– Z koła wnioskując, to jednak twoje, a nie kolejowe – westchnęłam z żalem, bo już nabrałam nadziei na jakieś odkrycie.
– No więc jednak – powiedziała ze skrywanym triumfem Marzena, wracając do salonu. – To przesądza sprawę. Możesz nie myśleć o własnych drogocennościach, chodzi o koty w worku. Symbolicznie nazwijmy tę poszukiwaną rzecz jajkiem Fabergé i zastanówmy się wreszcie porządnie!
– Jak myślicie, kto uciekł? Facet czy baba? – spytała Alicja z namysłem.
W korytarzyku pojawili się Paweł z Beatą i natychmiast zostali poinformowani o wydarzeniach. Przejęli się średnio, Beata bardziej, Paweł mniej, przez lata znajomości z Alicją człowiek się uodparniał. Paweł poleciał do ogrodu sprawdzić drogę ucieczki poszukiwacza, nie wiadomo, do czego mu to było potrzebne, ale stwierdził, iż uciekł przez dziurę w żywopłocie, istniejącą od dawna i nigdy porządnie nie zarośniętą. Z jakiegoś tajemniczego powodu żywopłot, wszędzie bujny, w tym akurat miejscu nie życzył sobie gęstnieć.
– Te dzieci, które kiedyś tę dziurę zrobiły, jak jeszcze miałaś śliwki – zauważyłam w zadumie – obecnie są już dorosłe. Może należałoby zażądać od nich naprawienia dewastacji?
Alicja wzruszyła ramionami.
– Nie wiem, które to były, nie rozpoznaję ich. Tam nawet pokrzywy nie chcą rosnąć. Poza tym, jej nie widać i jeśli się nie wie…
– Ale ten jakiś wiedział!
– Znajomy. Cały czas przecież mówimy o znajomych, nie?
– A, właśnie! – przypomniałam sobie. – Co tam jest, w tej lekturze Jasia? Zaczęłyście mówić i przerwało nam.
– Marzena zaczęła – uściśliła Alicja, najwyraźniej odcinając się od przeczytanych tekstów.
– Wszystko jedno. Zaczęła od jasnowidzenia na tle jajeczka…
– Bo jedyne, co mogłoby zainteresować złodzieja, to te różne zaginione rzeczy – podjęła żywo Marzena. – Najwięcej piszą o historycznej biżuterii, ale dalej jest cały artykuł na temat tajnych dokumentów. W zasadzie też historycznych, ale dochodzą do współczesności. Korespondencja, umowy, różne zdrady i tak dalej, zaginęło jakieś doniesienie do papieża w siedemnastym wieku, jakiś list kardynała Aleksandra do kochanki, nie wiem co to za kardynał… coś tam z ostatniej wojny, parę innych dyrdymałów, za niektóre można by dostać ciężką forsę. Podają nazwiska posłańców albo odbiorców i potem kamień w wodę. To wszystko, to nie są duże rzeczy, opakowane były różnie, to rulon, to koperta, któreś było w pudełku, podrobionym na tabakierkę. Biorę pod uwagę coś, co można zgubić, zostawić, na przykład, w pociągu, a potem łatwo mieściło się w kocim worku. Bo w taki naszyjnik królowej Klemencji nie wierzę, klabzdron wielki…
– Srebrny lis też był dosyć duży – zauważyła sucho Alicja. – Co nie znaczy, że wierzę bodaj w jedno słowo tego szmatławca. Ale jeśli przypadkiem wymknęło im się coś zbliżonego do prawdy, to ona uważa, że któreś zaginione mogło się zaplątać do worka. I ja to mam. Bzdura.
– To jak inaczej skojarzyć namiętność Blekota do tego pisma z grzebaniem w twoich workach? – spytał logicznie Paweł. – Co to ma być, zbieg okoliczności? Nie chce mi się wierzyć.
– Najprościej byłoby rozbebeszyć worki – podsunęłam złośliwie.
– Co ty powiesz? – prychnęła rozzłoszczona Alicja. – To spróbuj!
– Spróbuję. Na razie oczami.
