Pamiętam, że po kolejnej skardze za spanie w ubikacji po pijanemu w szkole, czy palenie papierosów na lekcji, rodzice zdobyli się na jedną reakcję dostałam lanie, solidne, z dozą pewnego okrucieństwa, o które nigdy ich nie posądzałam, chociaż kopano mnie podczas zabawy, kiedy miałam cztery lata.
Codzienne wykonywanie wyroku. Ile razy można być skazanym za to samo?
Ojciec w tym czasie był toczony przez szatana alkoholu i problemy z córką burzyły mu wizję półsennego przetrwania.
Pozbyłam się lęku przed utratą czasu, bez chaosu gestów, spokojnie opadałam w otchłań. Jak długo można istnieć bez szansy na przetrwanie. Nie pytam. Każdy dochodzi do swego kresu sam. Każdy zna swoją wytrzymałość. Czasami dzieje się powstrzymuje ostateczne działanie. Ktoś na mocoś wbrew wszelkiej logice czy prawom. Jakaś moc ment przystaje, by nasłuchiwać wołania w. sobie. Inni także nasłuchują. Wszyscy oczekują zmiany. Kto wierzy w nieprawdopodobieństwo?
Kto ma w sobie taką moc, by powstrzymywać ciosy?
Kto prawdziwie obroni się przed złoczyńcą?
Kto, pytam się, kto no kto to zrobi moimi rękoma?
Śmierć powracała do mnie wielokrotnie. Nasze obcowanie stało się naturalnym rytuałem, jak spotkanie kochanków, witałam ją pospiesznym skinieniem głowy, z wykrzywionym uśmiechem. Miała dla mnie dużo czasu, pomimo ciężkiej pracy. Powoli osaczało mnie niejasne przekonanie, że mogę liczyć na jej lojalność. Lecz nigdy nie chciała zdradzić tajemnicy kresu. Będziesz czuła, kiedy przyjdę po ciebie, to będzie zupełnie coś innego niż nasze spotkania teraz mawiała lekko zniecierpliwiona To tylko chwila, ulotna, nieistotna w całym procesie, niczym cięcie skalpelem. To, co najgorsze, jeszcze przed tobą. Śmierć odchodziła niedbale zaciskając pętlę.
Jeszcze potrafiłam zbliżyć się o jeden milimetr do bólu drugiego człowieka. Był to dobry czas. Świat wydawał się tajemniczą otchłanią, po której wędrowali dobrzy i źli ludzie, z delikatną przewagą po stronie okrucieństwa, po to by stale zadawać sobie ból, jakby życie było chorobą, a oni chirurgami wycinającymi przegnite tkanki. Nawet śmierć dobierała ciosy w przeróżny sposób. Czyją misję spełniała?
Kiedy to się zaczyna, no wiesz, kiedy odchodzi się tam…, tu, za życia… tam, bardzo daleko, tak bardzo daleko, tam gdzie kończy się los.
Mój nałóg jest martwy.
Najwięcej życia ma w sobie śmierć.(!)
Śmierć naśmiewała się ze mnie, kiedy usiłowałam porozumieć się z dorosłymi napadami dziecięcej ufności, lecz wszystkie gesty trafiały w przestrzeń zagęszczoną kłamstwem i zagubionymi domysłami.
Zupełnie nie pojmujesz świata chichotała.
Mam dopiero 14 lat wykłócałam się.
To zupełnie wystarczy.
Na co? pytałam, ale ona dłużej nie chciała słuchać.
Rozpalona ziemia pod stopami. Ślad zanika. Muszę sobie zrobić zastrzyk. Zanikają mi sploty żylne na dłoniach. Pewnego dnia obudzę się bez rąk. To także jest jakieś wyjście. Piłam coraz częściej, kiedy odkryłam, że wcale nie muszę chodzić do szkoły. Kładłam wirującą głowę na rozgrzanej ziemi, a niebo zbliżało się i oddalało jak lekko wzburzone morze. Świat na swojej kruchej, chwiejnej podstawie kusił i wciągał coraz głębiej na szlak, którego zakręty były nie do odgadnięcia.
Czy Atlas także krzepił się winem podczas pracy dźwigania ciężaru ziemi?
Czym jest Nieobecność?
Sądzę, że odratowano mnie po raz ostatni. Śmierć kliniczna to taka śmierć, z której czasami powraca się by rzec: Niestety.
Byłam przekonana, że po każdym upojeniu oszaleję i zamkną mnie w Zakładzie Dla Obłąkanych Dzieci.
Nauczyłam się nocami nasłuchiwać Kosmosu.
W życiu można przetrzymać tylko jedno piekło. Każde następne jest lustrzanym odbiciem. Dlatego drogi czytelniku nie wierz w ani jedno zdanie.
Jedyna choroba to Rozpacz. (Frankl).
