Выбрать главу

— A skąd ten się tam wziął? — spytałem.

— Oni przylecieli po nas — odezwała się cicho Aira. — Taki wielki, sześcienny statek… z otwartą platformą. Wewnątrz było powietrze. Ziemskie. Uznaliśmy to za zaproszenie…

— …i skorzystaliście z niego — dokończyłem. — Ale nie przesiadaliście się, tylko uruchomiliście silniki stacji. A przedtem, żeby zachować twarz, zdecydowaliście się jednak zostawić w badanym układzie Chippinga. Tak?

— Powiedzmy, że tak — przyznał niechętnie Krum. — Nie chcieliśmy, by przebywał w bezpośrednim sąsiedztwie tej hodowli… więc przenieśliśmy bazę na sąsiednią planetę. Stamtąd Chipping miał o wszystkim zawiadomić Ziemię… ale jak wynika z tego, co sam mówi, nie zdążył. Oni… to znaczy ten obcy statek, towarzyszyli nam, kiedy budowaliśmy bazą dla Chippinga. Może wtedy został tam także ten…

— Kogga — podpowiedziałem.

— Właśnie. Zresztą nie wiem…

— No, a wasz statek? Wiecie, że jest zupełnie zdemolowany? — spytał Jur.

Ramanian przymknął na moment oczy, po czym skinął głową.

— Tak — bąknął. — Kiedy ich jednostka podchodziła do nas, jej pilot popełnił błąd. W efekcie otarli się ó nasz statek i zniszczyli go. Uznaliśmy to za wypadek…

— Ciągle uznawaliście coś za coś — warknąłem. — Ich obiekt za zaproszenie, a rozwalenie ziemskiego statku za przypadek, nad którym oni boleli tak samo jak wy. Nic innego nie przyszło wam na myśl? A skąd wiedziałeś o czarnym słońcu i jego koordynatach? — zwróciłem się z kolei do Chippinga. — Powinniśmy ci podziękować… a już zwłaszcza oni — zrobiłem gest w stronę pozostałych.

— O czarnym słońcu?… — powtórzył z najwyższym zdumieniem Chipping. — Ja?…

Westchnąłem. Więc jednak to były tylko sny, narzucone mu przez „pamiętające” pryzmaciki. Sny bywają różne. Ten akurat zawierał szczyptę przydatnych informacji.

Odwróciłem się od Chippinga i omiotłem spojrzeniem pozostałą trójkę.

— Rozumiem. Zostawiliście Chippinga w bazie, która natychmiast przestała być bazą — powiedziałem łagodniejszym tonem — i polecieliście stateczkiem, w którym było takie świetne powietrze. Co dalej?

Dłuższą chwilę panowała cisza. Wreszcie Krum odchrząknął i powiedział:

— Zostawiliśmy stację na orbicie… widzieliśmy w dole planetę, a przy naszym włazie dalej stał ten otwarty statek. Więc…

— Nie musisz kończyć — przerwałem. — Rozumiem, że niełatwo chwalić się własnymi osiągnięciami. Mnie także wrodzona skromność nigdy na to nie pozwalała. Od momentu, w którym przekonaliście Netta, żeby nie instalował kompletu selektorów, podczas kiedy wisieliście nad gigantyczną wytwórnią blekotu informacyjnego, można się było po was spodziewać wszystkiego. Ciekawość… — zawiesiłem głos.

— Wy… wiecie? — wyszeptała Aira. Szybko odwróciłem twarz, żeby nie zobaczyła mojego uśmiechu.

— Domyślamy się — odpowiedziałem spokojnie. — A jak was ściągnęli do tego pudełeczka nad potokiem?

— Wylądowaliśmy tam po prostu… w tym ich statku. Wysiedliśmy, a on odleciał. Zobaczyliśmy, że tuż obok nas stoi taki sześcian, a potem odkryliśmy, że możemy przechodzić przez jego ściany jak przez powietrze…

— Potraktowali was lepiej niż niektórych swoich — mruknąłem. — Mieliście polankę i strumyczek. Nie musieliście tłuc głowami o ściany…

— Co?

— Nic, nic. Nie próbowaliście się wydostać?

Znowu dłuższą chwilę nikt nic nie mówił.

