– Pasożyt miał?
Z dużym oporem Alicja przyznała, że pasożyt też miał. Potem mu również odebrała.
– Mogłaś sobie odbierać. Dorobienie klucza zarówno tu, jak i u nas, trwa parę minut. Jeśli mam typować, stawiałabym na pasożyta, bo Marianek za głupi, ale głowy nie dam. Pytanie, czy Blekot mógł dostać klucz od pasożyta? Jeden był godzien drugiego, wątpię…
– Tu był cały łańcuch. Pamela po drodze…
Klucz od drzwi wejściowych domu Alicji, wedle mojej najlepszej wiedzy, miewało mnóstwo osób, w tym ja sama. Ktoś mógł go komuś pożyczyć, dać na chwilę, udostępnić, ów ktoś zaś z łatwością wykorzystałby okazję, możliwości pojawiało się mnóstwo. Poprzestaliśmy jednak na pasożycie i Marianku, pasożyt świadomie, a Marianek z racji głupoty.
– Dobrze. Miał klucz. Mógł włazić tędy ile chcąc…
– Zaraz – przerwała Beata. – A innymi stronami? Przez taras, przez atelier…? Nie teraz, bo wszedł drzwiami, ale w innych wypadkach?
Obie z Alicją, najdawniejsze, można powiedzieć, użytkowniczki posiadłości, ona właścicielka, a ja gość, patrzyłyśmy na nią przez chwilę.
– Nie – powiedziała Alicja, nie wiadomo dlaczego z lekkim zakłopotaniem. – Inne drzwi nie mają kluczy. Nie da się ich otworzyć od zewnątrz, zamykają się od środka i cześć. Nie mają ani klamki, ani zamka, niczego w ogóle. Żadne klucze, wytrychy i wichajstry w grę nie wchodzą, musiałabyś wyciąć szybę i sięgnąć od środka, ale szyby są nietłukące. Więc tylko te jedne.
– No to stoimy na Marianku i pasożycie, świeć, Panie, nad jego duszą – podjęłam z nowym przypływem energii. – Teraz ta cała wizyta, po cholerę przylazł? Zaraz, zaraz, ogólnie wiemy, ale tu Beata widziała na własne oczy, popruł prościutko do ostatniego worka. Szukają kocich worków, to też nam wyszło, ale skąd wiedział, że mamy nowy i gdzie ten nowy się znajduje? Takie jasnowidzenie mu się przytrafiło?
– Anita! – strzeliła z zaciętością Alicja.
– Wypchaj się. Wszystko, co posiadam, stawiam na Marianka. Podglądał jak dziki.
Paweł i Beata poparli mnie bez namysłu. Doszło do tego, że telefonicznie wyrwaliśmy ze snu Marzenę, która okazała wahanie. Jej zdaniem, Marianek pchał się na myśl tak natrętnie, że powinno się go wykluczyć, Anita była znacznie bardziej podejrzana, aczkolwiek mało prawdopodobna. Przy okazji, aczkolwiek zaspana, błagała nas na klęczkach, żeby z rozbebeszeniem worka poczekać na nią, ma wolny dzień, przyjedzie najwcześniej, jak tylko zdoła. Przywiezie kotom najpiękniejszą wołową polędwicę…
Polędwica zapewne sprawiła, że w końcu poszliśmy spać, uczyniwszy założenie, iż pokancerowany Blekot nie ponowi wizyty…
Ze snu wyrwała nas Anita, Ściśle biorąc, wyrwała Alicję, reszta osób obudziła się niejako wtórnie, ponieważ zaspana Alicja skorzystała z toalety. Oprzytomniała dopiero przy kawie, kiedy wszyscy, wstrząśnięci rykiem, zdążyli już zgromadzić się w salonie. Anita traciła właśnie cierpliwość przy bezskutecznych próbach porozumienia się z nią.
– Czy ktoś z was działa o tej porze? – spytała z lekką irytacją. – Nie jest już tak strasznie wcześnie, wpół do dziesiątej, a ja na dziesiątą muszę być w Helsigør, do pracy jadę. Co się tu u was wyprawiało w nocy, na litość boską, możecie mi powiedzieć? Macie jakiegoś nowego trupa?
– Skąd wiesz, że w ogóle coś się wyprawiało? – zainteresowała się niemrawo Alicja.
Zdecydowałam się na kawę, tak samo jak całe towarzystwo, bo parzenie herbaty trwałoby zbyt długo, i przez wybór napoju byłam niezadowolona z życia. Paweł i Beata przytomnieli szybciej.
– Co do trupa, nie wiemy – rzekł Paweł i ziewnął. – Jeszcze nie zaglądaliśmy do atelier. A o co biega?
