Jako pierwszy przedmiot w worku, na samym wierzchu, leżały przepiękne, długie, balowe rękawiczki, z najcieńszej skórki świata, zupełnie nowe. Okrzyk zachwytu wydałyśmy zgodnie i w tym momencie dobiegło nas szczęknięcie klamki u drzwi wejściowych.
– Anita! – syknęła Marzena. – Chowaj to, chowaj!
W mgnieniu oka Alicja wepchnęła rękawiczki z powrotem do worka, zacisnęła go, ale wtrynić do zajętego makulaturą kąta już nie zdążyła. Wbiła pod fotelik. Marzena sięgnęła ręką na oślep, chwyciła z półki wielki świecznik, jeden z tych, które przedtem zleciały, jęła ustawiać go pieczołowicie obok wazonu na miedzianym blacie. Alicja teraz dopiero zdała sobie sprawę z pustyni papierowej dookoła, w oku jej niepokojąco błysnęło, otworzyła usta i zamknęła, bo Anita z byle czego umiała wyciągać wnioski.
Nie była to jednakże Anita, tylko Marianek.
Ile zobaczył, diabli wiedzą. Znalazł się w salonie, jakby leciał z odrzutem, pełen zaciekawienia, zainteresowania i jakichś tajemniczych emocji.
– O, co robicie? Alicja, podobno u ciebie ktoś się zabił, no, ja wiem, Anatol, oni się znali z Pamelą, on się sam zabił czy to może ten mąż…? Co tu macie? O, te książki telefoniczne, ja bym popatrzył, może tam jest i ta moja…?
Marzena chwyciła go za kark, kiedy usiłował paść na kolana dokładnie u stóp Beaty, przed regałem z literaturą urzędową, dzięki czemu natychmiast ujrzałby worek. Beata, przytomna dziewczyna, zamiast się cofnąć, uczyniła kroczek do przodu. Alicja pośpiesznie przecisnęła się obok poprzecznego regału z uporządkowanym już kwieciem.
– Kawy się napijemy – oznajmiła gromko. – Joanna, mamy śmietankę?
– Mamy. A w ogóle była mowa o kolacji, dzisiaj ja zrobię, nietypową…
Ogłoszony przeze mnie zamiar wzbudził ogólne zdumienie i zainteresowanie, objawione tak intensywnie, że Marianek nie zdołał mu się oprzeć. Porzucił książki telefoniczne i zaginioną lekturę siostry i z zaciekawieniem wpatrzył się w kuchnię.
Nie zapadłam nagle na manię kucharską, ale przypomniało mi się, drogą jakichś niepojętych skojarzeń, że w zamrażalniku mamy ravioli, nabyte niegdyś przez Alicję. Nie cierpię ravioli, szybko pomyślałam, że skorzystam z okazji, ravioli zeżre Marianek, a ja zyskam miejsce na ukochaną rybę. Rozmrażanie nie wchodziło w rachubę, znalazłam garnek, nastawiłam wodę, wyciągnęłam z lodówki wszystkie resztki wędlin, których też nie lubiłam, czyniąc to w tempie, jakiego nie osiągałam nawet, kiedy musiałam niegdyś karmić męża i dzieci i przyrządzać cały obiad w ciągu kwadransa. Alicja przygotowała stół, bo Beata wciąż chroniła kąt z workiem pod fotelikiem. Marianek patrzył nam na ręce wręcz z rozczuleniem.
Ravioli oczywiście wrąbał, dwa opakowania. Jak zwykle, pod koniec posiłku przyjechała Anita. O nic nie pytała, z zainteresowaniem wysłuchując supozycji Marianka w kwestii śmiertelnego zejścia pasożyta, który, jego zdaniem, również postradał życie na tle romansowym. Widać jednakże było, że sama posiada jakieś nowe informacje i chwilowo nie ma ochoty ich nam udzielić.
Z chwilą kiedy wszelkie produkty spożywcze znikły ze stołu, Marianek opuścił towarzystwo. Nie usiłował już nawet ględzić o książce siostry, pewien pośpiech nawet wykazał, z czego zgodnie wyciągnęliśmy wniosek, iż u siostry kolacja jest później i chciałby jeszcze na nią zdążyć. Tyle że uporczywie łypał okiem w kierunku miedzianego stołu i strasznie dużo rzeczy upadało mu na podłogę.
– No dobrze, poszedł, to teraz mów, co wiesz – zwróciłam się do Anity, kiedy się wreszcie oddalił, co, na wszelki wypadek, sprawdziłam osobiście. – Bo że coś wiesz, w oczy bije.
