Выбрать главу

Otwarta klapa włazu świadczyła o tym, że w pomieszczeniach statku nie było powietrza. Z kolei nie domknięte wewnętrzne drzwi śluzy pozwalały przypuszczać, że mimo wszystko ktoś próbował dostać się do pojazdu, chociaż ten nie gwarantował już niczego, od kiedy automaty włazu odmówiły posłuszeństwa.

Ale nawet gdyby właz był w porządku, wewnątrz nie mógłby przetrwać nikt żywy. Od dziobu aż do szczytowej części korpusu biegła ostra szczerba, poświęcająca błękitnawo w blasku naszych reflektorów. Ta przestrzelina o poszarpanych, ostrych krawędziach, to pęknięcie, chociaż materiał komponowany nie pęka nigdy, jeśli nie zetknie się z antymaterią, to jeszcze nie wszystko. Zwierciadło silnika fotonowego przypominało aluminiową spiralę. A cały korpus statku był dokładnie omieciony z anten.

Zresztą już samo położenie pojazdu świadczyło o tragedii, w jakiej musiał uczestniczyć. Powinien przecież trwać na posterunku w miejscu postoju stacji, gotowy w każdej chwili dać schronienie załodze i umożliwić jej szybką ucieczkę. Tymczasem nasze czujniki, kiedy weszliśmy do układu Bety Telmura, wykryły go w odległości dwa razy większej niż ta, jaka dzieli Ziemię od Księżyca. Czy uległ zniszczeniu jeszcze na orbicie, gdzie teraz czekał Nett, czy też już w czasie jakiegoś rozpaczliwego lotu, nie wiadomo dokąd? A jeśli nie sprawili tego ludzie, to kto?

— Cumujemy? — mruknął Jur.

— Nie — odpowiedziałem po namyśle. — Sądzę, że bezpieczniej będzie opukać to najpierw w pojedynkę. Masz ochotę?

— Uhm…

Sprawdziliśmy jeszcze raz szczelność skafandrów, po czym otworzyliśmy kabinę ptaszka.

— Będę czekał — powiedziałem do mikrofonu. — W razie czego zastaniesz drzwi otwarte.

— W razie czego — bąknął w odpowiedzi — nie będziesz mógł strzelać…

— Ja pozostanę za osłoną — odparłem uprzejmie. — W razie czego…

— Chyba że tak — ucieszył się.

Było aż nadto jasne, że nie będzie do kogo strzelać. Gdyby jednak wydarzyło się coś niemożliwego…

— Pusto i zimno — dobiegł mnie dwie minuty później głos Jura. Był już przy statku. Usłyszałem w słuchawkach ciche mlaśnięcie, z jakim magnesy jego butów przywarły do kadłuba.

— Nie siedź tam długo — powiedziałem. —

Opowiesz wszystko, kiedy wrócimy do Netta. Nie chciałbym pozbawiać go tej przyjemności…

— Nie bój się — odburknął.

Dłuższą chwilę panowała cisza. Alfa Eridana lśniła jasno i czysto jak u nas Wenus. Niebo południowe. Tak. Zabrnęliśmy bardzo daleko na południe. Zabawne. Dzieciom na Ziemi zawsze wydaje się, że na biegunie południowym jest cieplej niż na północnym. Cieplej. Dobre sobie.

— Jestem w sterowni — odezwał się znowu Jur. — Pusto. Klawisze komputera w pozycjach roboczych. Wskaźniki, rzecz jasna, czarne. Ekrany też. Jeden, czołowy, strzaskany. Z tego pudła dawno już uleciało ostatnie tchnienie energii. Jednak niektóre sekcje ocalały…

— Bębny? — spytałem.

— Uhm…

— To już coś — powiedziałem po zastanowieniu. — Nie spodziewałem się…

Skoro bębny pamięciowe ocalały, może jednak czegoś się dowiemy. Oczywiście tylko w wypadku, jeśli katastrofę stacji poprzedziły jakieś wydarzenia, które zdążył zarejestrować komputer statku. Nie wyłączyli go przecież ani jego anten. To byłby zupełny nonsens.

— A sondy?

— Sondy są… raz, dwa… siedem. Nie wiesz, ile mieli?

— Mniejsza, ile mieli — odpowiedziałem. — Skoro zostało tylko siedem, to znaczy, że coś ich bardzo zaintrygowało… wtedy, kiedy byli jeszcze na pokładzie.

— Uhm — mruknął. — Odblokowuję płytę maszynowni…

— Uważaj — rzuciłem bezmyślnie, bo skoro czujniki nie wykryły śladów energii, to nie mogło być mowy o promieniowaniu, choćby szczątkowym.