Poszłam do pokoju Beaty, gdzie Marzena deptała po dwóch workach, i popatrzyłam. Dosyć, trzeba przyznać, smętnie. Żeby się do nich dostać, należało usunąć dwa zasobniki na butelki po piwie, zapełnione częściowo pustymi butelkami, a częściowo różnorodnym chłamem: jakimiś patykami, rulonami ozdobnego papieru pakowego, drewnianymi listewkami różnej długości, narzędziami w rodzaju młotków, przecinaków, obcęgów i pilników z gatunku raszpli, a także długimi skalówkami i jedną, sterczącą w górę przykładnicą. Następnie ominąć stojący w poprzek niewielki regał z mnóstwem papierów, komódkę, na której spoczywał potężny tobół, na oko tekstylny, trzy kolejne stosy papierów, głównie gazet, kolorowych czasopism, kopert i prospektów, starą walizę, z pewnością czymś wypełnioną, tajemniczy, żelazny, trójnożny stojak i wspartą o niego, złożoną drabinkę. Ponadto przedrzeć się przez olbrzymią ilość pudeł i pudełek, w większości kartonowych, chociaż co najmniej trzy były drewniane, a przynajmniej tyle udało mi się dostrzec. Przejścia do okna i stojącej przy nim szafy nie było, chyba że górą, po tym wszystkim, podobnie jak przełaziła Marzena z ręcznikami, ale wtedy niektóre rzeczy trzymałyśmy w objęciach.
Powinno się cały ten nabój usunąć z pokoju kawałek po kawałku i nawet obejrzałam się za siebie, chociaż z góry wiedziałam, że nie ma gdzie. Korytarzyk był wąski i też zastawiony regałami. Wynieść na zewnątrz, do ogrodu…? Galernicza praca!
Wróciłam do kuchni.
– Oczami się nie dało – oznajmiłam. – Zniechęciłam się. Podwójna robota.
– Dlaczego podwójna? – zaciekawiła się Beata.
– Wyniósłszy, trzeba później wnieść z powrotem, bo nigdzie indziej nie ma na to miejsca. Nawet korciło mnie, żeby zrobić początek i zabrać to, co miałam najbliżej, na przykład młotek i przykładnicę, ale co bym z tym zrobiła? Siedziałabym tu, trzymając je w rękach?
– To już nie chcesz rozbebeszać worków? – wyzłośliwiła się słodko Alicja.
– Chcieć, nie chcę, ale gdyby było pewne, że warto…
– To zdecydujcie się, czy warto, bo póki tu jesteśmy, możemy pomóc – poprosił Paweł. – Sama Alicja nie da rady.
– Ale przecież tych worków jest więcej – przypomniała zmartwiona Marzena. – Może do któregoś jest łatwiejszy dostęp? Alicja, gdzie…?!
– Jacyś strasznie nudni jesteście – zaopiniowała Alicja z naganą. Zajrzała do filiżanki po kawie i podniosła się od stołu. – Ty, zdaje się, jakieś mięso kupiłaś?
– Owszem. Schab. I do niego majeranek, bo nie wiem, czy masz. Schab lubi majeranek.
– To trzeba go upiec. Zaraz wstawię. Możemy, ostatecznie, z całym dalszym ciągiem poczekać na Anitę…
Anita pojawiła się, kiedy właśnie kończyliśmy obiad. Nie była głodna, nie chciała jeść, ale nadłamał ją schab, pachnący majerankiem. Zjadła kawałek, dostała wina i kawy.
– No i co? – spytała. – Macie pismo Jasia?
– Mamy. Tu leży, o! – Alicja poklepała lekturę na stole. – Ale oni uważają, że powinnaś odpowiedzieć na kilka pytań. Ja się nie wtrącam, nie upadłam na głowę.
– Uwielbiam odpowiadać na pytania. Zawsze mogę przecież nałgać, nie? A z pytań człowiek się czasem więcej dowiaduje niż z odpowiedzi.
– Z łgarstw też – przypomniałam jej. – Anita, co z tym Blekotem? Wychodzi nam, że on tu rozwija jakąś akcję poszukiwawczą. Działa w licznym towarzystwie, pcha się do tego czytadła, a tam jest dużo o przedmiotach wartościowych, zaginionych. Myślisz, że on myśli…
– Za dużo tego myślenia, nie popadaj w przesadny optymizm. Nie jestem pewna, czy myślę, a jeszcze bardziej wątpię, że on myśli.
– O pieniądzach – powiedziałam surowo.
– A, o pieniądzach z pewnością. Tak, takie założenie można uczynić. I co?
– I co, spodziewa się ten kretyn, że w kocim worku u Alicji spoczywają diamenty królowej Wiktorii? Albo szczegóły spisku papieża z cesarzem przeciwko Hiszpanii, odręcznie spisane…