Выбрать главу

Oczywiście, mogło być i tak, że ktoś, kto uprowadził ziemską stację, postanowił ją nam pokazać w nadziei, że podążymy jej śladem. Piękna hipoteza… Cóż z tego, skoro stacja nie uleciała, żeby nam wskazać drogę, tylko rozpłynęła się na powierzchni tego zasmolonego księżyca.

Fatamorgana. Skąd? Dlaczego? Zresztą nawet nie, bo przecież i miraże potrzebują atmosfery. Złudzenie optyczne w próżni? Więc mimo wszystko coś nowego…

Temu złudzeniu uległy jednak tylko nasze oczy. Obraz stacji nie wprowadził w błąd czujników pokładowej informatyki. Tarcze tachdaru i lidarów pozostały ciemne i puste, szperacze ferroindukcyjne milczały.

— Wracamy? — usłyszałem w słuchawkach.

Spojrzałem na niego. Siedział obok w fotelu i patrzył przed siebie. Dłonie w wielkich próżniowych rękawicach położył na kolanach. Za szybą hełmu widziałem jego szare, szeroko rozstawione oczy. Raz i drugi poruszył nieznacznie wargami, jakby chciał zapamiętać coś, co właśnie przyszło mu na myśl.

Spenetrowanie lądowiska, dawnych wyrobisk i konstrukcji, pozostawionych przez budowniczych stacji i jej załogę, zajęło nam nie więcej niż półtorej godziny. W pobliżu anten uczeni istotnie zainstalowali aparaty pomiarowe, których przeznaczeniem było badanie promieniowania kosmicznego, wiatru słonecznego, warunków geofizycznych panujących na powierzchni globu oraz zjawisk zachodzących w jego najbliższym kosmicznym sąsiedztwie. Jednak fakt, że aparaturę zaprogramowano tak, aby zebrane dane zapisywała na miejscu, czynił ją dla nas bezużyteczną. Co innego, gdyby wyposażyli ją w anteny, zdolne przekazywać informacje do miejsca stałego pobytu stacji. Wtedy moglibyśmy mieć nadzieję, że te urządzenia nadawcze przemieniały się chwilami w odbiorniki, choćby po to, by przyjmować kolejne polecenia i że takie właśnie odwrócenie ról nastąpiło akurat w momencie, kiedy stacja opuszczała swoją orbitę na drugiej planecie Bety lub kiedy przestawała istnieć.

Zapisaliśmy dane, zgromadzone w bębnach pamięciowych osieroconych automatów i skierowaliśmy się w stronę bazy. Jej właz otwierał się zwyczajnie. Zamknęliśmy go za sobą i po sprawdzeniu szczelności budowli uruchomiliśmy miejscową elektrownię. Zapłonęły ksenonowe lampki, wskaźnik temperatury obudził się i zaczął powoli pełznąć w górę, ku czerwonej kresce, po przekroczeniu której powinny się automatycznie włączyć urządzenia klimatyzacyjne. Minutę później ruszyły sprężarki. Wody i tlenu było pod dostatkiem. Żywność mieliśmy ze sobą. Rozsiadłem się wygodnie, wyciągając nogi na całą ich długość. Następnie bez pośpiechu zdjąłem kask i głęboko wciągnąłem do płuc lekkie powietrze. Odczułem ulgę.

Jur zajął miejsce na wprost mnie. Baza była tak mała, że nasze stopy omal nie zetknęły się pośrodku jej jedynej kabiny.

— No? — mruknął. Skinąłem głową.

— Ten błysk, co?

— Tak. To chyba było na orbicie… w czasie dnia. Zwykły, codzienny obraz pracy stacji. Niczego nie znaleźliśmy, ale coś udało nam się przecież zobaczyć…

— Myślę, że wiem — powiedziałem z namysłem. — A ty?

Uniósł brwi i przytrzymał je chwilę w tej pozycji. Stanowczo mógłby być mniej do mnie podobny.

— Hipotezy? — spytał.

— Nie — westchnąłem. — Domysły.

— Skoro tak, to wiem — oświadczył nie zmienionym, lekkim tonem. — Błędny ognik. Informacyjny, rzecz jasna. Zabłąkany odprysk przechwytywanych i oddawanych kosmosowi wiadomości. Ta planeta, a raczej ocean…

— Tak — przymknąłem oczy. Poczułem, że ogarnia mnie senność i otwarłem je znowu. — Myślę, że tak — powtórzyłem. — Informacji, przetworzona na język obrazu. Jeśli coś zbiera wszystkie możliwe dane i bez wyboru wysyła je dalej, z pewnością nie przebiera także w sposobie ich kodowania. Oprócz dźwięków muszą być obrazy, zapisy liczbowe, liniowe, barwy, różne rodzaje promieniowania i tak dalej. Dziwne tylko, że ujrzeliśmy kompletny obraz… raczej powinien to być nieczytelny fragment, jakaś wyrwana na oślep płytka stanowiąca część wielkiego witrażu.

