Выбрать главу

— Latarnia morska — bąknął w końcu Nett.

— Raczej punkt triangulacyjny — odpowiedziałem z przekąsem. — Przyjechali, pomierzyli!…

— Tam się coś rusza! — przerwał mi. Rzeczywiście. Boki niektórych pryzmatów ciemniały, jakby za nimi przesuwały się jakieś kształty. Inne pozostawały jasne…

Najpierw ujrzałem jakiś workowaty kształt, pocięty na regularne kosteczki, niezbyt jednak przesunięte względem siebie, tak że obraz, który tworzyły, dało się odczytać bez większego trudu. W następnym ułamku sekundy rozpoznałem go. Wieżyczka. Anteny. Wyloty miotaczy. Amortyzatory…

Budker. Ta piramida, ten klockowaty kryształowy twór pokazywał nam teraz maszynę, którą przybyliśmy z sąsiedniej planety. Znowu ruch. Obok pojazdu pojawiła się jakaś postać. Zafalowała, łamiąc się zabawnie w krawędziach pryzmatów, i spadła w dół jak szmata. To miałem być pewnie ja.

— To — wykrztusił Nett — ma pamięć… Pamięć. A właśnie. Po co? Raczej należałoby spytać, dla kogo?

Spektakl dobiegł końca. Znowu mieliśmy przed oczami jedynie nieruchomą, szklaną wieżę, jak z dekoracji teatralnej. Scena opustoszała. Widownia…

Zacząłem iść wzdłuż bocznej ściany budowli. Niebo już ściemniało, piramida była jednak nadal jasna, jej krawędzie rysowały się niezwykle wyraziście. Tak czasem na Ziemi wyglądają małe domy pokryte świeżym śniegiem w czasie bezchmurnej, księżycowej nocy.

Za węgłem mrok zgęstniał. I wtedy właśnie wewnątrz szklanej ściany znowu pochwyciłem jakiś ruch. Stanąłem. Najpierw ujrzałem pionową rurę. Nagle złamała się wpół, znikając za moment z pola widzenia. Za chwilę wróciła. Była teraz zwinięta w węzeł, wewnątrz którego tkwiło bezwładne ciało Chippinga.

Obraz przesunął się ku górze. Jakiś trawiasty garb, zapewne szczyt jednego z okolicznych wzgórz. Moment później ukazały się na nim cztery słupowate nogi. Wreszcie owa ni to trąba słonia, ni to tułów węża pozbawionego głowy. Chippinga nie było widać. Dopiero po dłuższej chwili rozpoznałem zarysy ciała, spoczywającego u stóp nieruchomego teraz stworzenia.

— Kogga — usłyszałem głos Netta tak bliski i wyraźny, że aż się wzdrygnąłem. Nie zauważyłem, kiedy nadszedł, okrążywszy przedtem piramidę od przeciwnej strony.

— Co?

— Kogga — powtórzył, jakby rzecz była całkiem oczywista. — Stary żaglowiec. Były wśród nich jednomasztowe. Kogga. Nie słyszałeś?

— Tak — odpowiedziałem cierpko. — Oczywiście, kogga. Widziałem w ogrodzie zoologicznym. Kogga, rząd koggowatych, rodzina…

— A nie widziałeś gdzieś przypadkiem takiej piramidy?

— Właśnie chciałem ciebie o to zapytać. Nie, nie widziałem. Sadzę jednak, że ty potrafisz ją jakoś zaszeregować. Od biedy mogłaby uchodzić za dzieło sztuki. Proporcje…

— To jest bardzo ładne… — mruknął potakująco. — Takich rzeczy nie musi się nazywać — dodał jakby od siebie. — Mogłaby stać na placu, pośrodku parku…

— Żeby oślepiać zakochanych i dzieci — dokończyłem. — Pewnie. A może zechcesz ją namalować?

