– O, Paweł – powiedział Marianek. – O, Joanna… No tak, to już widzę, że mieszkacie…
Paweł spędził z krzesła Anitę i wyciągnął dodatkowy kawałek blatu. Marianek z właściwą sobie zręcznością przecisnął się obok od kuchennej strony i puknął w łokieć Beatę. Udało jej się ocalić filiżankę z kawą, tyle że trochę napoju wychlupnęła Alicji na kolana. Marianek przeprosił, cofnął się i wlazł Anicie na nogę. Udało się go wreszcie usadzić na końcu stołu.
– Jak mieszkacie, to już co, Alicja? – spytał z cieniem nadziei. – Pewnie nie masz więcej miejsca? Bo myślałem, że bym może…
– Nie ma więcej miejsca – zgrzytnęła Marzena. – Ale ty przecież mieszkasz u siostry?
– No tak, ale oni już wrócili…
– Podobno miałeś wyjechać, jak wrócą?
– No niby miałem, ale bym jeszcze został…
– To zostań u siostry i nie zawracaj głowy. Alicja ma dom zapchany. Beata, skoro już tam jesteś w tej kuchni, to zrób kawę i dla mnie.
– Mogę też dostać? – ożywił się Marianek.
– Zrób dla wszystkich – poleciła Alicja.
Marianek na chwilę taktownie posmutniał.
– Co to za okropna historia z tą Pamelą, tak ją zamordować w twoim ogrodzie, Alicja, ale pasztet, nie?
– Z dwojga złego lepiej w ogrodzie niż w domu. Byłoby jeszcze ciaśniej.
– On nawet przy zbrodni skojarzenia ma spożywcze – szepnął mi Paweł do ucha. – Zwłoki z pasztetem…
– A ja wiem, że ją zabił albo on, albo ona – mówił dalej Marianek, ujawniając tryskające spod smętku emocje. – Ale w twoim ogrodzie to nieprzyzwoicie, więc ja myślę, że ona.
Zamurował nas dokładnie. Najszybciej głos odzyskała Anita.
– Na pewno świetnie myślisz, tylko kto to jest ten on i ta ona?
– No jak to, kto? – zdziwił się Marianek. – Jej mąż i ta Włoszka…
– Czyj mąż?
– Pameli mąż, Jens. Wszyscy wiedzą, że on za nią strasznie lata, a ona za nim jeszcze więcej, a Pamela o żadnym rozwodzie nawet słyszeć nie chciała, więc musiała ją łupnąć, nie? Bo Jens, to chyba nie, żaden Duńczyk by tak cudzego ogrodu nie zapaskudził, a jakby co, to by posprzątał. Włosi więcej śmiecą.
– Jaka Włoszka? – spytała w lekkim oszołomieniu Marzena.
– No ta, co ją wzięli do dziecka. Ale dziecko pojechało do babci, do Jutlandii, na wakacje, a Włoszka została, Jens nie dał pieniędzy na jej podróż, bo chciał, żeby została, a do tego ona im tam gotuje i sprząta, i w ogóle. Oni, ci Włosi, mają temperament, nie?
W kwestii włoskiego temperamentu nikt z nas nie wyraził sprzeciwu, natomiast reszta poglądów Marianka otumaniła wszystkich doszczętnie. Przez chwilę trudno było się zorientować, kto za kim lata, wyszło nam wreszcie, że mąż Pameli za Włoszką. Alicja po chwili wahania przypomniała sobie, że chyba raz ową Włoszkę widziała i jeśli to ona, trudno się dziwić Duńczykowi. Cud południowej urody, pełna odwrotność Pameli, niebieskookiej blondynki. Dla Włoszki jasnowłosy wiking to też niezły cymes, poszło zatem o romans ognisty, a nie o żadne podstępne zmowy i knowania. Z Alicją nie ma to nic wspólnego!
Anita zaprezentowała drobną wątpliwość.
– No, wiesz, może to i racjonalne rozwiązanie problemu, trzasnąć Pamelę, ale Włoszka powinna chyba raczej truć. Oni mają bogatą tradycję w tej dziedzinie. W ostateczności posłużyć się ozdobnym sztyletem, a nie zwyczajnym nożem!
– Ozdobnego sztyletu chyba nie miała, a nóż wcale nie był zwyczajny, tylko sprężynowy – wyjaśnił Marianek. – I tak jej się w nerwach psnęło…
– Skąd w ogóle o tym wszystkim wiesz?
– Jak to skąd, na własne oczy widziałem. I nawet Pamela mówiła, że niech ona sobie nie myśli, ta Włoszka, niech szuka męża gdzie indziej, bo Jensa nie dostanie. I tylko patrzeć, jak się jej pozbędzie. No i pozbyła się, tyle że nie ta tamtej, tylko tamta tej, ale żeby w twoim ogrodzie, Alicja…? No, No! Szkoda jej właściwie.