— Widzisz — powiedział w końcu z westchnieniem Krum — my dopiero od Netta dowiedzieliśmy się, że byliśmy zamknięci Mówiliśmy oczywiście o Ziemi, że wrócimy, że przylecicie po nas, ale to wszystko było jakieś… odległe, przyblakłe. Wyłączyliśmy swoje kompony, zostawiając tylko jeden, Ramaniana, żeby uniknąć wprowadzenia w błąd tych, którzy po nas przybędą. Pojedynczy sygnał jest bardziej czytelny. Ale nie czuliśmy obecności tej kopuły… po prostu nie przychodziło nam na myśl, że jesteśmy więźniami…

— A ludzie? — spytałem, czując, że przez plecy przebiega mi zimny dreszcz. — Wasi bliscy?

— Nie…

— Nikt?

— Nie… tam był taki… taki…

— Spokój — pomógł Kramowi Ramanian. — Tam był po prostu spokój…

— Miałeś z nami trochę zabawy — powiedziałem, jakiś czas później do Jura, korzystając z tego, że wszyscy inni zajęci byli jedzeniem. — Nasłuchałeś się, co?

Zaśmiał się krótko.

— Ależ skąd. Wiedziałem, z kim lecę. Słyszałem dużo o tobie… a co do Netta… widzisz, byłem w komisji, która badała jego sprawę. Wiesz, zaraz potem, kiedy pełniąc dyżur wyłączył na jakiś czas selektory…

Trwało chwilę, zanim się otrząsnąłem i mogłem wydobyć głos.

Syknąłem. — Masz jeszcze coś

— Pięknie dla mnie?

— Nie złość się… — powiedział pojednawczym tonem. — Tak się złożyło, że przed odlotem rozmawiałem o tobie i o nim z Boukinem. Powiedział mi, czego mogę się spodziewać… i na co powinienem uważać. Więc uważałem.

— Na Netta… i na mnie?

— Tak.

— Ślicznie. I co?

— Nic. Było dobrze. Bardzo się cieszę, że mogłem polecieć właśnie z wami — zwrócił do mnie twarz, która przybrała wyraz zabawnej powagi. — Gdyby inni ludzie latali do gwiazd, można by z nimi umrzeć z nudów. Chociaż… — zastanowił się przez chwilę — czy w ogóle inni ludzie mogliby latać do gwiazd? Może gdyby nie tacy jak ty i Nett, dotąd nie wyściubilibyśmy nosa za Księżyc?

— Ja także — burknąłem kwaśno — czy tylko Nett?

— Nie. Ty także.

Chciałem mu jeszcze coś powiedzieć, ale poczułem nagle lekki dotyk czyjejś dłoni na ramieniu. Odwróciłem się i tuż nad sobą ujrzałem twarz Airy. Przez mgnienie poczułem na policzkach muśnięcie jej włosów. Następnie wyprostowała się nieco.

— Lan, przykro mi… — wyszeptała.

Milczałem. Przebiegło mi przez głowę wszystko, co myślałem o niej i o sobie. Ale słowa, które chciałem wypowiedzieć, uleciały jak zbłąkane informacje i w żaden sposób nie mogłem ich ściągnąć, uporządkować…

— Ach, Airo — odezwał się nagle lekkim tonem Jur — byłbym zapomniał. Mam coś dla ciebie…

Sięgnął do kieszeni bluzy i po chwili podał jej zgięty, niemal przepołowiony automacik kosmetyczny. Przyjęła go bezwiednie i przyjrzała mu się wzrokiem świadczącym, że patrzy na coś, co widzi po raz pierwszy w życiu. Nagle zrozumiała. Jej twarz wypogodziła się w nikłym uśmiechu, który jednak natychmiast ponownie ustąpił miejsca wyrazowi powagi.

— Nie przyda się już na nic — ciągnął swobodnie Jur. — Pomyślałem jednak, że może zechcesz go zachować na pamiątkę…

Skinęła nieznacznie głową, po czym, trzymając nadal automacik na otwartej dłoni, znowu zwróciła się w moją stroną.

— Nie wiem, jak to się stało, Lan — szepnęła. — Przecież naprawdę cię kochałam… ale Nett… — głos uwiązł jej w krtani.

Nett. Właśnie to imię było mi potrzebne. Uśmiechnąłem się szeroko.

— Nic nie mów, dziewczyno — mój głos brzmiał ciepło. Już byłem opanowany. — To zawsze jest trochę nieprzyjemne, kiedy ludzie się rozchodzą — powtarzałem teraz swoje myśli, które nagle powróciły i ułożyły się w logiczną konstrukcją. Czy kłamstwo zawsze jest tylko kłamstwem i niczym więcej?