– Mowy nie ma! Najpierw uzgodnimy, co jest publiczne, a co prywatne, a potem będziesz sobie nagrywać. Owszem, bardzo dobrze, dajmy jej pytania. Joanna, wyjmij wino i przestań się miotać, niech Paweł otworzy. Kieliszki też tam są. Koniak zostaw. Marzena, nie strasz kotów.
– One się mnie wcale nie boją! – zaprotestowała Marzena z urazą i też usiadła przy stole.
Trzy czarne kłęby żwawym truchtem, ale z godnością, podążyły do koryta. Udało nam się w końcu odpracować wszystkie czynności, Anita, nie kryjąc zniecierpliwienia, grzecznie czekała z zadawaniem pytań. Beata podsunęła jej kartkę ze spisem, dostarczając zajęcia. Nie na długo, bo przeczytała treść jednym tchem.
– No dobrze, będę pierwsza i odpowiem – zgodziła się. – Nie po kolei, mogę…? Bo nie wszystko wiem na pewno, więc zacznę od tego, co ustalone. Pamelę zabił Anatol.
– Skąd wiesz? – spytali równocześnie wszyscy, z wyjątkiem Beaty.
– Cokolwiek by myśleć o duńskich glinach, oni działają bez pośpiechu, ale za to metodycznie i dokładnie. A ja mam do nich doskok. Z tym że, słuchajcie… – zaniepokoiła się nagle. – Liczę na to, że… raz, dwa, trzy… troje z was farby nie puści, bo nie znacie języka, Alicja kryminalnych afer nie cierpi i w ogóle ma zwyczaj milczeć o wszystkim, a Marzena, o ile wiem, nie ma w głowie trocin, tylko rozum. I chyba nikt z was nie chce zniszczyć mi kariery i reszty życia?
Zapewniliśmy ją, że nikt. Alicja przyłączyła się do zapewnień ostatnia, z lekkim wahaniem i po namyśle. Anicie to wystarczyło.
– Pies, samochód, mikroślady – wyliczyła. – I najlepsze ze wszystkiego, bo ludzkie. Zeznania chłopaka, Duńczyk włoskiego pochodzenia, siostrzeniec tej Włoszki, którą typował Marianek, ale już tu się urodził, w Danii. Matka kazała mu się zasługiwać praworządnie, żeby rodzina nie miała zgryzot, więc zeznawał dobrowolnie, tyle że z lekkim opóźnieniem.
– Co to ma do rzeczy i na co nam ten chłopak razem z pochodzeniem? – spytała Alicja z irytacją.
– Pochodzenie bardzo ważne, bo Duńczyk pochodzenia duńskiego prawdopodobnie nie siedziałby na cudzym drzewie. A on siedział. I przez okno widział telewizor Jensa i tych oglądających mecz. Wlazł do ptasiego gniazda, żeby zajrzeć, ale akurat zaczął się mecz, więc też gapił się w ekran i twierdzi, że w czasie przerwy faceci kręcili się po domu, wychodzili, a po przerwie oglądało tylko dwóch. Trzeci wrócił do telewizora później i chłopak nawet umiał określić kiedy, bo akurat padła bramka z rzutu karnego. Z łatwością wyliczyli czas, a świadek z równą łatwością rozpoznał Anatola. Z tym że z tego drzewa widział, jak Pamela wyszła piechotą, a natychmiast po niej Anatol odjechał samochodem. Bez trudu zdążył dojechać na parking, wrócić na piechotę, spotkać Pamelę prawie na skraju twojego ogrodu, zabić ją, przewlec przez dziurę, polecieć znów na parking i wrócić na mecz. Też to wyliczyli ze stoperem w ręku.
– I co? I to ma być dowód?
– Reszta to pies i mikroślady. Na żywopłocie strzępki łachów Anatola zostały. Nie ma wątpliwości.
– No dobrze, a dlaczego ją zabił?
Anita westchnęła i napiła się wina.
– A, to już moja osobista dedukcja. No dobrze, powiem wam prawdę, nie mówiłam wcześniej wszystkiego i może trochę udawałam, że nic nie wiem, bo mi jakoś przez gardło przejść nie chciało. A może nie chciałam niczego nikomu sugerować…? No nic, zostawmy szlachetne cele, zdecydowałam się. Tamto wszystko wiem od glin, a co do motywu, zgaduję. Ernest postarał się nawiązać osobisty kontakt z Pamela, Anatol o tym nie wiedział, myślał, że sam ją trzyma w ręku, tymczasem chała. Pozbył się konkurencji do skarbu.
Patrzyliśmy na nią w milczeniu. Anita pokręciła głową.
– Nie, jeszcze ciągle nie wiem, jakiego skarbu, ale w grę wchodziło coś nader cennego. Przypuszczam, że już to macie?
