Выбрать главу

– Bo czegoś chce. I nie dostanie bez wyjawienia prawdy…

Anita wróciła po dziesięciu minutach i padła na fotel przy stole.

– Powiedziałam mu, że kolacja u was już była i drugiej nie będzie – oznajmiła. – Więc chyba mamy go z głowy. Na czym stanęliśmy? Bo mam wrażenie, że latała mi przed nosem wielka sensacja i od ust została odjęta!

– Czyżby apetyt Marianka był zaraźliwy? – zaciekawił się Paweł. – Jemu też od ust…

– Alicja zdecydowała się pokazać ci kocie zdobycze – przypomniała Beata pośpiesznie. – A ty, jak zrozumiałam, będziesz o tym strasznie milczeć. Alicja, czy ja dobrze mówię?

– Bardzo dobrze – pochwaliła Alicja i dolała sobie kawy z dzbanka, nie ruszając się z krzesła. Przez chwilę wszyscy patrzyli na nią pytająco.

– No…? – popędziła ją niecierpliwie Anita.

– A gdzie ja to położyłam? Ktoś pamięta?

– O, matko jedyna…

No tak. Robiliśmy tę idiotyczną kolację. Wszyscy w tym uczestniczyli, każdy pomagał, ktoś posprzątał ze stołu. Kiedy zastanawiałam się nad piwem i winem w chwili przyjścia Anity, zawartości kociego worka na stole już nie było. Kto ją zgarnął i gdzie wetknął?

Marzena nagle pochyliła się, sięgnęła pod kanapę i z pewnym wysiłkiem wyciągnęła worek. Wytrząsnęła go nad stołem, zgadzało się, było w nim wszystko z rękawiczkami na czele, z wyjątkiem pudełka po czekoladkach.

– Alicja…?

– A czy ja mówię, że nie? – zirytowała się Alicja. – Miałam to w ręku, owszem, duże, odłożyłam… Nie wiem gdzie, skąd mam wiedzieć! Tu nie leży…?

Rozejrzała się wokół siebie. Anita siedziała w fotelu, jakby ją gryzł w odwłok, z napięciem wpatrywała się w nas wszystkich kolejno. Doświadczenie podsunęło mi jedyną właściwą drogę, dedukcja!

– Przypomnijcie sobie wszyscy, co ona robiła, bo sama z pewnością nie pamięta. Kto schował worek pod kanapę?

– Ja – przyznała się Marzena. – Ale pudełka nie ruszałam.

– Kto zgarnął te wszystkie śmieci do pudełka?

Alicja prychnęła gniewnie.

– Przecież mówię, że ja. I mówię, że miałam je w ręku!

– Telefon nie dzwonił? – spytała niespokojnie Anita.

– Nie, telefon nie…

Paweł schylił się, pomacał półeczkę pod stołem i pokręcił głową. Zaczęliśmy myśleć na głos. Beata z Marzeną nakryły stół, Paweł wysunął deskę, razem z Alicją wyjmowałam produkty spożywcze z lodówki, Alicja podgrzewała mięso w mikropiecu, Marzena zabrała nam spod ręki pomidory i paprykę, pokroiła je na stole, na kuchennym bufecie dokroiłam trochę kartofli do sałatki, Alicja wyciągała coś jeszcze, w tym zlodowaciałą na kamień rybę dla kotów…

Tknęło mnie, udałam się do kuchni i zajrzałam do zamrażalnika. Oczywiście, na resztkach ryby leżało pudełko po czekoladkach.

– No, nie przepadłoby na zawsze, bo jednak koty jedzą codziennie – powiedziałam pocieszająco.

– I, chwalić Boga, mróz temu nie szkodzi.

– Mogę…? – spytała Anita chciwie i zachłannie, a ręce jej się same wyciągnęły do wieka.

Przez długą chwilę w milczeniu wydłubywała i oglądała artystyczną faunę. Potem obejrzała drewienka, śrubki, spinacze i guziki. Złapała dech.

– Nie będę się nawet siliła ukrywać zazdrości – powiedziała i zmarszczyła brwi. – Ale, Alicja, mnie to wygląda na zabawkę dla dziecka. Popatrzcie, z tych drewienek można poukładać zwierzątka. No, trochę są zepsute i połamane, ale do tego służyły. Takie to robi wrażenie, jakby ktoś dał dziecku do zabawy wszystko jak leci, drewniane i złote, śmietnik…

– Jakiś debil? – zainteresował się Paweł.

– Nie uwierzył w złoto – zgadła Marzena. – I dziecko to zgubiło w pociągu!

– Może jednak posegregować przedmioty, co? – zaproponowałam nieco zgryźliwie. – Oddzielnie spinacze, oddzielnie Benvenuto… Alicja, zdaje się, że masz w domu kilka pudełek?