— Butle są rozmagnesowane — odpowiedział już bardziej czystym głosem, lekko tylko zdyszanym.

Tak. Ten wrak miał tutaj zostać po wiek wieków. Zamknięte w magnetycznych butlach cząsteczki antymaterii, paliwo silników fotonowych, uleciały do ostatniej. Zresztą gdyby nawet były pełne, naprawa zwierciadła i ustawienie jego ogniska przekraczało możliwości techniczno-konstrukcyjne automatów, które przywieźliśmy ze sobą.

— Wracaj już — mruknąłem. — Szkoda czasu…

Chwilę później ujrzałem płomyk jego pistoleciku. Skierowałem w tę stronę snop światła. Zauważyłem, że w lewej dłoni trzyma jakiś niewielki, podłużny przedmiot. Nie zatrzymując się wypłynął w przestrzeń i wylądował obok mnie w kabinie. Chwyciłem go za nogę i pomogłem usiąść w fotelu. Następnie odepchnąłem się ręką od statku i dopiero gdy ten rozmył się w czerni, zaniknąłem kabinę ptaszka.

Kiedy na ekranie tachdaru ukazał się biały punkcik, miejsce, gdzie czekał na nas Nett, spytałem:

— Co tam masz?

Otworzył dłoń i podsunął mi ją przed kask. Moim oczom ukazał się maleńki automacik kosmetyczny. Jego siteczko, przez które kiedyś delikatną skórę kobiecej twarzy bombardowały rozproszone drobiny pachnącego, ożywczego kremu, było zgięte wpół i zakleszczone, jakby jakieś dziecko chciało za pomocą młotka sprawdzić, co jest w środku. Ale na pokładzie statku, który sunął teraz za nami, ślepy i bezwładny, nie było dzieci. Była natomiast kobieta. Jedna.

— Na twoim miejscu dałbym to Nettowi — mruknąłem. Poczułem suchość w ustach i musiałem odchrząknąć. — Niech pomyśli…

— Nie dam mu — odpowiedział spokojnie Jur. — A może ty chciałbyś? — zawiesił głos.

— Ja tego nie znalazłem.

— Wobec tego zatrzymam dla niej… kiedy ją znajdziemy.

Nie odpowiedziałem. Znajdziemy? Pewnie, że znajdziemy. Skoro znaleźliśmy już tyle…

Nazajutrz rano przejrzeliśmy filmy, zrobione w czasie okrążania planety chmur. Wraz z nami analizowały zdjęcia wszystkie sekcje komputera, które mogły się przyczynić do wyjaśnienia tajemnicy jakiejś uchwyconej przez kamery zagadkowej formacji czy konstrukcji. Ale nie natrafiliśmy na żadną zagadkę, której warto byłoby poświęcić choć chwilę uwagi. Pozostała jedna, kluczowa. Dlaczego stacja z jej załogą rozpłynęła się w przestrzeni.

Analiza bębnów pamięciowych komputera strzaskanego statku zajmie trochę czasu. Nie będziemy całą trójką sterczeć bezczynnie przed pulpitem. A więc, po planecie i statku, przyszła kolej na najbliższy księżyc.

— Dalej chcecie dostawać tylko kod namiarowy? — spytał Nett.

— To zależy od ciebie — odpowiedziałem. — Nie sądzę, abyśmy tam coś znaleźli. Jednak pogrzebiemy trochę. Gdybyś tu natrafił na jakąś wskazówkę, przejdź na normalną łączność. Może to się opłaci…

— Słuchałeś uważnie? — spytał pozornie od rzeczy Jur.

Nett zrobił nieokreśloną minę, po czym nagle odwrócił twarz.

— No…

— Powinieneś był słuchać — stwierdził autorytatywnie Galin. — Ty, zdaje się, jesteś odporny na tę odrobinę hałasu. Wykorzystaj to. Tam nie ma pamięci. Ale czy jesteśmy tego zupełnie pewni? Może niektóre informacje wracają, odbite czy jak, może są po pewnym czasie dublowane?… Kto wie, czy nie powtarzają impulsów przekazanych już przez sąsiadów?

Otworzyłem usta, żeby powiedzieć, co o tym myślę, ale ubiegł mnie Nett.

— Mówisz poważnie? — spytał spoglądając na Jura, jakby go ujrzał po raz pierwszy w życiu.

— Jak najpoważniej — potwierdził zapytany. Teraz z kolei ja spojrzałem na niego z niedowierzaniem.

— Zdajesz sobie sprawę, czym to pachnie? — rzuciłem cierpko. — Jemu się nie dziwię — wskazałem wzrokiem Netta — ale żebyś ty go jeszcze zachęcał?…