Alicja długą chwilę milczała.
– Z nich wszystkich jesteś najbardziej dorosła – powiedziała wreszcie posępnie. – Chociaż głupia, ale to już dopust boży. Nie chciałam ci tego mówić, nikomu tego nie chciałam mówić, a wiem dlatego, że teściowa… no, umysłowo podupadła i wydawało jej się, że potrzebuje sprzymierzeńca. Trudno mi określić taki stan, ale fakt jest faktem, wybrała sobie mnie i nawet nie jestem pewna, czy nie uważała mnie za rodzoną córkę. Powierzyła mi sekret.
Odczekałam chwilę, bo Alicja zamilkła. Pół księżyca świeciło zdumiewająco porządnie. Komarów właściwie nie było, ale jakaś jedna czy dwie sztuki brzęczały.
– Mów, co masz powiedzieć, bo zaraz cię insekty zniechęcą – ostrzegłam.
– Milczeć umiesz, to wiem. Więc może milcz, jak długo się da.
– Mogłaś to sobie darować – mruknęłam z wyrzutem.
Alicja westchnęła i pomachała ręką koło ucha.
– No dobrze. Obawiam się jednej rzeczy. Właściwie świństwa. Anita jest dziennikarką… cicho bądź, nie przerywaj mi, dla każdego dziennikarza takie rzeczy to żyła złota. Wiesz doskonale, że to znana rodzina, przodkowie Thorkilda od trzech pokoleń wiszą w muzeach, są w encyklopedii, nie sięgają Rembrandtów, ale w Skandynawii plączą się po szczytach. Skandal w takiej rodzinie to prawie jak w królewskiej, szczególnie, że tu podobno owszem…
– Romans? – zdziwiłam się.
– Jedna córka rodziny wpadła w oko Fryderykowi w młodości, ale to prawie margines. W pokoleniu dziadków była głupia sytuacja, wiesz, dziadków ma się na ogół dwie pary, jeden z tych dziadków był impotentem, a dziecko się jednak urodziło, w dodatku są na to dowody na piśmie. Nikogo by to już teraz nie obeszło, ślubny, nie ślubny, ale to trochę tak, jak, czy ja wiem… Toulouse-Lautrec był sodomitą…
– Zwariowałaś? – zdumiałam się. – Nie był! Jakieś miał inne zwyrodnienia, ale przecież nie to!
– Mówię przykładowo. Nie był, o ile wiem. Ani pedałem, chyba że źle pamiętam. W ogóle nie ma to z nim nic wspólnego… Ale jaka radość dla prasy, dla tych szmatławców od skandali, choćby i historycznych! W historii jesteś lepsza ode mnie, więc nie będę się wtrącać, a tu są dokumenty, że znany malarz miał kłopoty seksualne, że wierna żona zastąpiła go prawie równie znanym kolegą po fachu, diabli wiedzą po kim dziecko wzięło geny, historycy sztuki mogą się uczepić, cmokając z radości. Prywatnie, dla ludzi, kompromitacja, a zwracam ci uwagę, że potomkowie żyją, pojęcia o tym nie mają, a ja tę ich kompromitację trzymam w ręku, bo mnie teściowa pokochała. I czego się boję, to tego, że nie żaden Bełkot tego szuka, tylko Anita. Nie wierzę Anicie, za dobrze umiałaby to sprzedać. A ja wyjdę na świnię. No i teraz już chyba rozumiesz, w czym problem, obawiam się, że to właśnie znajdziemy.
Pozastanawiałam się trochę.
– A w ogóle wiesz, gdzie to jest?
– Nie. Nie pamiętam. Dużo mam takich rzeczy, których za życia potomków w pierwszym pokoleniu nie powinno się ujawniać, bo głupio. Nawet prywatne… A tu w grę wchodzą sprawy nie tylko prywatne, także publiczne, bo wielcy artyści stanowią własność społeczną. W dodatku romans Fryderyka z tą cholerną Gretą, już widzę, jak mnie Małgorzata pobłogosławi, jeśli błędy młodości jej tatusia wypuszczę z ręki! I jeszcze okaże się, że, nie daj Boże, Kirsten, na przykład, to jej krewna…
– Thorsten też…
– Thorsten by się skichał z radości, bo jest historykiem. Ale Małgorzata może nie. Owszem, przyznaję, utykałam to różnie i teraz nie pamiętam gdzie, ale możliwe, że i w kocich workach.
Zaczęłam się czuć skołowana.
– Czekajże, to co właściwie przewidywałaś? Że sobie umrzesz spokojnie, a Małga to ocali?!
– Małga pojęcia o tym nie ma, więc zwyczajnie wyrzuci…
– Ale to są historyczne dokumenty!