Wydobyliśmy wreszcie całą kolekcję ze śmieci, nie zamierzając już mieszać dzieł sztuki z połamanymi zabaweczkami. Anita miała rację, szczątki zabawek, ale przecież pierwotnie złoto zabezpieczone było watą! Jak to, wobec tego, rozumieć…?

– Dobrze, powiem wam resztę – zdecydowała się nagle Anita. – Nie znam losów rękodzieła artystycznego w ciągu wieków, zgaduję tylko, co było ostatnio. Ściśle biorąc, trochę zgaduję, a trochę wiem, ale nie będę rozgraniczać. Ujawniła się ta rzecz po śmierci jednej facetki… jak ta okropna wojna jednak się za ludźmi wlecze…

– Która wojna? – spytała podejrzliwie Alicja.

– Druga światowa. Skrócę trochę. Mamusia facetki była kapo w obozie, trzasnęli ją, ale córka została. Dziewczynki nikt się nie czepiał, co mamusia z obozu przywiozła czy przysłała, to jej zostało i miała z czego żyć. Nie chwaliła się pochodzeniem mienia. Umarła, krewni rzucili się na spadek, zresztą nie wiem, powinowaci może, przyjaciele… Własnych dzieci nie miała. Ktoś to ukradł.

– Kto?

– Diabli wiedzą. Podejrzenia padły na gastarbajterów, odnawiających dom. Z powinowatych jakaś jedna sztuka wiedziała, że ona coś takiego ma, i podniosła krzyk, ale gastarbajterów już nie było. Prasa pisała niewiele, telewizja trochę pyskowała, wystrzegać się nielegalnych imigrantów i tak dalej. Powinowata sztuka zamknęła gębę, bo przedmiot z niewłaściwego źródła, w dodatku nie umiała ściśle określić, co to takiego było…

– I gdzie się to działo?

– Blisko. Północne Niemcy. Złodziej bez trudu mógł przyjechać do Danii, bał się zapewne, może miał rodzinę przy boku, ukrył łup w zabawkach dziecka. Teraz mi to przyszło do głowy… Tak, jak przy różnych okazjach chowało się trefne rzeczy w becikach i wózeczkach dziecinnych, chociażby Scarlett O’Hara… Dziecko zgubiło w pociągu, a on już się nie ośmielił do tego przyznać. Wnioskuję dalej, że Ernest wiedział o kradzieży i o dziecku, może znał faceta, no i reszta już wygląda logicznie i konsekwentnie. Czego miał szukać, jak nie kocich worków?

Paweł pozastanawiał się chwilę, przysunął do siebie kartkę i wykreślił kolejne dwa pytania.

– Przemawia to do mnie – orzekł stanowczo. – Już nam tylko trzy zostały.

Anita odebrała mu spis.

– Nie umiem na pamięć – usprawiedliwiła się. – Pokażcie… Zaraz. Czy ja nie zasługuję na coś, jak by tu powiedzieć, ekstraordynaryjnego? Alicja…? Zwracam wam uwagę, że cały czas mówię prawdę, co jest trochę uciążliwe dla mojej duszy. Czy nie powinno się tego docenić?

– Na początku usiłowałaś łgać, że nie wiesz o Arce Noego – wytknęła bezlitośnie Alicja. – Co wolisz, koniak czy whisky?

– Sama nie wiem, ale może koniak. Wolniej się popija. Nie chce mi się wracać do domu pociągiem. I zdaje się, że stoi tu, pod ręką…

– Cholera – mruknęłam. Podniosłam się również i poszłam do swojego pokoju.

Przywiozłam ze sobą słone paluszki z Kruczej i kompletnie o nich zapomniałam, nie zdążywszy się, jak zwykle, całkowicie rozpakować. Do uczczenia Anity nadawały się doskonale, znalazłam je na dnie torby i z triumfem zaniosłam do salonu. Po drodze zapaliłam światło na tarasiku.

Alicja rozdała wszystkim kieliszki, koty na nowo porozkładały się po rozmaitych meblach. Anita w skupieniu studiowała ostatnie pytania.

– Co do hobby Ernesta, żywię zaledwie podejrzenia – zakomunikowała. – W kwestii Bursztynowej Komnaty nie słyszałam od niego ani jednego słowa, natomiast zaginione skarby owszem, interesowały go. W zasadzie tylko teoretycznie, ale gdyby coś konkretnego zamajaczyło na horyzoncie, nie sądzę, żeby wykręcił się tyłem. Raczej przeciwnie. Nie jest to jednakże mania chorobliwa, tak mi się przynajmniej wydaje. W każdym razie wywęszyłam, że czegoś szuka i ma to związek z Alicją, z artykułu wywnioskowałam, że któregoś z tych skarbów, ale co dokładnie wiedział na ten temat, nie miałam i nie mam pojęcia. Wypytywał mnie o Pamelę…