— Ja mógłbym tylko powtórzyć w imieniu Instytutu — powiedział lekko podniesionym głosem Sim Bearey — że w ekspedycji powinien uczestniczyć ktoś z pracowni pozaukładowej. W warunkach naporu informacji…
— …Nett zachowa się prawidłowo — wpadł mu w słowo Ago. — Pracownia pozaukładowa jest ciekawym eksperymentem, ale misja, którą dzisiaj omawiamy, wymaga oprócz swobody poruszania się w szumie informacyjnym także wielu różnych umiejętności… Umiejętności — powtórzył z naciskiem — a nie tylko wiedzy. No i dyscypliny. Sądzę, że profesor Mak Boukin, twój poprzednik na stanowisku kierownika Instytutu Planet Granicznych, zgodzi się ze mną.
— Nie wiem… — odpowiedział z nikłym u-śmiechem wezwany. — Kierownikiem Instytutu jest teraz Sim i on z pewnością lepiej orientuje się w sytuacji. Ale ani on, ani ja nie zmienimy faktu, że decydujący głos ma szef Centrali Ochrony. Jeżeli Ago uważa, że powinni lecieć jego ludzie, my możemy się tylko zgodzić.
Była to odpowiedź dostatecznie dyplomatyczna, aby nikt nie poczuł się urażony i aby to, co naprawdę myślał Boukin o składzie ekspedycji, pozostało dla obecnych tajemnicą. Zresztą, do licha! Placówka pozaukładowa! Któż mógł traktować serio propozycję Beareya. Jedna pracownia, zawieszona na orbicie Transplutona, której załoga otrzymywała wszystkie zamawiane informacje… ba, sama je sobie brała. Jedyna w naszej cywilizacji grupka ludzi, działająca na wariackich papierach… Pięć czy sześć osób… wiodących żywot zupełnych pustelników. Przyszło mi na myśl, że ta właśnie pracownia była czymś jakby stworzonym specjalnie dla Netta. Ale nie. On musiał akurat wybrać służbę w Centrali…
— Nie ma więcej pytań? — powtórzył po dłuższej chwili milczenia Graff.
— Wyjaśniliśmy sobie już chyba wszystko —
powiedział Sound. — Pozostaje sprawą otwartą, czy w wypadku powodzenia statek Centrali ma od razu wracać na Ziemię. Może się okazać, że łączność ze stacją utraciliśmy na skutek ingerencji z zewnątrz. Pytanie, czy w takim razie Centrala nie powinna podążyć śladem tej ingerencji..
— Proponuję, żeby decyzję, podobnie jak w wypadku wszystkich sytuacji, których nie jesteśmy w stanie przewidzieć, pozostawić Lanowi Woodowi — Boukin spojrzał na mnie poważnie. — W końcu i tak postąpi zgodnie z logiką faktów… a nie z teoretycznymi spekulacjami kilku starych profesorów…
Ago obdarzył mnie wreszcie spojrzeniem swoich jasnoniebieskich oczu.
— Co ty na to, Lan?
Mało brakowało, a byłbym się uśmiechnął.
— Zrozumiałem — oświadczyłem krótko. — Została jeszcze jedna sprawa.
Sześć par oczu utkwiło w mojej twarzy.
— Leci nas trzech — przypomniałem. — Jednego już znam. Czy tego trzeciego też wybraliście mi sami spośród funkcjonariuszy… z przeszłością, czy też może będę mógł wypowiedzieć się w tej sprawie?
Graff skrzywił się niemiłosiernie.
— Wybierzesz go sobie sam. Myślałem, że po odprawie przejdziemy do kartoteki, ale skoro tak… — urwał. Wstał i szybkim krokiem podszedł do stojącego pod ścianą pulpitu. Moment później na podłużnym ekranie zaczęły wyskakiwać świecące litery, które układały się w nazwiska. Tal Kransson, lat trzydzieści pięć, fotonik, Bud Leski, lat czterdzieści, Al Franci, pięćdziesiąt jeden, Jur Galin…
— Stop — powiedziałem. Literki znieruchomiały.
— Galin? — upewniał się Ago.
— Tak.
— Dobrze.
Ekran zgasł. Za pięć — dziesięć minut poznam człowieka, z którym spędzę najbliższe miesiące… lub lata. A może tylko dni? Ostatnie?
W Centrali nie ma zwyczaju stawiania zbędnych pytań. Nikt nie był ciekaw, dlaczego mój wybór padł właśnie na Jura Galina. Co odpowiedziałbym, gdyby mnie mimo wszystko o to spytano? Prawdę. To znaczy, że wybieram akurat jego, ponieważ nigdy w życiu, nawet przelotnie, nie widziałem jego twarzy. I nic o nim nie słyszałem.
