— Po prostu postaraj się, by nikt z marynarki nie dowiedział się, że masz teleskop — ciągnął. — Dzisiaj rano znowu dzwonili i prosili o trzeci zestaw wyposażenia.
Powiedziałem im, że trzeci teleskop został wypożyczony i że jest wykorzystywany w badaniach. To, czego szukają, musi być bardzo ważne, bez względu na to, co to jest.
— Odwrócił się i spojrzał w kamerę: — I ściśle tajne.
Ten cały porucznik Todd przypominał mi dziś rano, że jak tylko skończę swoje badania naukowe, że to sprawa marynarki i że nie może mi nic o tym powiedzieć.
Carol zanotowała coś w małym kołonotatniku.
— Wiesz, Dale — zaczęła znowu — jak tylko wczoraj mi o tym powiedziałeś, pomyślałam, że ta historia ma niesamowity ładunek. Wszystko wskazuje na to, że w Marynarce szykuje się coś niezwykle tajnego. Mnie samą rozśmieszył wczoraj Todd, gdy przy telefonie nabrał jak dziecko wody w usta, a potem zażądał byrn powiedziała, kto mi dał jego nazwisko. Odparłam, że informator w Pentagonie sugerował, jakoby baza w Key West podjęła działania o bezwzględnym priorytecie i że związany jest z tym Todd. Chyba to kupił, a ja jestem przekonana, że facet od opinii publicznej w marynarce o niczym nie wie.
Carol ziewnęła i szybko przykryła dłonią usta. — No, za późno by kłaść się z powrotem do łóżka. Chyba poćwiczę, a potem poszukam tej łodzi, o której mówiliśmy. To szukanie igły w stogu siana, ale twoje domysły mogą być trafne. Tak czy inaczej, zaczynam od mapy, którą mi dałeś.
I jeżeli rzeczywiście zgubili gdzieś tam pocisk samosterujący i starają się to ukryć, to na pewno będę miała sensację.
Odezwę się później.
Dale na pożegnanie pomachał ręką i odłożył słuchawkę.
Carol opuściła pokój łączności i poszła do hotelu. Okno jej pokoju na pierwszym piętrze wychodziło na ocean.
Herold nie zapłaciłby za taki luksus, ale ona postanowiła mimo wszystko zaszpanować i pozwolić sobie na zbytek.
Gdy przebierała się w swój obcisły kostium kąpielowy, zastanawiała się nad swoją rozmową z Dałem. Nikt nigdy nie dowie się, że jesteśmy kochankami, myślała, czy co najmniej partnerami seksualnymi. To wszystko jest takie interesowne. Jakbyśmy stanowili zespół albo coś takiego. Żadnych najdroższa ani kochanie. Przerwała na chwilę by pozbierać myśli. Czy tak wyszło? — zastanawiała się.
Była prawie dziesiąta i kurort akurat budził się, gdy Carol wyszła ze swego pokoju przed hotel. Na plaży pojawiła się właśnie obsługa i ustawiała na piasku fotele i parasole dla tych, którzy wstają wcześnie. Carol podeszła do młodego człowieka sprawującego nadzór (typowy okropny Charlie, pomyślała z sarkazmem mierząc go wyniośle, gdy stał przed pomieszczeniem gospodarczym) i poinformowała go, że wybiera się na dłuższy pływacki trening. Już dwa razy zdarzyło się wcześniej w hotelach, że zapominała powiedzieć strażnikowi plaży, że chce sobie popływać w odległości pół mili od brzegu. Za każdym razem „ratowano” ją ku jej przerażeniu, za co ona robiła pożałowania godną scenę. Carol płynęła rytmicznie i zaczynała czuć, jak ustępuje napięcie, rozluźniają się pęta, które ją więziły przez dłuższy czas. Mimo że wszystkim wmawiała, że regularnie ćwiczy po to, by utrzymać formę, prawdziwym powodem, dla którego Carol co rano przez czterdzieści pięć minut biegała, pływała czy spacerowała, była konieczność sprostania intensywnemu trybowi życia. Tylko po solidnym treningu mogła naprawdę odczuć spokój i pojednanie ze światem.
Gdy płynęła na długim dystansie, zwykle folgowała wyobraźni, która leniwie unosiła ją od sprawy do sprawy.
