Carol była przekonana, że zdobyła wypowiedzi w sam raz na doskonały krótki materiał dla telewizji. Szybko więc i fachowo zakończyła wywiad, podziękowała doktorowi Marsdenowi i podeszła do gapiów. Po chwili miała mnóstwo ochotników, którzy chcieli zabrać ją na lagunę, by mogła zrobić parę zbliżeń zbłąkanych wielorybów. W ciągu pięciu minut Carol nie tylko zapełniła kilka fotograficznych kaset, ale też ustawiła kamerę na statywie na jednej z małych łodzi i zrobiła na video ujęcie siebie, jak komentuje zdarzenie.
Przed odjazdem z plaży w Deer Key otworzyła tył swego samochodu, który służył jej także jako podręczne fotograficzne laboratorium. Najpierw przewinęła i sprawdziła taśmę video, którą nagrała, zwracając szczególną uwagę na to, czy słychać odgłosy wielorybów. Potem przeładowała kasety z aparatów fotograficznych do przeglądarki, by sprawdzić, jak wyszły zdjęcia. Były dobre. Uśmiechnęła się do siebie, zamknęła tylne drzwi samochodu i pojechała z powrotem do Key West.
2
Carol zakończyła długotrwały przekaz nagrania za pośrednictwem modemu do Joe Hernandeza z Miami, a potem wywołała następny numer. Siedziała w jednej z prywatnych kabin wewnątrz nowego obszernego pokoju łączności hotelu Marriott w Key West. Ekran pokazywał jej, że uzyskała połączenie z nowym numerem, ale nie było jeszcze obrazu. Usłyszała kobiecy głos, który powiedział:
— Dzień dobry, biuro doktora Michaelsa.
— Dzień dobry, Berenice, tu Carol. Jestem na wizji.
Monitor za chwilę przejrzał i pojawiła się miła kobieta w średnim wieku. — O, cześć Carol. Powiem Dale’owi, że jesteś na linii.
Carol uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, jak Berenice obraca się na krześle i podjeżdża nim w lewo do pulpitu z guzikami. Biurko okalało ją prawie ze wszystkich stron.
Przed sobą miała klawiaturę do obsługi dwóch dużych ekranów, rozmaite napędy do dysków i coś, co wyglądało na słuchawkę osadzoną na jeszcze jednym monitorze. Najwidoczniej nie było miejsca, by telefon ustawić obok pulpitu łączności, dlatego Berenice musiała przejechać jakieś trzy, cztery stopy na fotelu, aby przekazać doktorowi Dale’owi Michaelsowi, że ma rozmowę, że jest na video, że to Carol i że to rozmowa z Key West. Doktor Dale, jak było wiadomo wszystkim z wyjątkiem Carol, lubił mieć mnóstwo informacji, zanim podchodził do telefonu.
Biurko Berenice miało po lewej i po prawej stronie prostopadłe przedłużenia, na których stały rzędy miękkich dysków różnych rozmiarów (na rzędach widniały etykiety „czytać” albo „przechować”, czy „korespondencja do wysyłki”), ustawione na przemian z pogrupowanymi czasopismami oraz skoroszytami zawierającymi nagrane kopie wydruków komputerowych. Berenice nacisnęła guzik na pulpicie, co nie wywołało jednak żadnego efektu. Spojrzała znad telefonu przepraszająco.
— Przepraszam, Carol — Berenice trochę zdenerwowała się. — Może coś nie tak zrobiłam. Doktor Dale kazał w zeszłym tygodniu zainstalować nowy układ i nie jestem pewna…
Jeden z dwóch dużych monitorów przekazywał wiadomość.
— No, w porządku — ciągnęła Berenice już z uśmiechem. — Nie pomyliłam się. Za chwilę skontaktuje się z tobą. Teraz kogoś ma, ale szybko skończy i porozmawia z tobą. Mam nadzieję, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeżeli cię przytrzymam?
Carol kiwnęła głową i obraz Berenice zniknął z ekranu.
Na ekranie oglądała teraz początek krótkiego instruktażowego dokumentu o hodowli ostryg. Rzecz była świetnie nakręcona pod wodą, z zastosowaniem najnowocześniejszego fotograficznego sprzętu. W komentarzu słychać było słodki głos Dale’a: nagranie potwierdzało istnienie związku między wynalazkami MOI (Instytutu Oceanograficznego w Miami, którego doktor Dale Michaels był założycielem i szefem) a gwałtownym rozwojem wszelkiego rodzaju farm morskich. Carol jednak zachciało się śmiać. W tle komentarza bowiem słychać było, głośniejszy w przerwach, cichy dźwięk „Kanonu” Pachelbela. Był to ulubiony nastrojowy utwór muzyczny Dale’a (był taki przewidujący — Carol zawsze wiedziała, co się stanie po tym, jak Dale puści Pachelbela na kompakcie w swym mieszkaniu), niemniej dziwnie jej się słuchało melodyjnych smyczków, gdy kamera robiła zbliżenia rosnących ostryg.
