– Zwariowałaś? – spytała mnie z niesmakiem Alicja, kiedy za Anitą szczęknęła furtka.
– Przeciwnie. Ona i tak za dużo wie, nawet jeśli nakłamie, też się z tego czegoś dowiemy. A te parę szczegółów nam nie zaszkodzi… O, nie wszystko! – zastrzegłam się czym prędzej, bo Alicja patrzyła na mnie takim wzrokiem, że można się było zadławić. – O jakichś tam drobnostkach mamy prawo zapomnieć…
– Ona ma rację – poparł mnie żywo Paweł. – Sam jestem ciekaw. Ta komitywa pasożyta z Blekotem, klucze sobie dają… Tak dobrowolnie…? Czy on na pewno zleciał bez żadnej pomocy…?
– Ale ja doznałam wrażenia, że ona nic nie wie o ostatnim worku – wtrąciła się nagle Beata z wyjątkową stanowczością. – Tak mi jakoś wyszło z atmosfery, a to by oznaczało, że nakablował ten cały Marianek, nie ona. To też chyba warto wyjaśnić, skoro przychodzi tu i żre…?
Alicja słuchała w milczeniu, głęboko zamyślona. Przecknęła się i ruszyła od stołu.
– No dobrze. Podjęłam decyzję, zjemy śniadanie. Czy ktoś was chce jajko?
Kończyliśmy śniadanie, kiedy przyjechała Marzena, dziko przejęta zarówno workiem, jak i Blekotem. Nie wyrwała nam jednakże pożywienia i napoju z ust, usiadła przy stole, dostała kawy i w skupieniu wysłuchała opisu wydarzeń. Obecność Beaty w drzwiach do pokoju telewizyjnego taktownie pominęła milczeniem, nie usiłując rozwijać tematu.
– Marianek! – podtrzymała swoją opinię z nocy. – Zeżarł wczoraj tę kolację w tempie, jak na niego, szaleńczym, a potem wyleciał z poślizgiem. Wcale się nie śpieszył do siostry, tylko do Blekota. Wycofuję pogląd, że to Anita, gdyby rzeczywiście miała sitwę z Blekotem, nie przyznałaby się do jego wizyty, nikt o tym nie wiedział i nikt jej nie zmuszał. Co ten kretyński Blekot Mariankowi powiedział, pojęcia nie mam, ale wygląda na to, że włączał do swoich poszukiwań kogo popadło, wszystkich bywających u Alicji i znających jej dom.
– Ciebie nie – mruknęła Alicja.
– No, już takim idiotą nie jest. Dokonał racjonalnego wyboru.
– Anity chyba też nie – zauważył Paweł. – Znałaby kulisy sprawy i nie byłaby taka wściekle zaciekawiona. I, prawdę mówiąc, nie grzebie po zakamarkach.
– Bo może to nie Bełkot włączył Anitę, tylko Anita Bełkota – powiedziała Alicja zgryźliwie.
– Mózg szajki, co? Nie przesadzaj!
– Zobaczymy, co nam powie wieczorem…
Daliśmy w końcu spokój rozważaniom, bo do żadnych twórczych wniosków nie udawało nam się dojść. Mnożyły się same pytania bez odpowiedzi, bo kto i dlaczego właściwie zabił Pamelę? Pasożyt zleciał sam, czy został zepchnięty? Dał klucz Alicji Blekotowi czy też Blekot miał swój udział w nieszczęśliwym wypadku i skorzystał z okazji, żeby mu ten klucz zabrać? Pewne było tylko jedno, to mianowicie, że pchał się do ostatniego worka, a o worku doniósł mu Marianek. Postawiliśmy w końcu na Marianka, przypomniawszy sobie szczegóły wieczoru, zrzucał pod stół, co mógł, i potwornie długo te zrzucane przedmioty podnosił, łypiąc okiem w kierunku fotelika pod oknem. Wywęszył znalezisko, Anita natomiast, przyszedłszy później, nie miała szans go zobaczyć. Nie miała także czasu porozumieć się z Blekotem, obie z Marzeną odjechały blisko północy.
Doszedłszy tą drogą do worka, ruszyliśmy się wreszcie od stołu, ale nikt nie zdążył nawet sięgnąć ręką pod fotelik, ponieważ przyszła Kirsten. Miała do Alicji jakiś roślinny interes, przyniosła kłąb zielska i coś chciała zabrać od niej z ogrodu. Wiedziałam, że to potrwa, zdecydowałam się zatem skoczyć po zakupy, zażądawszy tylko z naciskiem, żeby się nie ważyli otwierać worka beze mnie. Mignęło mi w głowie, że ten worek ma pecha i ciekawe, kto następny zażąda, żeby go nie otwierać bez niego, dzięki czemu pozostanie zamknięty do sądnego dnia, ale nie zmieniłam zdania.
