Kos umilkł na moment. Chwilę panowała niczym niezmącona cisza, po czym śpiew odezwał się znowu. Był teraz nieco przytłumiony, ptak przeniósł się widać do któregoś z sąsiednich ogródków.
Odwróciłem się i omiotłem spojrzeniem pokój. Na pulpicie stały teledatory, wygaszone klawisze kalkulatorów przypominały klawiatury starych instrumentów muzycznych. Tylko jedna przystawka komputera była pod prądem. Musiała pracować, kiedy przyszedłem.
— Przeszkadzam ci. Nie zostanę długo. Chciałbym tylko…
— Nie… — przerwała cicho. — Ostatnio nikt mnie nie odwiedza… tak się składa — poruszyła bezradnie głową.
Odczekałem chwilę, po czym powiedziałem:
— Delikatność nie jest moją najmocniejszą stroną… Ale to nie tylko kwestia delikatności… skoro już sama zaczęłaś mówić o sobie. Dalej jesteś zakochana. Czy nic nie można na to poradzić?
Usłyszałem cichutkie westchnienie, a potem krótki, ledwie słyszalny śmiech.
— Jestem — powiedziała. — Poradzić? — W jej tonie pojawiła się gorycz. — Zapewne można by coś poradzić, gdyby nie tacy jak ty…
— Nie tylko jesteś dalej zakochana — patrzyłem jej teraz prosto w oczy — ale w dodatku wciąż pozostajesz pod jego wpływem. Oczywiście, gdyby każdy człowiek mógł w dowolny sposób korzystać z usług Gigama, zapewne i ty po kilku seansach potrafiłabyś zapomnieć o swoim zakochaniu. Ktoś inny równocześnie zatrudniłby System, żeby zyskać niezawodną receptą na ożywianie podobnych uczuć względem siebie… w człowieku, w którym skądinąd budzi, na przykład, fizyczną odrazę. Wiesz, że dla lekarza, dysponującego aparaturą do stymulacji pól, otaczających ośrodki mózgowe, nie stanowiłoby to żadnego problemu. Ale Gigam zawiera także inne informacje… Wszystkie, jakie posiadła nasza cywilizacja, łącznie z wynikami badań, z których w porę umieliśmy zrezygnować. Jesteśmy cisi, mądrzy, dobrzy i… różni… — Całe szczęście…
— Nie wiem — powiedziałem pojednawczo. — Nie znam się na tym. Zapominasz tylko, że on robi dokładnie to samo co ja. A przynajmniej powinien to robić, jako pracownik Centrali. Pilnować, by nauka wchłaniała i przetwarzała tylko te informacje, które nasza współczesna cywilizacja jest w stanie przyjąć, bez naruszenia jej homeostazy. Żebyśmy w pewnym momencie nie obudzili się za tą nieuchwytną granicą, za którą nie tylko spokój, ale i dalszy rozwój nie są możliwe, ponieważ na skutek beztroskiej ciekawości jednostek nastąpiło oderwanie ludzkiego i stworzonego przez ludzi aparatu informatycznego od macierzy. Że to nie każdemu się podoba? Trudno. Nie wszyscy niedoszli samobójcy bywali zachwyceni, kiedy w ostatniej chwili ktoś przemocą uniemożliwiał im skok w przepaść. Powiedzmy, że ich ból, smutek, w ogóle emocje, były w danym momencie silniejsze niż głos rozsądku. Także teraz ciekawość wielu naukowców, przeróżnych pięknoduchów i… wybacz, rozgoryczenie ludzi, trawionych nie spełnionymi uczuciami, każą im myśleć pożądliwie o teoretycznych i praktycznych możliwościach systemu Gigama… znajdującego się na wyciągnięcie ręki… — mimowolnym gestem wskazałem aparaturę. Poszła za moim wzrokiem. Kąciki jej warg drgnęły.
— Pewnie myślisz — mówiłem dalej — że ten spokój, jaki osiągnęła ludzkość, nie jest pełny, skoro ktoś tam, z braku dostępu do wszystkich informacji i sposobów ich spożytkowała nią, nie może się uporać ze swoimi stanami psychicznymi. Że tworzy się jakieś błędne koło, bo zdani na grę uczuć przy całej czujności naszych sit selekcyjnych, w pewien sposób tkwimy jednak po uszy w szumie informacyjnym. Ale to, widzisz, jest los jednostek. Tymczasem społeczność… — zmusiłem moją twarz do uśmiechu. — Avo, nie chciałabyś przecież, żeby świat, taki, jakim jest w tej chwili, znalazł się na łasce ciekawskich… prawda?
