Выбрать главу

– Biografię Benvenuta Celliniego – podsunęła skruszona Marzena.

– Benvenuto Cellini napisał autobiografię – wytknęłam, pełna rozgoryczenia i zła na siebie. – Ściśle biorąc, podyktował. Niestety, nie czytałam, czego właśnie odżałować nie mogę. Ale ta cała biblijna kolekcja mogła w jego mniemaniu stanowić drobnostkę i może jej nawet nie dokończył, więc pominął z niesmakiem, to po pierwsze, a po drugie, przy dalszym ciągu go nie było. Nie mógł przewidzieć, że ktoś ją podwędzi, i naprawdę śmierdzi mi tu Diana de Poitiers, co nie ma najmniejszego znaczenia, bo i tak nic nam nie daje.

– Było coś… – odezwała się Beata, z natężeniem wpatrzona w narożną szafkę Alicji, wypełnioną eleganckimi kieliszkami. – Chodzi mi po głowie… Nie chodzi, pika… Gdzieś czytałam…

Cała uwaga z miejsca skupiła się na niej. Alicja odruchowo obejrzała się na szafkę, otworzyła dolne drzwiczki i wyjęła koniak. Jakoś tak automatycznie. Beata oderwała wzrok od szafki, zakłopotała się i zaczęła pocierać palcem przypaloną papierosem plamkę na stole.

– Daj spokój, to nie zejdzie – powiedziała Alicja. – I nawet nikogo nie mogę się czepiać, bo sama przypaliłam. Głupio czepiać się siebie.

– I strasznie trudno dać sobie samemu po mordzie, a także pluć sobie w twarz, bo potem trzeba wszystkie lustra czyścić – uzupełniłam pouczająco.

– Bym sobie, owszem – zgodziła się Beata. – Że też nie pamiętam… Ale jestem pewna, że coś czytałam, angielskie albo włoskie… Znam włoski, Boże drogi, ja może głupio wyglądam, ale mam za sobą studia i rozmaite praktyki…

– Wcale nie wyglądasz głupio! – wyrwało się z ogniem Pawłowi.

Mimo skomplikowanej i emocjonującej sytuacji udało nam się z Alicją wymienić spojrzenia. W jej oczach było ostrzeżenie, w moich zapewne troska.

– Coś zaginęło, coś się znalazło – ciągnęła zmartwiona Beata. – Tyle mi się majaczy. I mam skojarzenia właśnie jakoś tak razem, ze złotymi fidrygałkami i z Benvenutem… Jakąś rzecz odnaleziono, dyskusja, jego czy nie jego, ekspertyzy… Nie tak dawno, tuż przed wojną, a potem… Kiedy ja to… Parę lat temu coś na ten temat… O, tyle pamiętam, nic więcej, ale jestem pewna, że coś było.

– I Blekot mógł to złapać – orzekła Marzena. – Mogło być więcej, ale nie zajmowałaś się tym specjalnie, a on może owszem.

– Czy mamy teraz przeczytać całą światową prasę z ostatnich pięćdziesięciu lat? – spytała kąśliwie Alicja. – Podobno takie rzeczy da się znaleźć w Internecie.

– Beze mnie – powiedziałam stanowczo. – Żadnych Internetów, nie zamierzam zmarnować na to świństwo całej reszty życia. Przypominam wam uprzejmie, że dwie osoby z tej szajki jeszcze żyją, Blekot i Marianek, z dwojga złego wolę im przypalać pięty, chociaż bardzo się brzydzę. Czy można tu wynająć kogoś do przypalania pięt?

– Żyje także Anita – zauważył Paweł. – I zdaje się, że ma tu przyjść z jakimiś sensacyjnymi informacjami. Zanim co, z tymi piętami, poczekałbym na nią…

* * *

Anita przyszła, kiedy Beata zaczęła sprzątać ze stołu. Posiłek, będący nie wiadomo czym, obiadem czy kolacją, załatwiliśmy wcześniej niż zwykle, zdopingowani przez Alicję, która upierała się, że na głodno myśleć nie jest w stanie. Wbrew obawom, Marianek się nie pojawił i swoją nieobecnością spaskudził atmosferę. Nie było pewne, czy można swobodnie rozmawiać, bo już nie przyjdzie, czy też przeciwnie, właduje nam się w sam środek tajemnic i sekretów.

Bardzo stanowcze i demonstracyjne zamknięcie drzwi na klucz przez Marzenę odrobinę Anitę zdziwiło. Rozejrzała się po salonie.

– Mogłabym przypuszczać, że zamierzacie mnie tu siłą zatrzymać – rzekła, wyraźnie zaintrygowana – gdyby nie pełna swoboda, którą dość wyraźnie widzę, drzwi do ogrodu szeroko otwarte. Chociaż tam stróżują dzikie zwierzęta… Dziura w żywopłocie wciąż istnieje…? Czy mogę nie czuć się uwięziona?