Opowieść o ostrygach została raptownie w samym środku przerwana i ekran ukazał wnętrze obszernego pomieszczenia. Dale Michaels siedział na kanapie po drugiej stronie swego nowoczesnego biurka i wpatrywał się w jeden z trzech monitorów video, jakie dało się zauważyć w pokoju.
— Jeszcze raz dzień dobry, Carol — powiedział z entuzjazmem. — I jak poszło? A właściwie gdzie jesteś? Nie wiedziałem, że w Marriotcie mają już video.
Doktor Michaels był wysoki i szczupły. Blondyn o włosach lekko falujących i nieco przerzedzonych na skroniach. Błysnął gotowym uśmiechem, zbyt szybkim, omalże wyuczonym, ale jego zielone oczy pozostały ciepłe i szczere.
— Jestem na dole w hotelu, w pokoju łączności — poinformowała go Carol. — Właśnie wysłałam do Heralda relację o wielorybach wyrzuconych na brzeg. Chryste, Dale, tak mi było szkoda tych biednych zwierząt! Jak to możliwe, że takie inteligentne, a ciągle dają sobie mylić kierunki?
— Nie wiemy, Carol — odpowiedział Dale. — Ale nie zapominaj, że nasza definicja inteligencji i definicja wielorybów są prawie zupełnie różne. Poza tym nic dziwnego, że wierzą swemu wewnętrznemu systemowi nawigacji, nawet wtedy, gdy prowadzi ich w nieszczęście. Czy wyobrażasz sobie sytuację, w której rzeczywiście nie uwzględniłabyś informacji, jaką dają ci twoje własne oczy? To to samo.
Mówimy o zakłóceniach w funkcjonowaniu ich głównego zmysłu.
Carol przez chwilę siedziała w milczeniu.
— Chyba rozumiem o czym mówisz — powiedziała w końcu — ale to boli widzieć je w beznadziei. No, tak czy siak, mam przynajmniej materiał na video. Przy okazji, ta nowa zintegrowana technika video jest znakomita. Marriott już zainstalował tu modem i udało mi się przekazać cały ośmiominutowy materiał do Joe Hernandeza na kanał 44 zaledwie w dwie minuty. Wiesz, on to uwielbia. Robi południowy dziennik. Zerknij, jak będziesz mógł i powiedz mi, co sądzisz.
Carol przez chwilę zawahała się: — A przy okazji, Dale, jeszcze raz dziękuję za wskazówki.
— Ależ cieszę się, że mogłem pomóc — Dale promieniał. Uwielbiał pomagać Carol w jej karierze. Przez półtora roku uparcie ją prześladował w swój naukowy zbzikowany sposób, nie był jednak w stanie przekonać jej, że stały związek będzie dla nich obojga korzystny. A przynajmniej tak mu się wydawało, że na tym polega problem.
— Myślę, że ta sprawa z wielorybami mogłaby być świetną przykrywką — powiedziała Carol. — Wiesz, zastanawiałam się czy twój teleskop nie za bardzo przyciąga uwagę. A poszukiwacze skarbów chyba się wściekną, jeżeli ktoś mnie tam rozpozna. Ale myślę, że mogę wykorzystać tę nadarzającą się historię z wielorybami jako wykręt, prawda?
— Dla mnie brzmi to sensownie — odparł Dale. — Przy okazji, dzisiaj rano mówili o paru innych anomaliach związanych z wielorybami: że część stada wyrzuciło na brzeg w Sanibel i o rzekomym ataku na łódź rybacką na północ od Maratonu. Jej właścicielem był Wietnamczyk, do tego bardzo nerwowy. Oczywiście, prawie się nie słyszy, żeby wieloryby atakowały ludzi. Tylko mówi się, że to zabójcy. Może jednak będziesz potrafiła wszystko to jakoś wykorzystać.
Carol zauważyła, że wstał z kanapy i spacerował po swoim biurze. Doktor Dale Michaels miał w sobie tyle energii, że było niemożliwością, by spokojnie siedział czy wypoczywał. Minęło zaledwie parę miesięcy od jego czterdziestych urodzin, nadal miał jednak zapał i entuzjazm nastolatka.