Opuściła powieki. Na jej twarzy leżał cień, ale wydało mi się, że lekko przybladła.
— Chwilami tak… — wyszeptała wreszcie, tak cicho, że ledwo usłyszałem. Następnie nagłym ruchem odrzuciła do tyłu włosy i roześmiała się nienaturalnie głośno.
— Widzisz, do czego prowadzą rozmowy o zmroku… kiedy za oknami śpiewają ptaki — powiedziała ze śmiechem. — Nie zwracaj uwagi na to, co mówię…
Sięgnęła do pomocnika i ponownie napełniła nasze szklaneczki. Uniosła swoją przed oczy i popatrzyła przez nią na mnie.
— Mówiłeś… — zaczęła.
— Ale już nie będę — uciąłem. — Czy wiesz, gdzie on teraz jest?
Westchnęła, odstawiła szklaneczkę i odwróciła twarz w stronę ogrodu.
— Znowu coś przeskrobał?
— Nie odpowiedziałaś mi.
— I nie odpowiem, zanim nie usłyszę, czemu go szukasz. Mam prawo wiedzieć, skoro przyszedłeś z tym akurat do mnie. Coś się stało?
— Wyłączył swój kompon — poinformowałem ją krótko. — Straciliśmy z nim kontakt. Tymczasem jest potrzebny… i to zaraz. Jutro musi być poza Ziemią… daleko.
— Aż tak?
— Znacznie gorzej, niż możesz przypuszczać. A więc?
— Mieszka tutaj — powiedziała po krótkiej chwili zastanowienia. — Trzy domy dalej — uśmiechnęła się smutnie. — Znajdziesz go bez trudu… jeśli tam jest.
Wstałem. Raz jeszcze powiodłem spojrzeniem po jej pokoju, pogrążonym już niemal zupełnie w mroku.
— Idziesz?
— Tak.
— Czy on leci… tam?
— Tak.
— Dlatego; jesteś taki rozdrażniony?
Zatrzymałem się. Przez chwilę wpatrywałem się w nią ze zdziwieniem, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza. Nagle zrozumiałem. Ona musiała tak myśleć…
— Dziewczyno — powiedziałem bardzo spokojnie — jutro w południe muszę się zameldować w sztabie Centrali. Razem z nim. Z Nettem. Tylko to jest dla mnie ważne…
Podniosła się powoli i zrobiła krok w moją stronę. Potrząsnęła głową, na której przy tym ruchu zatrzymał się przez mgnienie jakiś zbłąkany złotawy refleks.
— Naprawdę? — spytała cicho. Westchnąłem tylko.
— Więc zostań — podeszła jeszcze krok bliżej. Poczułem zapach jej skóry.
— Co?
— Przecież macie tam być dopiero jutro — szepnęła. — A poza tym wszystko jest nieważne. Jeżeli jest nieważne, to możesz zostać…
— Słuchaj, Ava…
— Zostaniesz?…
Pokój był pełen słońca. Przez otwartą ścianę wleciał wróbel. Okrążył pulpit, przysiadł na moment na antence datora, ćwierknął dwa razy jakby z dezaprobatą i wrócił do swojego świata. Pomyślałem, że i mnie czas wracać do mojego. Uśmiechnąłem się, skojarzenie było zbyt niedorzeczne.
Avona spała, przykryta do połowy lekką narzutą. Prawy łokieć podłożyła sobie pod głowę, jej twarz była niewidoczna pod chmurą włosów, które teraz, w świetle dnia, nabrały miedzianego połysku.
Wstałem, poszedłem do łazienki, ubrałem się, a kiedy wróciłem, uderzył mnie jej wzrok. Patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami, z których uciekło już wspomnienie snu.
Podszedłem do leżanki. Pogładziłem Avonę po włosach i zatrzymałem chwilą otwartą dłoń na jej policzku.
— Nie wstawaj — powiedziałem, odwracając się, by przywołać bufecik. Postukałem w klawisze, zdobiące jego boczną krawędź i odesłałem go, żeby przyniósł zamówione śniadanie.
— Jesteś śliczna — powiedziałem. Odpowiedziała mi uśmiechem.
— Mówiłeś o zakochaniu — zaczęła czystym, spokojnym głosem. — Ja zresztą także. To była tylko gra — stwierdziła. — Naiwna, ale nie dziecinna. Nie dziecinna, bo nieuczciwa…