— Uhm — zgodził się. — Takie rzeczy zapewne zdarzają się ogromnie rzadko… ale przecież i one należą do gry. Mieliśmy szczęście. To wszystko.

— Niezupełnie wszystko. Nie tylko nas mogła spotkać przyjemność obejrzenia sobie zwykłego, roboczego dnia stacji. Przypuśćmy, że ta cywilizacja przetrwała jakimś cudem potop informacyjny) że dajmy na to, nie mogąc zatrzymać raz puszczonej w ruch hodowli oceanicznej, przeniosła się do dalej położonego układu i że ujrzawszy nagle to, co my przed chwilą, poczuła się dotknięta odwiedzinami bez zaproszenia. I wtedy…

— Wysłała ekspedycję — wpadł mi w słowo Jur — która pośpieszyła doręczyć ludziom to zaproszenie. Dopilnowali, żeby ziemska załoga im nie odmówiła. W swojej gościnności posunęli się tak daleko, że rozwalili statek, na którym przybysze mogliby dać drapaka. A także zablokowali łączność. Chcą ich mieć tylko dla siebie…

— Przestań błaznować — powiedziałem bez uśmiechu. — Nie wiedziałem, że jesteś takim gadułą…

— To nie hipotezy — przerwał mi karcącym tonem — tylko…

— …domysły — uzupełniłem. — Zgadza się. Masz rację. Są u nich. Ale oni jeszcze nie wiedzą, że przylecieli następni goście. Będziemy czekać na zaproszenie, czy postaramy się o nie sami?

— Ja bym poczekał — powiedział. — Ale Nett nie zechce…

W tym momencie w kabinie rozległo się ciche brzęczenie. Poczułem delikatne mrowienie na przegubie dłoni. Nett jakby usłyszał, że Jur wymienił jego imię.

Spod tarczy komponu wysunąłem miniaturową blaszkę, na której natychmiast pojawiła się twarz Netta, wielkości główki szpilki. Ułamek sekundy później rozrosła mi się przed oczami. Płynne kryształy to jednak wielka rzecz.

— Lan, Jur! — jego głos brzmiał czysto, ale obco. Wyczuwało się w nim napięcie.

— Słyszę cię — powiedziałem, zerkając w Stronę leżącego na stoliku kasku z tkwiącym w nim mikrofonikiem. — Co się stało?

— Widziałem ją! Lan, ja ją widziałem! — Stację?

Chwilę panowało milczenie.

— Stację? Jaką stację?

— Co widziałeś, Nett? — spytał łagodnie Jur.

— Airę…

— Co?!!!

— Ja… — zawahał się przez moment — wysłałem sondy… i…

— Sondy? — przerwałem. — Kto cię o to prosił?

— Pozwoliłeś wyłączyć tylko część selektorów — przypomniał. — Niektóre zespoły komputera były bezrobotne. Nasłuch też mogłem prowadzić tylko połową torów. Pomyślałem więc, że szkoda czasu… i tak przecież prędzej czy później musimy przeczesać cały układ Bety. Więc wysłałem sondy… najpierw na trzecią planetę, później czwartą i tak dalej. W sumie osiem. Dałem im krótkie programy…

— Dobra — przerwałem znowu. — I co?

— Nie analizowałem wszystkich danych, jakie przekazywały — ciągnął. — Myślałem, że zrobimy to razem, kiedy wrócicie. Od czasu do czasu jednak łączyłem się z którąś z nich i wtedy puszczałem także na ekran obraz, notowany przez jej kamery. No i w pewnym momencie… — głos mu się załamał. Usłyszeliśmy jakby urwany szloch, po czym w słuchawkach zazgrzytało.

Nie ponaglałem go. Samemu zrobiło mi się głupio. Aira.

— Lan, ona się uśmiechała — Nett odzyskał w końcu zdolność mówienia. — Była w skafandrze, ale bez kasku. Skąd… skąd… na tych planetach nie ma przecież atmosfery… nie ma nic!

— Na trzeciej jest — bąknąłem.

— Ale ta sonda akurat szła po orbicie siódmej. To jest dalej niż u nas od Słońca do Uranu…