Выбрать главу

Któż dziś prowadziłby jakieś książki adresowe, kto zawracałby sobie głowę ewidencją czy dokumentami tożsamości, jeżeli każdego człowieka, w każdym zakątku kuli ziemskiej i poza nią, można odnaleźć w ciągu dwóch sekund, za pośrednictwem zbiorowej anteny czasowej, umożliwiającej wyszukiwanie charakterystyki fal biologicznych kilku miliardów poszukiwanych osobników równocześnie. Mało kto wie, jak funkcjonuje kompon. Sądzę zresztą, że dwieście lat temu równie mało ludzi wiedziało, jakie urządzenia tkwiły w popularnych wówczas zegarkach elektronicznych.

Ten przedmiocik, zbudowany z litego kawałka komponentu, ożywiany falami biologicznymi, jest potrzebny jak woda i powietrze. Ma mały, chowany ekranik, na którym w każdej chwili można ujrzeć twarz wzywanego człowieka. Jeśli tylko, rzecz jasna, chciał nawiązać łączność. Inaczej kompon przekazuje tylko jego sygnał biologiczny, potwierdzając odbiór wezwania. Płynne kryształy zastępują telefon, telewizor, obliczają czas rzeczywisty i relatywny, wyręcza ją domowego lekarza. Tylko szaleniec może wyłączyć swój kompon.

Drzwi stuknęły lekko. Spojrzałem w ich stronę i ujrzałem go w białym roboczym ubraniu, identycznym jak moje. W ręku trzymał niewielką, gruszkowatą torbę. Miałem taką samą, była już w Centrali. Stał się znowu jednym z nas… przynajmniej pozornie.

— Malujesz — wskazałem ruchem głowy stojące dookoła obrazy.

Poszedł niechętnie za moim wzrokiem i przez chwilę wpatrywał się w swoje płody, jakby ujrzał je pierwszy raz w życiu. Wreszcie uniósł lekko brwi.

— Takie tam… holomazy… — wybąkał.

Na wprost mnie stał wielki obraz, składający się z trzech skrzydeł, na podobieństwo starożytnych ikonostasów. Srebrzystobiałe tło świeciło. Na tym tle uwidaczniały się jaskrawe linie, zmierzające jakby w tym samym kierunku, jednak różnymi, mniej lub bardziej zawiłymi torami. Zasadnicze kierunki były różne dla każdej z trzech części holoformy. Przestrzeń między skrzydłami żyła od tego białosrebrzystego światła i wijących się w nim krzywych. Gdyby ktoś chciał przedstawić graficznie szum informacyjny, nie mógłby z pewnością wymyślić niczego lepszego.

— Czy to coś znaczy? — spytałem. Uśmiechnął się.

— Pytanie, jakiego z pewnością już od dziesiątków lat nie usłyszał żaden malarz — stwierdził. — Na szczęście ja nie jestem malarzem. Podoba ci się?

Pokiwałem głową.

— Sześćset lat temu pewien człowiek powiedział, że wymarzonym polem do działania dla oszusta jest dziedzina zjawisk nieznanych — oświadczyłem pogodnie. — Sama niezwykłość tego, co się opowiada, budzi zaufanie do opowiadającego. Oprócz tego opowieści te są bezkarne, nie podlegają prawom logiki. To ostatecznie pozbawia nas środków do walki z oszustwem… Ten człowiek nazywał się Montaigne, gdyby cię to interesowało.

— Ja niczego nie opowiadam.

— Gorzej — warknąłem. — Ty się w y p o w i a d a s z! Czy dlatego wyłączyłeś wtedy selektory, aby wsłuchać się w bełkot informacyjny i zaczerpnąć z niego natchnienie dla twojej… twórczości? — nie mogłem się powstrzymać, by tego ostatniego słowa nie wymówić z przekąsem.

On jednak przyjął pytanie jak najbardziej serio.

— Częściowo tak — powiedział spokojnie. — Jedni grają w bridża, ktoś inny kolekcjonuje zeschłe liście, a ja maluję. Odtwarzam to, o czym myślę, ozdabiając te myśli… aby mi się podobały. Czy to coś złego?

— Jak na funkcjonariusza Centrali, grawitonika i biomatematyka chyba zbyt wiele uwagi poświęcasz urodzie własnych myśli. Więc o tym myślałeś… wtedy? No cóż, muszę przyznać, że można tak to sobie właśnie wyobrazić…

Zaśmiał się krótko.