– Mój Boże, a myślałam, że mam kamienną twarz! – zmartwiła się Anita.
– Nie z twarzy ci bije, tylko ze środka. Mów! Nikt z nas przecież nikomu nie powtórzy.
– Może koniaczku? – zaproponował usłużnie Paweł. – Po koniaczku łatwiej.
– Mnie i tak nietrudno. Poufnie i zakulisowe dowiedziałam się, co wykombinowały gliny. Wiem, że Anatol się zabił, tyłem zleciał ze schodów i złamał kark o ścianę. Zgadza się?
– Zgadza. I nikt z nas mu w tym nie pomagał.
– Owszem. Alicja.
– Wykluczone – zaprotestowałam stanowczo. – Alicja spała, jestem świadkiem.
– My też jesteśmy świadkami – przypomniała Beata.
Alicja z najdoskonalszą obojętnością wzruszyła ramionami, Anita zaś pokręciła głową.
– Nie bezpośrednio. Ona rozrzuca po domu bardzo oryginalne i niebezpieczne przedmioty, szklane kulki, na których łatwo można się zabić. Dziwi ich nawet, że jeszcze nie pozabijali się wszyscy, ale dopuszczają przypadek, rozsypało się i nie zostało pozbierane od razu. Anatol przyszedł z wizytą, tak uważają, wszedł tamtędy z ogrodu i trafił na to świństwo, coś takiego, jak skórka od banana pod czyimiś drzwiami, dopust boży. Nie są w stanie rozpoznać, czy był tam ktoś jeszcze, kto go zepchnął, bo później byli wszyscy i zdewastowali wszelkie ślady. Ale, jeśli idzie o was, nie widzą motywu, więc wersja przypadku zostaje.
– To znaczy, że nie będą mi przeszukiwać domu? – ożywiła się Alicja.
– Nie będą – zapewniła Anita. – Widzieli twój dom i byłaby to ostatnia rzecz na świecie, jaką zdecydowaliby się zrobić, a i to pod przymusem. Natomiast co do Pameli…
Zawahała się i westchnęła.
– No? – pogoniła ją podejrzliwie Marzena.
Anita zwróciła się do Alicji.
– Słuchaj, ja właściwie po to wam to wszystko opowiadam, zdradzając tajemnice służbowe. Alicja, musisz twierdzić, z uporem i konsekwentnie, że goście wchodzą do ciebie z ogrodu przez atelier. Wymyśl przyczynę, jaką chcesz. No, może nie wszyscy i nie zawsze, ale większość i przeważnie. Bo w badaniu egzystencji Pameli okropnie im bruździ ta wizyta u ciebie, co ona robiła w atelier i po co tam poszła, gdyby panował taki zwyczaj, wszystko gra, jeśli nie, zostaje uzasadniona wątpliwość, która ich wiedzie na manowce. Nie chcesz chyba, żeby odgadli, że czegoś szukała?
– Nie chcę. Poza tym nie wiadomo, czy na pewno szukała…
– Daj sobie spokój z tą obłudą, nie masz wprawy i źle ci wychodzi. Więc z naciskiem radzę wam zeznawać o tym wchodzeniu tamtędy. Obecnie byłoby to może dosyć trudne…
– Skąd wiesz?
– Przyznam się, że zajrzałam. Ale nie wiedzą przecież, jak wyglądało przedtem, wszyscy możemy się upierać, że było łatwe. W ten sposób nie będziecie wmieszani…
– W co?
– Jak to w co, w zbrodnię!
– A jesteśmy…?
– Oni muszą wszystko brać pod uwagę. Dotychczas… No dobrze, powiem. Jedna osoba została wykluczona, mąż Pameli, mówiłam, że ma alibi! Przez całe popołudnie i wieczór, aż do północy, siedział przed telewizorem z sąsiadem i oglądali jakieś mecze, Anatol podobno też tam był. Odpadają.
– A Włoszka?
– Włoszka stanowi, zdaje się, pobożne życzenie Marianka. Może i leciał na nią ten cały Jens, ale leciał po duńsku, więc słabo. Ona na niego wcale, ma narzeczonego, Szweda, lada chwila się z nią ożeni. Tyle wiem, ale zaraz. Mówię wszystko uczciwie, od Alicji mam wyłączność, a co najmniej pierwszeństwo, dłużej prasa o tym milczeć nie może, więc jak będzie?