzikim uczuciem do przyrządów technicznych. Machnęłam na nich ręką, chociaż wcale nie przestałam być zmartwiona, i zabrałam jedną śmierdzącą torbę spod furtki, z nadzieją, że uda mi się gdzieś ją ukradkiem wepchnąć. Pozostały jeszcze trzy torby i jedno pudło, zamrażalnik Alicji był, jak się okazało, zdumiewająco pojemny.

Śmietnika sklepowego nie zdołałam wykorzystać, bo akurat go opróżniali. Cofnęłam się, włożyłam wonny ciężar z powrotem do samochodu i odpracowałam produkty jadalne. Kiedy wracałam na parking z tobołami, dwie osoby sprzątały placyk przy śmietniku, więc znów nie mogłam popełnić wykroczenia. Rozzłościło mnie to, uparłam się przy swoim i postanowiłam jechać na stację kolejową, gdzie też stały śmietniki, a ludzi, pomiędzy pociągami, prawie nie było. A w każdym razie nie powinno być.

Nie spełnili powinności, byli. Siedzieli przy stoliku na zewnątrz i pili piwo, w dodatku na postoju czekały dwie taksówki, których kierowcy wysiedli i gapili się na okolicę. Do śmietnika na drugim peronie musiałabym lecieć po schodach, co mi się wcale nie podobało, przypomniałam sobie o jeszcze jednym śmietniku na malutkim parkingu po przeciwnej stronie ulicy. Stał w zieleni, więc był słabo widoczny. Zawróciłam, podjechałam tam i wreszcie pozbyłam się świństwa.

Po czym nie zawracałam ponownie, tylko pojechałam dalej, ruszając do Alicji drogą nieco okrężną, mało uczęszczaną, ale wiodącą po skręcie wprost do jej domu. Zdążyłam jeszcze pomyśleć, że gdybym skręciła w lewo, a nie w prawo, dojechałabym do Pameli, która mieszkała gdzieś tam, po drugiej stronie toru kolejowego, i zatrzymałam się na światłach.

I wówczas na pustej ulicy zobaczyłam dwie osoby rozmawiające głowa przy głowie, prawie wtulone w żywopłot. Prawdopodobnie równoczesna niemal myśl o Pameli sprawiła, że poznałam ją natychmiast, głównie po wspaniałych włosach. Stała z jakimś facetem odwróconym ku mnie twarzą. W odległych zakamarkach pamięci pisnęło mi wspomnienie, znałam tę twarz, widziałam ją, nie mąż Pameli, bo jej mąż był znacznie chudszy, skąd ja go…?

Blekot! Rany boskie, to przecież Blekot! Tak samo unosił jedną brew, kiedy pokazywał zdjęcie żony w paryskiej halce, w czasach, kiedy po halki z jugosłowiańskiego importu trzeba było stać trzy godziny w kolejce, a i to pieniędzy na nie nie miałam, takich przeżyć się nie zapomina! Grubszy i starszy, ale on z pewnością!