— Jako grawitonik i biomatematyk interesuję się różnymi rzeczami… także takimi, którymi mi ponoć interesować się nie wolno. Dlatego wyłączyłem selektory… czego nie żałuję, chociaż ty tego nigdy nie zrozumiesz. A to… — ponownie wskazał na swoje obrazy — jest wtórne…

— Całe szczęście, że wyżywasz się jako artysta, a nie przyszło ci na mysi, na przykład, bawić się kolorowymi mozaikami, które układałbyś z twoich paneli logicznych. Jako biomatematyk byłbyś wtedy naprawdę groźny… co nie znaczy, że teraz uważam cię za bezpiecznego.

Znowu się zaśmiał.

— Ale ja tylko maluję — powtórzył. Wspomniałeś o kimś, kto powiedział sześćset lat temu coś, jak mu się zdawało, rozsądnego. Chciałbym ci przypomnieć, że grubo przed nim ktoś inny zapisał następujące zdanie: „Istota człowieka wyraża się w tym, że tworzy on zarówno mechanikę, jak i malarstwo”. Autorem tej sentencji, która mnie osobiście dość nawet odpowiada, jest niejaki Leonardo da Vinci…

— Nie zbywa ci na skromności — zauważyłem przyjacielskim tonem.

— Skromność nie ma tu nic do rzeczy — obruszył się niespodziewanie. — Zarzuciłeś mi, że się wypowiadam, mając oczywiście na myśli poglądy, które uchodzą za wywrotowe i zagrażające harmonijnemu rozwojowi cywilizacji. Ale, w końcu, nie prosiłem cię, żebyś tu przychodził i oglądał moje fantazyjki. A także nie urządzam wystaw i nie wygłaszam na nich publicznych prelekcji. Spytałeś, to ci odpowiadam.

Usiadłem na czymś, co przypominało stojącą beczkę, nakrytą strzępem gobelinu, znalezionym w magazynach fatalnie zaniedbanego muzeum.

— Mamy jeszcze trochę czasu — powiedziałem. — Możesz sobie nie przeszkadzać i nie przejmować się tym, że tu siedzę. Punktualnie za dziesięć dwunasta wyjdziemy… razem.

Odgarnął czarne jak smoła włosy i westchnął. Zawahał się przez moment, po czym umieścił swoją torbę na sztalugach i usiadł naprzeciw mnie.

— Dobrze — mruknął. — Poczekamy. A jeśli chodzi o to, co się zdarzyło na Telmurze, to ja tylko w pewnym momencie przeholowałem z oceną własnej indywidualności. Ale w końcu każdy człowiek ma do niej prawo, czy nie tak? To, jak mi się zdaje, jeden z podstawowych atrybutów naszego porządku?…

Wzruszyłem ramionami.

— Mówisz o osobowości, a myślisz o indywidualizacji stylu życia. Zrealizowaliśmy najpierw łączność ideowa, za nią przyszły inne związki. Wyeliminowaliśmy przypadkowość z procesów rozwoju osobowości. Dzięki odseparowaniu od szumu informacyjnego przyrody, osiągnęliśmy równowagę wzajemnych zależności w naszej dynamice społecznej. Te związki między nami zostały powszechnie przyjęte i zaakceptowane. Z wyboru, nie z przymusu. Takie są prawdziwe przesłanki indywidualizacji stylu życia. Tymczasem ty sam, strażnik, wyłączasz selektory głównego systemu komputerowego, rzucając na nasz świat potop nie kontrolowanych informacji o wszystkim…. — powtórzyłem, dziwiąc się w duchu, jak pusto brzmi to słowo. — A potem — podjąłem szybko — nazywasz ten swój postępek „przeholowaniem”! Nie ja zaczynałem tę rozmowę, ale…

— O wszystkim? — przerwał mi w pół zdania. — Czy zastanowiłeś się kiedyś nad tym, co to znaczył.

Teraz w każdym razie zastanowiłem się. Uderzyło mnie, jak celnie trafił w tę strunę, którą ożywił we mnie przed chwilą sam dźwięk słów: informacja o wszystkim…

— Nie odpowiadasz — w jego głosie pojawiła się ironia. — Ta rozmowa rzeczywiście nie ma sensu. Za trzy godziny będziemy w przestrzeni i wtedy wszystkie myśli, które tutaj przychodzą nam do głowy, staną się zbędne, a nawet szkodliwe. Nie bój się. Rozumiem to tak samo dobrze jak ty, chociaż godzę się — wykrzywił usta w gorzkim grymasie — że musisz mi patrzeć na palce… jak sam byłeś łaskaw się wyrazić. Teraz jednak skończę, skoro już zacząłem. Uważam, widzisz, że człowiek istnieje po to, aby obcował ze wszystkim. Jeśli, naturalnie, nie myśli się o jednym czy dwóch, a niechby nawet pięciu pokoleniach, tylko o ludziach w ogóle. Nasz styl życia… cóż. Ty sądzisz, że szum informacyjny to jedynie bałagan, prowadzący do kryzysu…