Выбрать главу

Powiedział nam o tym od razu, przedstawiając się, żeby nie stwarzać niepotrzebnych nadziei. Nazywał się zwyczajnie, Daniel Meller.

– Mam obowiązek wyłącznie tłumaczyć – oznajmił na wstępie. – Pracuję w policji i obowiązki traktuję poważnie. Ale gliniarz to też człowiek, więc liczę na to, że parę słów na marginesie uda nam się zamienić. Na pierwszy ogień ten, kto znalazł zwłoki. Pan – wskazał Pawła. – Tu jest Dania, stosujmy duńskie obyczaje. Mogę ci mówić „ty”?

– Możesz – zgodził się Paweł bez namysłu, bo ów Daniel wyglądał sympatycznie. – Wal!

– O której godzinie poszedłeś do ogrodu?

– O, cholera – zakłopotał się Paweł. – Od razu zaczynają się schody. Dziewczyny, która to mogła być? Beata, nie pamiętasz?

Beata zachowała zdumiewającą przytomność umysłu.

– Późno dosyć. Spojrzeliśmy na zegarek, bo sama powiedziałam, że one chyba jeszcze nie śpią, i była za dwadzieścia jedenasta. I zmartwiłeś się, czy nam dadzą kolację.

– Zgadza się – potwierdził to łgarstwo Paweł z zimną krwią. – Za dwadzieścia jedenasta już dojeżdżaliśmy. One nie spały, siedziały przy stole, kolację udało się zjeść. Ile to mogło trwać? Gadaliśmy…

– Miałam zegar przed nosem – wtrąciłam się na ryzyk-fizyk, niepewna, czy dobrze robię. – Ten kuchenny, nad oknem. Koło północy wszyscy się ruszyli…

– To on zeznaje – przypomniał mi karcąco Daniel.

– Przepraszam, już milczę.

– Ruszyli, ale bez pośpiechu – podjął Paweł. – Do ogrodu poszedłem jakieś dziesięć minut później.

– Po co?

– Wyrzucić śmieci na kompost.

Przez chwilę gliny, w liczbie, razem z tłumaczem, trzech, dyskutowały między sobą. Alicja, która doskonale rozumiała każde słowo, symulowała głuchotę absolutną. Całe przesłuchanie, rzecz jasna, odbywało się w zwolnionym tempie, bo Daniel wszystko tłumaczył na bieżąco, powodując tym stosowne przerwy.

– Wyjaśnij to dokładniej – poprosił. – Dziesięć minut po północy wyrzucasz śmieci na kompost. Co to znaczy?

Paweł z wielką przyjemnością wyjaśnił, że kompostowe śmieci składały się, jak zwykle, z produktów wyłącznie przyrodniczych, zapełniających wiaderko za kotarą, że wyrzucane były do pierwszego zasobnika pod ogrodzeniem, gdzie miały obowiązek macerować się i użyźniać ziemię, że wiaderko było już przesadnie pełne i zabrakło w nim miejsca na fusy po herbacie, Alicja zatem kazała mu usunąć to od razu, wiadomo było bowiem, że nazajutrz o poranku jedna z nas wyprodukuje następne fusy. Ogólnie biorąc, wiaderko opróżnia się w miarę potrzeby i nie jest to zjawisko regularne.

Spełnił polecenie, wziął wiaderko, wziął latarkę i udał się do ogrodu środkiem, bo na środku było widniej, na końcu sobie poświecił, żeby czegoś nie podeptać i nie wleźć w pokrzywy, w promieniu światła ujrzał coś dziwnego, poświecił i były to włosy Pameli. Zajął się tym widokiem i przykro mu, ale za cholerę nie pamięta, co zrobił z wiaderkiem.

Przetłumaczona opowieść skończyła się tym, że wszyscy zajrzeli za kotarę. Stało tam kilogramowe opakowanie po lodach, już do połowy zapełnione fusami od herbaty, skorupkami jajek, połówką wyciśniętej cytryny, resztką sałaty, pomidorów, ogórków, papryki i kukurydzy, oraz skórami mandarynek i grejpfrutów.

– Nie znalazłam jeszcze drugiego wiaderka – usprawiedliwiła się ze skruchą Alicja.

– Fusy po herbacie, to ja – pozwoliłam sobie dodać.

Gliny przetrzymały cały kompost z kamiennym spokojem.

– Zgłoszenie do policji nastąpiło o zero pięćdziesiąt – zwrócił się znów Daniel do Pawła. – Za dziesięć pierwsza. Co robiliście przez ten czas?