– Możesz – przyzwoliła Alicja z lekkim roztargnieniem, dziabiąc w kawałki wyjętą z mikrofalówki rybę dla kotów.

– Nikt cię nie więzi – powiedziała równocześnie Marzena. – To nie przeciwko tobie, tylko nie chcemy nagłych gości. Klamka szczęka, ale przy odrobinie starań da się ją przycisnąć cicho. A zamierzamy omawiać tajemnice.

Anita ożywiła się zgoła wulkanicznie.

– Co ty powiesz, po to samo przyszłam! Naprawdę wyjawicie któreś…? Od progu widzę, że coś tu się stało, dokonaliście jakiegoś odkrycia? Chyba tak, emocje gwiżdżą pod sufitem!

– Alicja…? – powiedziałam pytająco, ale bardzo twardym głosem.

Kłótnię o Anitę miałyśmy już za sobą. Do kwestii łgarstw, obłudy i perfidii przez całe życie odnosiłyśmy się mniej więcej jednakowo, z tym że Alicja pod tym względem była gorsza ode mnie. Niemiłosierna. Nieubłagana. Nie dopuszczała żadnej tolerancji i żadnych okoliczności łagodzących. Mnie łamało nieco dobre serce, potrzebne mi jak dziura w moście, ale wywierające nawet dość racjonalny wpływ. Lubiłam Anitę, rozumiałam przyczyny stosowanej przez nią, elegancko mówiąc, dyplomacji, potępiałam przesadę i łgarstwa niepotrzebne, ale byłam skłonna uwierzyć, że nie świństwo jest celem jej życia. Nigdy nie zrobiła mi nic złego. Zakamieniałą nieufność Alicji budził sam fakt, że Anita mijała się z prawdą, udało mi się jednak przekonać ją, iż w tej przedziwnej, kotłującej się aktualnie sprawie Anita znajdzie się po tej samej stronie barykady.

– No to teraz już widać – powiedziałam mniej więcej dwie godziny wcześniej. – Nie rodzinne papiery i nie Anita. Mogła, rzecz jasna, pchać się do renesansowych zabytków, ale papiery masz z głowy. Nadal deklaruję ci pomoc przy rozkopanych workach, ale to już na spokojnie, bez trupów i włamywaczy. Nie lepiej ci?

– Średnio. Może masz rację. Nie wiem. Zabytki mogły być pretekstem.

– Puknij się bardzo silnie. W takie coś włączałaby Blekota? Pasożyta? Marianka? Pomijam Pamelę, gorszą niż trzy Anity!

– No, nie wiem. Może…

– Puknij się ponownie. Ona bardzo wyraźnie nie wie, o co tu chodzi, za to dużo wie o Blekocie. Powiedzmy jej wszystko, co nieszkodliwe, a ona niech nam powie swoje. Zawsze bodaj trochę zrozumiemy.

– O ile nam powie prawdę…

– To już się sami połapiemy, prawda czy nie. Jeśli nie będzie pasowało, można ją przycisnąć.

W końcu Alicja zgodziła się wtajemniczyć Anitę w nasze sedno rzeczy, z tym że sobie nakazała zostawić inicjatywę. Uprzedziłam ją z góry, że ciężko przewidzieć, co się komu wyrwie, więc w razie czego ma nam zamykać gębę jawnie i ordynarnie.

Jawne i ordynarne zamykanie gęby spodobało się jej i na tym stanęło.

– No dobrze, niech ci będzie – rzekła teraz łaskawie znad kociego talerza. – Znaleźliśmy to coś, czego szukał Bełkot.

– Nie…! Poważnie…?

– Usiądź tam dalej, bo tu będą jadły koty. Tak nam się wydaje, że o to chodziło. Ale najpierw ty…

– Słuchajcie, dajmy jej może te pytania, które mamy spisane? – zaproponował Paweł.

Anita niewątpliwie oczekiwała sensacji, ale chyba nie aż takiej. Przez chwilę usiłowała ogarnąć wzrokiem wszystko i wszystkich równocześnie, Alicję w kuchni nad rybami, talerzami i kocią puszką, Pawła i Beatę przy salonowym stole, Marzenę w korytarzyku i koty w otwartych drzwiach na taras. Tylko ze mną nie miała kłopotu, bo znajdowałam się akurat w środku, niepewna, iść po piwo czy sięgnąć po wino do szafki. Gdziekolwiek patrzyła, miała mnie po drodze.

– Czy mogę wyjąć dyktafonik? – spytała pokornie, siadając wreszcie przy salonowym stole.

Alicja ustawiła właśnie dwa talerze w kociej jadalni i wyprostowała się.