— Nasze kamery sfotografowały ją już wielokrotnie… a wszystkie możliwe do uzyskania dane zostaną zapisane w bębnach komputera — odparł lodowatym tonem. — W razie czego potrafią to odtworzyć…

— To dobrze — mruknąłem — że nie chcesz tu rozstawiać sztalug. Jeszcze przyszliby jacyś ciekawscy. Ten stwór wygląda mi na przykład na wścibskiego — wskazałem ręką na nieruchome zwierzę, uwiecznione w jednobarwnym witrażu. — Ma taką długą szyję… przepraszam, zapomniałem, że to jest maszt. Jakże się to nazywa?

— Kogga — odpowiedział już łagodniejszym głosem.

— A może wiesz także, czym to właściwie krzyczy? Gdzie jednomasztowce miewają gęby? O, właśnie — dodałem szybko, bo akurat w tej samej chwili zza wzgórz dobiegł wysoki, przeciągły jęk.

— Mniejsza o gęby — Nett otrząsnął się, jakby nagle dostał dreszczy. — Sądzę, że tutaj napatrzyliśmy się już dosyć. Dałeś sondom sporo czasu — dodał bez związku. — Wracamy?

— Tak. Dałem sporo czasu… sondom, nam i wszystkiemu, co żyje na tej sympatycznej planetce. Wracamy.

Chipping leżał w nie zmienionej pozycji, z zamkniętymi oczami. To znaczy pozycji i tak nie mógł zmienić, bo pasy aparatury medycznej uniemożliwiały mu jakikolwiek ruch. Ale nadal nie odzyskał przytomności. Był przeraźliwie blady i oddychał z trudem. Od czasu do czasu pokaszliwał chrapliwie, jakby usiłował pozbyć się jakiejś przeszkody, która utkwiła mu w gardle. Sprawdziłem wskaźniki przystawki diagnostycznej, po czym szczelnie zamknąłem klapę włazu. Odczekałem, aż sprężarki wymienią powietrze wewnątrz pojazdu. Kiedy umilkły, zrzuciłem ciężki kask i rozciągnąłem się w fotelu.

— Wyślij automat pod tą kupę szkła — powiedziałem do Netta, który krzątał się jeszcze przy Chippingu. — Niech tam postoi i popatrzy.

— Ale bez broni — zastrzegł się.

— Boisz się, żeby nie zatopił twojego jednomasztowca? — spytałem. — Czy też, że strzeli w piramidę i popsuje jej boskie proporcje?

— Po prostu nie uważam za słuszne, żeby ludzie, latając do gwiazd, zostawiali za sobą trupy… obcych istot lub zwierząt. Tak czy owak to nie nasza sprawa.

— Chipping to także nie nasza sprawa?

— Chipping żyje — zareplikował. — Skąd wiesz, w jakim stanie znalazło go to stworzenie i czy na przykład to, co z nim robiło, nie było jakąś swoistą… opieką?

— Nie wiem — mruknąłem niechętnie. — Osobiście jednak wolałbym, żeby mnie w ten sposób nie niańczono…

— Nawet gdybyś miał zginąć?

— Jeszcze żyję — warknąłem.

— Kogga także — odburknął, po czym zajął się programowaniem aparatu, który miał objąć posterunek przy kryształowej piramidzie.

Połączyłem się z sondami. Żadna z nich nie zarejestrowała bodaj śladu jakiegokolwiek sensownego sygnału. Żadna nie pochwyciła w obiektywy kamer zarysów konstrukcji, która przypominałaby stację lub też stanowiła produkt obcej cywilizacji.

Wychodziło na to, ze jedyną pamiątką, jaką pozostawili tu po sobie przedstawiciele rasy, która na sąsiednim globie założyła hodowlę informacji, był ten ulepiony z pryzmatów stożek za najbliższym wzgórzem. O tym, że planeta jest nie zamieszkana, podobnie jak cały układ Bety Telmura, wiedzieliśmy już przedtem. Czyli nil novi sub sole… nie, nie sub sole, tylko pod słońcami. Wszystkimi.

Sondy wrócą dopiero w południe. Nie spodziewałem się rewelacji, ale trzeba czekać.

Ułożyłem się wygodnie i zamknąłem oczy. Cisza. Ten stwór, kogga, jak chciał Nett, nie odzywał się już. Może podszedł pod maszynę i obwąchuje teraz jej amortyzatory?