Zgodziliśmy się z nim bez oporu, wciąż jeszcze nieco otumanieni zaskoczeniem, upewniwszy się tylko przedtem, co właściwie Marianek widział, nóż czy scenę zbrodni, i okazało się, że latanie. Anicie oczy się zaiskrzyły. Demonstracyjnie zgorszony profanacją ogrodu Alicji, Marianek rozejrzał się po kuchni, odchylił zasłonkę przy zasobniczku ze składnikami kompostowymi, omiótł wzrokiem bufet i westchnął z rozczarowaniem, bo nic jadalnego na wierzchu nie leżało. Dolał sobie śmietanki do kawy.
– A w ogóle to ja tego – oznajmił. – Znaczy, Alicja, ja tu u ciebie zostawiłem taką jedną rzecz i bym znalazł, i zabrał. Mogę?
– Jaką rzecz?
– No… książkę.
– Jaką książkę?
– Taką dosyć dużą i grubą. Miałem ją, jak tu byłem, a potem już nie, więc u ciebie… W którymś pokoju, w tym pierwszym chyba…
– A na tej książce znajdował się może jakiś tytuł? Ewentualnie autor?
– Autora nie pamiętam, a co do tytułu, to nie wiem, bo po duńsku.
– Na cholerę ci była książka po duńsku? – zdziwił się Paweł.
– To nie moja, to mojej siostry. I szwagra.
– A, to dlatego wolałbyś teraz pomieszkać u Alicji! – odgadła drwiąco Marzena.
Książka, akurat. Już samo słowo przeszyło mnie lekkim prądem. I do tego w pierwszym pokoju, obecnie był to mój pokój, a tam, wśród książek, stały pierwotnie platynowe szachy. Teraz zapewne stały gdzie indziej, bo Alicja miała je schować, ale na półce zostały ponumerowane egzemplarze, od jednego do trzech. Numery na grzbietach jak byk, rzucały się w oczy, za skarby świata nie wpuściłabym Marianka do mojego pokoju!
– Dowiedz się od siostry, jaki to miało tytuł – poradziłam sucho. – Zapisz sobie najlepiej. A my tu położymy na wierzchu, jeśli ktoś przypadkiem znajdzie, bo bez szczęśliwego przypadku pozbądź się wszelkiej nadziei.
– Ale ja bym tak może tylko rzucił okiem – podsunął Marianek błagalnie.
– Niczym nie rzucisz, bo teraz coś zjemy – zarządziła Alicja z nagłą energią. – Beata, nakryj stół. Mięso podgrzejemy w mikropiecu…
Atmosfera w mgnieniu oka uległa zmianie, ale chyba wcale nie na lepsze. Owszem, Marianek odczepił się od lektury, pożywienie zainteresowało go bez reszty i poszukiwawcze chęci przeszły mu jak ręką odjął, reszta jednak wydawała się dziwna. Miałam wrażenie, że Anita czyha na każde słowo z jego ust, Marzena niewątpliwie pilnowała go niczym strażnik więzienny, Alicja zaś popadła w osobliwą zmienność nastrojów. Głównie prezentowała roztargnienie i ponurą zadumę, chwilami wybuchając szampańskim humorem, z którego na dywan skapywał jad, z czego łatwo mogłam wywnioskować, że jest nieziemsko wściekła i usilnie stara się to ukryć. Wyłącznie koty zachowywały idealny spokój. Wszystkie trzy siedziały na tarasie przed otwartymi drzwiami, wyglądając jak czarne, nieruchome kupy futer, ozdobionych sześcioma drogimi kamieniami.
Dość wyraźnie poczułam, że przestaję rozumieć cokolwiek. Dlaczego, na miły Bóg, przybycie Marianka wraz z opowieścią o krwawym romansie wprowadziło taki dziwny nastrój…?
Odjechali dopiero, kiedy zrobiło się ciemno i na niebo wylazło pół księżyca, a i to nie wiadomo, czy Marianek nie zostałby dłużej, gdyby Anita z Marzeną nie zabrały go prawie siłą. Dla pewności, że nie wróci, Anita postanowiła podrzucić go do autostrady, w pobliże domu jego siostry.
– Musimy pogadać – mruknęła do mnie półgębkiem Alicja, kiedy grzecznie żegnałyśmy ich w furtce. – W ogrodzie…
Nie zdziwił mnie wybór miejsca. W kuchni z dziką zaciętością sprzątała Beata, a Paweł jej pomagał, słuszne było zostawić im wolny teren dla tak użytecznych czynności. Wyszłyśmy na taras, na sam koniec, pomiędzy fuksje, i nabrałam nadziei, że może dowiem się czegoś, o czym dotychczas nie miałam pojęcia.