Tego rana przypominała sobie jak dawno temu pływała w zimnych wodach Pacyfiku, niedaleko Laguna Beach w Kalifornii. Miała wtedy osiem lat i wybierała się na urodzinowe przyjęcie do Jessiki, przyjaciółki, którą poznała latem na obozie sportowym. Była bogata. Jej dom kosztował ponad milion dolarów i Jessica miała pewnie więcej zabawek niż Carol była w stanie sobie wyobrazić.
Hmmm, pomyślała Carol przypominając sobie przyjęcie u Jessiki, klaunów i kucyki, wtedy jeszcze wierzyłam w bajki. To było przed separacją i rozwodem…
Zadźwięczał sygnał zegarka, więc Carol przerywając marzenia zawróciła i skierowała się z powrotem do brzegu.
Gdy zawracała, kątem oka dostrzegła coś osobliwego. Nie dalej niż dwadzieścia jardów od niej powierzchnię wody przecinał wielki wieloryb. Dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa. Wieloryb zniknął pod wodą. Carol przez parę minut unosiła się w pozycji pionowej i wpatrywała się w horyzont. Wieloryba jednak po raz drugi nie ujrzała.
W końcu zaczęła płynąć z powrotem do brzegu. Serce powracało do normalnego rytmu po dziwnym spotkaniu i teraz myślała o swojej trwającej całe życie fascynacji wielorybami. Przypomniała sobie zabawkęwieloryba ze Świata Morza w San Diego. Jak miał na imię? Shammy.
Shamu. Coś takiego. Potem przypomniało jej się wcześniejsze przeżycie, o którym nie myślała przez prawie dwadzieścia pięć lat.
Carol miała pięć czy sześć lat i siedziała w swoim pokoju, gotowa, jak przykazano, do snu. Do pokoju wszedł jej ojciec. Przyniósł książkę z obrazkami. Usiedli razem na łóżku i oparli się o ścianę wytapetowaną w żółte kwiaty. Ojciec czytał. Uwielbiała, kiedy obejmował ją ramieniem i przewracał strony książki leżącej na jej kolanach.
Czuła się bezpiecznie i wygodnie. Czytał jej opowieść o wielorybie, który miał w sobie coś ludzkiego i o człowieku, który nazywał się kapitan Ahab. Obrazki były przerażające, zwłaszcza jeden, który pokazywał łódź wywracaną przez olbrzymiego wieloryba, w którego grzbiecie tkwił harpun.
Ojciec, gdy ją otulał tej nocy, jakby zwlekał obsypując ją pieszczotami i pocałunkami. Dostrzegła łzy w jego oczach i zapytała, czy coś nie tak. Ojciec tylko potrząsnął głową i powiedział, że bardzo ją kocha i że dlatego czasami płacze.
Carol tak bardzo pogrążyła się w żywych wspomnieniach, że nie zwracała uwagi, dokąd płynie. Prąd znosił ją na zachód i teraz jak na dłoni widziała hotel. Po kilku chwilach zorientowała się i zawróciła we właściwym kierunku.
3
Porucznik Richard Todd czekał niecierpliwie, aż asystentka zajmująca się danymi dokona poprawek. — Dalej, dalej! Spotkanie zacznie się pewnie za pięć minut.
A musimy jeszcze wprowadzić parę zmian.
Oficer marynarki najwyraźniej zadręczał biedną dziewczynę. Wisiał nad nią, podczas gdy ona pracowała przy monitorze. Poprawiła parę literowych błędów na wydruku i nacisnęła klawisz wejścia. Na stojącym przed nią ekranie pojawiła się komputerowa mapa konturów południowej Florydy i Keys. Posługując się świetlnym piórem starała się wypełnić instrukcje porucznika Todda i zakreślić obszary, o których mówił.
— No dobrze — powiedział w końcu. — A teraz przyciśnij guzik wydruku. Jakie jest hasło otwierające? 17BROK01? Dobra. W oparciu o dane „Ściśle Tajne”?
W porządku. Hasło na dzisiaj?
— Matisse, panie poruczniku — odpowiedziała wstając, by obejść urządzenie i wziąć poprawioną kopię jego wystąpienia. Na twarzy Todda pojawiło się zmieszanie. — To był francuski malarz — powiedziała złośliwie dziewczyna.
— MATISSE, gdyby to pana zainteresowało.
Todd podpisał się na swoim egzemplarzu tekstu, a potem na skrawku papieru zapisał przeliterowane nazwisko
„Matisse”. Zmieszany, sztywno podziękował dziewczynie, wyszedł z pokoju, opuścił budynek i przeszedł przez ulicę.