Kirsten bezwiednie zrobiła mi grzeczność, odsiedziała swoje i zdążyłam wrócić akurat, kiedy wychodziła. Klątwa z worka zeszła, Beata wyciągnęła go i postawiła na salonowym stole. Marzena buntowniczo zamknęła drzwi wejściowe na klucz.
Alicji się nagle przypomniało i spojrzała w kierunku dwukrotnie zdemolowanego kąta.
– Zaraz, zaraz. Tam leżało dosyć dużo papierów. I pudła, o ile sobie przypominam. Gdzie to się podziało? Ktoś z was coś wyrzucił?
– Ręka by mi uschła, gdybym się ośmieliła coś u ciebie wyrzucić – oznajmiła stanowczo Beata. – Są w kącie…
– No właśnie, miałam ci powiedzieć i wyleciało mi z głowy – zmartwiłam się równocześnie. – Tam wszystko leży na dużej kupie, bardzo porządnie poukładane. Między regałem i drągiem.
– I ja, oczywiście, niczego już w tym nie znajdę! – rozzłościła się Alicja.
– I tak byś nie znalazła…
– Jeśli chcesz, mogę to z powrotem porozkładać tak, jak było – zaofiarowała się Beata pośpiesznie. – Natychmiast. Doskonale pamiętam, gdzie które leżało, bo mam pamięć wzrokową. Mam to zrobić od razu?
Widać było, że Alicja najchętniej przystąpiłaby bez zwłoki do przywracania papierowego bałaganu, ale opamiętała się. Mruknęła coś, machnęła ręką i rozchyliła worek.
Leżące na wierzchu czarne, balowe rękawiczki rzeczywiście prezentowały wielką klasę i zachwyty zajęły nam dość długą chwilę. Pod rękawiczkami znajdowały się, rzecz jasna, proszek do prania i rajstopy, dalej zaś komplet kolorowych kredek, kaganiec dla dużego psa, maszynka do golenia na baterie, zakrętki do włosów w siatkowej torebce, cztery zamki błyskawiczne rozmaitej długości, damskie bermudy w kwiatki, pięć różnych kluczy na jednym kółku, osiem malutkich lichtarzyków na cienkie świece, dwie damskie bluzki, barometr do zawieszenia na ścianie, duży obrus w drobną krateczkę i kilogramowe pudełko czekoladek, oblepione ze wszystkich stron taśmą klejącą.
– Czekoladki? – zdumiała się Alicja. – Przecież nigdy nie pakują jadalnych rzeczy, które mogą się zepsuć! Pierwszy raz widzę czekoladki.
– Czekoladki to nie szynka – zwróciłam jej uwagę. – Nie psują się w takim strasznym tempie. Parę tygodni powinny wytrzymać.
– Jakie parę tygodni? Obliczyłam, to już tu leży pięć lat!
– Ale nie mogli przewidzieć, że gdziekolwiek będzie leżało pięć lat. Normalni ludzie rozpakowują swoje zakupy od razu…
– Nonsens. Licytacje robią co trzy miesiące. Przez trzy miesiące jadalne może się zepsuć.
– Jak to, trzy miesiące? Mówiłaś, że co pół roku, nie byłam nawet pewna, czy nie raz na rok.
– Nie żaden rok, tylko raz na kwartał. Ja chyba lepiej wiem? Jak ty nie słuchasz, co się do ciebie mówi…
– Może niewyraźnie mówiłaś.
– …i potem wymyślasz jakieś brednie…
– Nie kłóćcie się – poprosił Paweł. – Ja bym chciał zobaczyć, jak wyglądają czekoladki po pięciu latach. Otwórzmy to, dobrze?
– W każdym razie chyba nie śmierdzą – zauważyła pocieszająco Marzena.
– My się nie kłócimy, my dyskutujemy – pouczyła Pawła Alicja i rozejrzała się za nożyczkami. Równocześnie uniosła pudełko, zatrzymała się nagle, spojrzała na nie i potrząsnęła nim koło ucha.
– Grzechocze – oznajmiła. – Czy to możliwe, żeby one skamieniały?
Wszyscy po kolei potrząsaliśmy pudełkiem, ale wyraźnego grzechotu nikt nie słyszał. Najwyżej jakiś cichutki, niesprecyzowany dźwięk. Paweł poszedł po nożyczki do kuchni.
– To tym bardziej chcę je zobaczyć – rzekł stanowczo.
Malutkimi nożyczkami do manikiuru Alicja poprzecinała taśmę klejącą i otworzyła pudełko.
Milczenie trwało co najmniej przez całą minutę. Bez słowa gapiliśmy się na zawartość, która w najmniejszej mierze nie przypominała żadnych czekoladek. Pomiędzy kłaczkami waty widać było zbiór dosyć dziwnych przedmiotów, wśród których dawały się rozpoznać ozdobne guziki, małe śrubki, mnóstwo tajemniczych kawałków drewna i bardzo liczne figurki zwierzątek. Błyskały sobie wesoło spod warstwy ochronnej.