– Ernest był u mnie – wyjaśniła Anita bez oporu. – Złożył mi wizytę w środku nocy i domagał się adresu jakiegoś weterynarza. No owszem, wyglądał jak ofiara katastrofy, ale dlaczego weterynarz? Nie chciał powiedzieć, co mu się stało, zrozumiałam tylko z jego jąkania, że ma to coś wspólnego z Alicją, i podejrzewam udział kotów. O wypadki wścieklizny mnie pytał. No więc wpadłam do was po drodze do pracy, żeby się czegoś dowiedzieć u źródła. Mogę zajrzeć do atelier czy wolicie sami?
– Mnie na trupie nie zależy – mruknęła Beata.
– Możesz – przyzwoliła równocześnie Alicja, wzruszając ramionami. – Ale musisz od góry, bo na dole zamknięte.
– To ja też pójdę – zdecydował się Paweł.
Milczałyśmy, dopóki nie wrócili, chociaż materiał do rozważań sam się pchał natrętnie. Przystąpiłam do parzenia herbaty.
Atelier, zdaniem Pawła, nie uległo od wczoraj najmniejszej zmianie i żadne żywe zwłoki go nie dekorowały, do budzenia grozy w zupełności wystarczały kawałki manekina, wciąż poniewierające się po całym pomieszczeniu. Anita była twarda i nie zemdlała na ich widok.
– Więc nie, trupa nie ma – stwierdziła, siadając przy stole i spoglądając na zegarek. – No trudno, spóźnię się. Mogę dostać trochę kawy? Joanna, skoro tam stoisz…
Dałam jej filiżankę wrzątku i łyżeczkę, reszta stała na stole w zasięgu ręki. Anita rzuciła się na gorący napój niczym spragniony wędrowiec na pustyni, z tym że wędrowiec na pustyni zapewne wolałby zimny. Alicja zdecydowała się na drugą kawę, razem jej ulubiony płyn osiągał już prawie jedną trzecią szklanki, zaczęła zatem odżywać.
– Skoro tyle zgadłaś, może wiesz też przypadkiem, po co on tu przylazł? – spytała sucho. – W taki nałóg wpadł? Chodzi w gości po nocy?
– Więc jednak był? – ucieszyła się Anita. – I przywitały go koty, rozumiem, słusznie się do nich nie zbliżam. Nie wiem, po co przylazł… No dobrze, nie będę kłamać tak całkiem, wiedzieć, nie wiem, ale się domyślam. Zgaduję coraz więcej i mam nadzieję przed wieczorem swoje domysły uzupełnić. Wy też możecie się trochę pozastanawiać.
– Właśnie cały czas się zastanawiamy, skąd miał klucz do mojego domu – poinformowała ją Alicja zimnym głosem. – Bo wszedł drzwiami, które osobiście zamknęłam.
Anita przez krótką chwilę jakby łamała się w sobie. Gdyby miała zełgać, powiedziałaby cokolwiek bez żadnego namysłu, najwidoczniej zatem zdecydowała się wydusić z siebie prawdę.
– No dobrze, niech będzie. Od Anatola. Przez te wszystkie lata Anatol dysponował twoim kluczem, dorobił sobie, nie domyślałaś się tego?
– A ty tak?
– A ja owszem. Byłam pewna.
– To szkoda, że nie mogłaś mi o tym powiedzieć.
Anita teraz już po odrobinie dopijała resztę kawy.
– Zdaje się, że parę razy namawiałam cię do zmiany zamków? Może sobie to przypadkiem przypominasz?
– Niezbyt dokładnie. I nie podawałaś powodu. Nie będę się zajmować głupstwami dla byle czego, trzeba było powiedzieć wyraźnie.
– Nie ośmieliłam się, bo i tak uważałaś, że mam skłonność do szkalowania osób niewinnych i szlachetnych, więc usiłowałam dyplomatycznie…
Nalałam sobie wreszcie porządnej herbaty i nawet się jej napiłam, dzięki czemu również zaczęłam odżywać. Przerwałam im ten wstęp do pojedynku.
– Jeśli bez żadnych dyplomacji wyjawisz nam wszystko, co wiesz i czego się domyślasz, a w dodatku powiesz jeszcze skąd… Bo coś mi się widzi, że wiesz więcej niż my… Też ci powiemy całą prawdę.
– Poważnie? – zainteresowała się chciwie Anita.
– Jak Boga kocham. I jeszcze zastanowimy się wspólnie, ile z tego możesz ujawnić w charakterze sensacji dla prasy. Ale dotyczy to nas osobiście, więc ty musisz pierwsza.
Anita skończyła kawę i zerwała się od stołu.
– Stoi! Idę na to. Ale nie teraz, wieczorem, przyjadę jak najwcześniej, a teraz będę musiała zełgać, że mi koło wysiadło, miałam pożar w domu albo co, umarłam w ogóle, bo inaczej będę skompromitowana na śmierć. Osiem osób na mnie czeka. Cześć!