Zdarzało mi się przyglądać w szpitalach śmierci nie mojej, powolnej, systematycznej, zmęczonej, biegnącej do kresu ściśle wyznaczonym torem, bez świadomego spojrzenia w ból. Doświadczanie obłędu na trzeźwo może człowieka wpieprzyć. Dlatego łaskawość nałogu jest przeogromna. Usypiasz powoli na całe lata, by za dużo nie odczuwać. Inaczej samobójstwo przychodzi wraz z pierwszym krzykiem.
Zaczęłam przeczuwać, że w moim zachowaniu jest coś niezwykłego, co niepokoi dorosłych i starannie przygotowywałam sobie obronę listę kłamstw, dokładnie uporządkowaną według hierarchii sensu i prawdopodobieństwa ich zakłamanego systemu wartości.
Konie pasące się na łące były bytem realnym, namacalnym i bezpiecznym. Krzyki dorosłych, trzaskanie murów, rozpalone twarze, naciski fal gniewu. Ten świat był nie do wytrzymania.
Jeszcze wtedy nie byłam w ciągu, z niewielką zależnością, jeżeli można w ogóle stopniować formy zniewolenia, byłam dzieckiem, kiedy przestano mnie zauważać, ignorowano sygnały, sploty zdarzeń, eksplozje wzroku, twarz na murze. Nikt nie wytrzyma osaczenia próżni. Rozplata się, pojękuje. Amerykanie twierdzą: Dwa tygodnie deprywacji sensorycznej, później obłęd. Decyzje zapadały zanim pozwolono mi żyć. Jaki boski wyrok, nieodwracalny, ostateczny.
NIENAWIDZĘ CIĘ ROSIEK. ZNISZCZĘ CIĘ DO KOŃCA.
W poprzednim wcieleniu napisałam „Pamiętnik narkomanki”. Tak sądzę. Być może była to zupełnie inna dziewczyna. Plączą mi się moje życiorysy, rozdzielone na zbyt wiele torów i fal. Musiałam być i tu i tu i tam, albo zupełnie gdzie indziej.
Końcowe świadectwo szkoły podstawowej nauczyciele wręczyli mi z ulgą. Tak jak skazanemu odczytuje się wyrok. Odpowiedzialność rozłożona na tłum.
Nagle odkryłam tajemnicę istnienia. Oni tak długo żyli, ponieważ karmili się nienawiścią. Pewnego dnia spotykasz człowieka w masce na swojej drodze. I cios zostaje dopełniony. Przy próbie wyjęcia siekiery z pleców zalewasz się własną krwią.
Pewnego dnia wzięłam do ręki małe, cienkie jak ampułka pudełko zapałek i poszłam do dawnej szkoły. Wszystko odbywało się jakby poza mną, nierealne, chociaż rzeczywiste. Moje nogi skierowały mnie do pracowni geografii. Stały tam stare, wysłużone mapy. Nigdy nie potrafiłam zapamiętać nazw własnych i były one dla mnie prawdziwą udręką, a nauczycielka biła mnie dziennikiem po głowie. Dłoń oraz jej odbicie rozpaliły ogień. Następnie głos w lewym uchu stanowczo nakazał mi odejść z tego miejsca.
Pożar ugaszono szybko, a policja zabrała mnie na przesłuchanie. Nie potrafiłam mówić, wiedziałam tylko, że od tej pory dorośli nie mają żadnego wpływu na moje życie. Byłam pod opieką Mocy. Zostałam uwolniona w pół słowa, w pół gestu zawodu czy zdziwienia. Wiedziałam, że wszyscy jesteśmy skazani na ogień, który nas pochłonie, skruszy, rozsypie pozostałości, ptasi puch, dobrze wysmażone mięso. Prawdziwa uczta Bogów-ludojadów. Jestem bardzo zmęczona. Wodniste stolce. To mi przypomina epidemię cholery. Nawet własne gówno staje się własnym wrogiem. I chcąc nie chcąc stajesz się typem analnym. Kiedy zdarza mi się moment trzeźwości doznaję olśnienia. Są nim słowa, obrazy, sytuacje. A przecież to nie kokaina, to ja sama, tylko ja obdzieram się ze skóry do pulsującego mięsa, ociekającego zatrutą krwią. Amen.
Musiałam ostatecznie zostawić ich samych, odejść cząstkowo. Wędrowałam godzinami po ulicach miasta naznaczonego świętością i prostytucją, modlitwą i przekleństwem za niespełnienie modlitwy. O tak, tutaj istniała idealna równowaga zła i dobra, można było przykleić się do którejś ze stron jak kawałek przeżutej gumy i trwać, rozrastać się lub gubić, przekraczać granice w milczeniu, ze skargą lub ze śpiewem. Przypatrywać się spokojnie jak giną inni.
Policja już nie zatrzymywała mnie, oswojona z moją postacią wtopioną jak stały punkt w pejzaż miasta.