Nikt jej na razie nie udzielił odpowiedzi, bo wszyscy spojrzeli na Alicję. Paweł sięgnął po kartkę z pytaniami.
– Bardzo dobrze, jedno mamy wyjaśnione – rzekł z zadowoleniem i wykreślił odpowiedni zapis.
– Mów dalej, mów, deser będzie na końcu. O ile Alicja się zgodzi – dodał pośpiesznie.
– Bełkot – powiedziała zimno Alicja. – W Marianka nie wierzę.
– Sądzę, że skróciłaś myśl w najwyższym stopniu – uczyniła grzeczne przypuszczenie Anita. – Niewiara w Marianka wydaje mi się o tyle dziwna, że on istnieje w naturze…
– Bełkot też.
Anita westchnęła ponownie.
– No i od niego się wszystko zaczęło. Chociaż… może niezupełnie. Powiedzmy… czy ja wiem…
– Powiedz tak zwyczajnie, od początku – zaproponowała Marzena.
– Początek był dawno i gdzie indziej. Natomiast źródłem wiedzy Ernesta był, wierzysz czy nie wierzysz, Marianek.
Alicja prychnęła wzgardliwie i gniewnie, ale nie zdążyła się odezwać.
– Widzę tu takie pytanie – kontynuowała Anita, odbierając Pawłowi kartkę. – O, skąd Blekot wiedział… Otóż informuję was z całą odpowiedzialnością, że wszystko o Alicji Ernest wiedział od Marianka i na własne uszy słyszałam, jak Marianek mu opowiadał o jej zwyczajach. Co prawda, akurat chodziło o jajka na miękko, ale do jajek przyplątał się jakiś zaginiony spis roślin i równie zaginione cebulki i nasiona. Wnioski mogły nasunąć się same… Co ja mówię! Wnioski runęły wodospadem, szczególnie że później Ernest mnie pytał… Upewniał się, czy to wszystko prawda i czy Marianek nie kręci.
– A ty mu, oczywiście, powiedziałaś…
– A ja mu nakłamałam, ile mogłam, bo trochę mi się naraził i byłam w odpowiednim nastroju. Poza tym usiłował ukryć, po co mu to potrzebne, a tego to ja bardzo nie lubię. Pomijając już drobny fakt, że nigdy u Alicji nie mieszkałam i pełnej wiedzy o niej nie posiadam, Marianek przerasta mnie pod tym względem o całe Himalaje.
Paweł sięgnął po kartkę i w milczeniu wykreślił następny punkt.
– Zlekceważyłam w pierwszej chwili tę prasę Jasia – mówiła dalej Anita – ale, jak wiecie, od kwietnia dużo podróżowałam. I, jak to zwykle bywa, jeśli na człowieka coś się pcha, to już hurtem, nadziałam się u znajomego złotnika w Warszawie na prześlicznego, złotego renifera. Od słowa do słowa zgadało się, że miał także parkę pawi, ale ktoś ją kupił, a w ogóle podobno istniała cała kolekcja fauny i tak dalej, i krążą mętne plotki, że jest to dzieło zabytkowe. Niewiele wiedział i teraz już sama nie pamiętam, ile usłyszałam od niego, a ile kawałkami gdzie indziej. Dopiero tutaj zaczęłam mieć właściwe skojarzenia. Podstępem wydobyłam z Ernesta, że tego właśnie szuka, zdobył drugiego renifera i czatuje na resztę. Zdaje się, że następne dwa pytania możesz wykreślić, bo już nie będę udawać kretynki, która nie umie czytać, i rozumiem, że coś z tego znaleźliście, w kocim worku…?
– I pokażemy ci to – powiedziała spokojnie Alicja ku powszechnemu zdumieniu. – Jak sama zauważyłaś, ja lubię milczeć, Marzena ma trociny, a oni wyjeżdżają. Nikt więcej o tym nie wie. Wnioski niech ci runą Niagarą.
Niagara Niagarą, ale trociny Marzeny na dobrą chwilę oszołomiły wszystkich. Nigdy nie byłam drobiazgowa, zostawiłabym ewidentne przejęzyczenie, ale Paweł wolał je wyjaśnić, zapewne na wszelki wypadek.
– Znaczy, masz na myśli, Marzena nie ma trocin…?
– Co?
– Marzena. Trociny. NIE ma, tylko NIE MA.
– Mnie bez różnicy – bąknęła Marzena.
– Masz trociny? – zainteresowała się Alicja. – Po co ci?
– O Jezu… – wyszemrała Anita.
– Ona nie ma trocin – powiedziała dobitnie Beata. – Anita powiedziała, że ona nie ma trocin, tylko umysł. Znaczy, tego, rozum!
– No oczywiście, że ma rozum – przyświadczyła ze zdziwieniem Alicja. – Kto powiedział, że ma trociny?