Kiedy wszedłem do swojego pokoju, z ekraniku pod oknem spojrzała na mnie twarz Avony. Musiała czekać od dłuższego czasu. Jej głowa spoczywała na maleńkiej nadymanej poduszeczce.
Zamknąłem drzwi i uśmiechnąłem się do aparatu.
— Przyszłaś mnie odprowadzić? — spytałem. Przez chwilę przypatrywała mi się w milczeniu, po czym nagle ściągnęła brwi.
— Dlaczego mi nie powiedziałeś, że Aira… to znaczy, że nie macie z nimi łączności?…
Poczułem chłód na policzkach. Nigdy nie znosiłem komplikacji. Dzisiejszy dzień był pod tym względem najczarniejszy w całym moim dotychczasowym życiu.
— O co ci chodzi? — spytałem, przymykając mimo woli oczy.
— Pewnie już nie pamiętasz… Była mowa o tym, czy mógłbyś zostać ze mną. Odpowiedziałeś, że dzisiaj lecisz…
— Bo lecę…
— Ale zapomniałeś dodać, że ona… och, nie rozumiesz?!
— Nie ma nic do rozumienia — rzuciłem. Podszedłem do leżanki i usiadłem.
— Jeżeli ona nie wróci… ja przecież nie mogłam wiedzieć!
— O kogo ci w końcu chodzi? — mówiłem umyślnie szorstkim tonem. — O Airę, o mnie czy o Netta? Nie wiem, po co do ciebie dzwonił, ale tylko od niego mogłaś się dowiedzieć. Byłbym rad, gdyby zajął się teraz swoją robotą. A jeśli już tak bardzo ci zależy na tym, żeby spokojnie zapomnieć o wczorajszym wieczorze, to dodam tylko, że będę się szczerze cieszył, jeśli ona i Nett spotkają się tam, wśród gwiazd, a potem wrócą zdrowo i będą mieć dużo ślicznych, rumianych dzieci. Czy możesz mi teraz powiedzieć po prostu do widzenia?
Trwało chwilę, zanim się odezwała.
— Myślisz, że wrócicie?
— Kto?
— No wy, wszyscy…
— Nie wiem.
— Aira? Westchnąłem.
— Bądź zdrowa, Ava — powiedziałem.
— Do widzenia, Lan…
Kiedy jej twarz zniknęła z ekranu, wydało mi się nagle, że od początku do końca mówiłem nie to, co chciałem. Ale w ostatecznym rachunku wszystko wypadło tak, jak wypaść powinno. Łącznie z tym „do widzenia”.
Czekał na nas w przedsionku bunkra dyspozytorskiego, na skraju lądowiska. Na pierwszy rzut oka mogło się wydawać, że wybrałem go specjalnie, aby mógł w pewnych sytuacjach podawać się za mnie. Miał bodaj co do milimetra te sto dziewięćdziesiąt osiem, jak ja, i rozrośnięte ponad rozsądną miarę bary, opięte białym skafandrem. Był jeszcze bez kasku. Kubek w kubek takie same, krótko ścięte jasne włosy oglądałem codziennie w lustrze. Brody ociosał nam ten sam niezdarny kamieniarz.
— Jestem Jur Galin — powiedział, wyciągając do mnie rękę.
Uścisnąłem ją. Pomyślałem przelotnie o szczupłych, wąskich palcach Netta i po raz pierwszy uświadomiłem sobie, że stanowimy chyba najdziwniejszą załogę w dziejach Centrali.
— Lan Wood — odpowiedziałem. Obejrzałem się. — A to jest Nett — wskazałem idącego za mną Listura, którego sylwetka w dopasowanym skafandrze wydawała się szczuplejsza niż zazwyczaj.
Staliśmy jeszcze, przyglądając się sobie nawzajem, kiedy z lądowiska dobiegł niski, wibrujący grzmot, który przeszedł w ostry gwizd, wspinający się ku coraz wyższym rejestrom gamy. Błyskawicznie przebiegł całą klawiaturę i umilkł. Ago Graff wystartował. Chwilę później zza bunkra wyszli profesorowie Sound i Boukin. Odprowadzali szefa Centrali, który miał na nas czekać na orbicie, przy statku. Kiedy podeszli bliżej, pochwyciłem spojrzenie, jakim Boukin przywitał Jura Galina. Wydawało mi się, że ten ostatni odpowiedział mu porozumiewawczym mrugnięciem. Była to przelotna chwila, bo natychmiast potem Boukin uśmiechnął się do mnie i mruknął coś, czego nie dosłyszałem. Mimo to przez moment poczułem się dziwnie. Wybrałem Galina zupełnie przypadkowo. Boukin?…