– No to co? Wyobrażam sobie, może głupio, że jeszcze tak zaraz nie umrę. A potem pies z kulawą nogą nie będzie grzebał w mojej makulaturze. I nie będzie ciągnął z niej zysków. Tak sobie życzyła moja teściowa i ja jej obiecałam. Więc co mam zrobić? Widzisz Anitę, jak nie ciągnie zysków?
Znów pozastanawiałam się przez długą chwilę. Alicja zabiła na sobie komara.
– W razie jakby co, okazałabyś się powinowatą królowej – westchnęłam smętnie. – Ale rozumiem, sama też wolałabym nie. W minionym ustroju owszem, ze względu na wizę, obecnie już nie ma potrzeby. I tak jednak… jeśli oni tego szukają… obojętne, kto jest sprężyną działania, Anita czy Blekot, trzeba to znaleźć i albo zabezpieczyć, albo zniszczyć. Z hukiem. Żeby się dowiedzieli, że już nie mają czego szukać. Osobiście wolałabym zabezpieczyć z racji stosunku do historii.
Alicja westchnęła i trzasnęła w trzy komary na sobie.
– Popatrz, co za cholera, gdyby jeden latał po całej Zelandii, przyleciałby do mnie… Co one we mnie widzą? Masz rację. Pomożesz mi? Rozróżnić, co współczesne, a co starsze, chyba potrafisz?
– Szczególnie ręcznie pisane.
– Te najważniejsze były ręcznie. Dla niepoznaki owinięte w gazetę… Chociaż nie, nie jestem pewna, bo wiem, że miałam myśl, żeby włożyć w okładki po książce, ale nie pamiętam, czy to zrobiłam. No trudno, skoro muszę przeszukać dom…
– Inaczej przeszuka Blekot z przyległościami.
– Niech to szlag trafi. No dobrze, zaczynamy jutro…
Nie umiałam sobie nawet wyobrazić tego zaczynania. Milczałam przez chwilę, wpatrzona w ciemny ogród, i usiłowałam się zastanowić.
– Czekaj, a skąd ci akurat dzisiaj Anita przyszła do głowy?
– Nie musiała przychodzić, cały czas siedzi. A dzisiaj…? To podobno ja źle widzę, nie ty. Nie patrzyłaś na nią, jak Marianek przylazł i zaczął ględzić te swoje głupoty?
Natychmiast przypomniałam sobie roziskrzony wzrok Anity, romans Włoszki z mężem Pameli wręcz ją zafascynował. Później również…
– A ta Włoszka rzeczywiście istnieje? – spytałam podejrzliwie.
– I rzeczywiście ją widziałam – westchnęła Alicja. – Kurwa… Nie, nie ona, mam na myśli komary. No owszem, atrakcyjna, szczególnie dla Duńczyka.
– Zatem zbrodnia z namiętności nie jest wykluczona…
– Puknij się, dobrze? W ten głupi łeb. To nie Jens jest taki piękny, tylko Włoszka. Gdyby on zabił Pamelę… Popatrz, a Mariankowi to jakoś w głowie nie zaświtało!
Przypomniałam jej, że Włosi mają więcej temperamentu. I tak zresztą padnie pewnie na Jensa, bo z reguły w takich wypadkach mąż staje się pierwszym podejrzanym. Zaproponowałam, żeby oddała się jutro lekturze prasy, Anita musiała już chyba coś puścić, i ewentualnie obejrzała wiadomości, o ile mają tu jakiś program z sensacjami. Właściwie ta Pamela nie bardzo mieściła mi się w głowie, mało się z nią stykałam bezpośrednio, miałam do niej stosunek dość życzliwej obojętności, podszyty ostrożnością, przez tę straszną jędzę, mamusię. Ale jednak głupio… Wolałabym, żeby żyła, nawet gdyby miała nam codziennie zwalać pudła ze schodów.
Zrozumiałam w każdym razie zakamieniałą niechęć Alicji do poszukiwań.
– Czekaj, jeszcze jedno – powstrzymałam ją, kiedy ruszyła już w kierunku domu, zirytowana komarami. – Skoro papiery, to chyba trzeba szukać inaczej…?
– Jak inaczej? Nie oczami, tylko węchem?
– Głupia jesteś. W innych miejscach może. W innej postaci? Przecież nie może to być buła ani kłębowisko, tylko plik, względnie stos!
Alicja wsparła się tyłkiem o stół ogrodowy i popatrzyła na mnie dziwnie, co było widoczne, bo padało na nią światło z okien i z lampy nad drzwiami.
– Słuchaj, ja to chowałam ostatni raz siedemnaście lat temu. Pamiętam, że rozważałam, jak postąpić, zrobić jeden pakunek czy podzielić na części, próbowałam i tak, i tak, w końcu nie jestem pewna, ale zdaje się, że zrobiłam jeden. I zwracam ci uwagę, że to nie były plansze ani obrazy, ani średniowieczne pergaminy, tylko zwyczajny papier. Umiesz sobie wyobrazić list? Albo metrykę? Albo świadectwo ślubu…?