– Nic – odparł Paweł. – To znaczy, mnóstwo. Najpierw wróciłem do domu i one mi nie uwierzyły. Myślały, że się wygłupiam. Alicja w ogóle zlekceważyła mnie i poszła do… tego… do toalety…

– Tak często się wygłupiasz?

– A skąd! Może w młodości się zdarzało, ale dawno mi przeszło, Joanna świadkiem…

Z lekkim wysiłkiem udało mi się powstrzymać nerwowe drgnięcie. Nie dalej jak w zeszłym roku Paweł na własnych imieninach wywinął numer nie do zapomnienia, jego szatański pomysł o politykę zahaczał tak, że lepiej było tego nie rozgłaszać. Na szczęście uwagę zwracali teraz na niego, nie na mnie.

– Dobrze, nie uwierzyły ci i co?

– Udało mi się je namówić, żeby same poszły popatrzeć. W końcu poszły, popatrzyły, Joanna rozpoznała Pamelę bez dotykania… Jej włosy… To znaczy… No, odsłonięte było ucho i Joanna powiedziała, że zna te kolczyki, czy jak to nazwać, no, to co miała w uchu, pamięta je, więc to musi być Pamela. Wróciliśmy. Alicja jeszcze nie chciała uwierzyć, ale też wreszcie poszła popatrzeć, chociaż sprawiło to kłopoty, bo ona w ciemnościach gów… tego, źle widzi. Wróciliśmy. Jeszcze w jakimś momencie Joanna szukała koniaku, bo jakoś nam było głupio… Chyba ogólnie jakieś takie ogłuszenie na nas spadło, wszystko to razem trochę potrwało, aż w końcu Alicja zadzwoniła. Myliła się parę razy. Nie wiem, co mówiła, bo po duńsku…

– A gdzie byliście przedtem? Mówisz, że skądś wróciliście?

– Wszędzie. Gdzie popadło. Beata jest w Danii pierwszy raz i przyjechała na krótko, więc uzgodniliśmy, że pokażę jej okolicę, jeździliśmy dookoła, chciałem znaleźć dojazd do jeziora, ale coś pomyliłem i nie udało mi się. Zaczęło się robić całkiem ciemno, więc wróciliśmy. Jeśli idzie o to, czy ktoś nas widział, to owszem, tłumy ludzi, ale osobiście ich nie znam. Wszędzie się pętali.

Dokładnie zrozumiałam, po co im był potrzebny cichy zakątek ogrodu Alicji w zdziczałych truskawkach…

Daniel przyjrzał się Beacie, coś powiedział i temat został porzucony. Byłam zdania, że tę kwestię załatwił głównie pies, wykluczając udział ich dwojga w zabójstwie.

Złapali się teraz za Alicję. Tłumacz nie był potrzebny, załatwili to między sobą bezpośrednio. Daniel milczał jak głaz.

Mnie, chwalić Boga, zlekceważyli całkowicie, dowiedziawszy się, że bywam tu zaledwie raz do roku, a Pamelę widziałam wszystkiego raptem ze sześć razy w życiu i o szczegółach jej egzystencji nie mam najmniejszego pojęcia. Strzegłam się pilnie, żeby przypadkiem nie napomknąć o mamusi. Beacie dali spokój i, razem wziąwszy, przeszło ulgowo.

– Nie wychodzimy im na prowadzenie, co? – spytał niespokojnie Paweł, kiedy znikli nam z oczu.

– Alicja, co zeznałaś?

– Takie głupoty, że aż mi się samej niedobrze robiło – odparła Alicja z wielkim zadowoleniem. – Dajcie wreszcie, na litość boską, tej kawy! Zdaje się, że zalęgły się w nich podejrzenia… że jeśli Pamela pchała się tu potajemnie… no… chyba głupio mi trochę…

– Bo co?

– Ja naprawdę uważam, że to idiotyczne…

– Bo co?! – ryknęłam okropnie, z trzaskiem stawiając przed nią puszkę z kawą.

– …to chciała mi rąbnąć coś z ceramiki. Skoro nie chcę sprzedawać i nie chciałam jej dać w prezencie… Ja im niczego takiego nie powiedziałam, sami to sobie wymyślili. Ale wiecie… Mnie rzeczywiście głupio…

Dawno nie widziałam Alicji tak zakłopotanej. Z jednej strony własne zeznania bardzo ją cieszyły, z drugiej napełniały niesmakiem. Konflikt wewnętrzny, zapewne szkodliwy.