Tuż przed południem Caroł Dawson weszła do zarządu przystani i podeszła do biurka z bieżącą informacją stojącego na środku dużej sali. Nosiła jedwabną bluzkę w jaskrawym kolorze i białe, bawełniane marynarskie spodnie, które przykrywały wierzchy jej tenisówek. Wokół nadgarstka prawej ręki miała dwie drobne bransoletki z rubinami; w rozpięciu bluzki widniał na końcu złotego łańcuszka zwisającego z szyi wielki ametyst osadzony w złotym koszyczku. Wyglądała szałowo, jak bogata turystka, która zamierza wypożyczyć łódź na popołudnie.
Młoda dziewczyna za biurkiem miała dwadzieścia parę lat. Blondynka, dość pociągająca, w wyraźnie amerykańskim stylu, którego oryginalny przykład dała Cheryl Tiegs.
Popatrzyła na Carol jak zazdrosna rywalka, gdy reporterka zdecydowanym krokiem przeszła przez salę.
— Czym mogę służyć? — powiedziała ze sztuczną zachętą w głosie, kiedy Carol zbliżyła się do biurka.
— Chciałabym wynająć łódź na resztę dnia — zaczęła Carol. — Chciałabym wypłynąć i trochę ponurkować, popływać. Może znajdę coś ciekawego w okolicznych wrakach? — Postanowiła nic nie mówić o wielorybach, póki nie zdobędzie łodzi.
— No, to najwłaściwsze miejsce — odpowiedziała dziewczyna. Odwróciła się w lewo, w stronę komputera i przygotowała klawiaturę do użytku. — Nazywam się Juliannę i jednym z moich obowiązków jest pomagać turystom znaleźć łódź dostosowaną do ich rekreacyjnych potrzeb.
Carol zauważyła, że Juliannę mówi, jakby nauczyła się na pamięć jakiegoś przemówienia. — Czy ma pani jakieś szczególne życzenia co do ceny? Wprawdzie tutaj, w Przystani Hemingwaya, większość to łodzie prywatne, niemniej jednak wynajmujemy łodzie różnych rodzajów. Wiele z nich spełni pani wymagania, oczywiście przy założeniu, że wciąż są do dyspozycji.
Carol kiwnęła głową i po kilku minutach wręczono jej komputerową listę dziesięciu łodzi. — Tymi łodziami w tej chwili dysponujemy — informowała dziewczyna. — Jak już wspomniałam, jest pewna rozpiętość cen.
Carol przebiegła oczami listę. Największą i najdroższą łodzią była Ambrosia o długości czterdziestu czterech stóp, której wynajęcie kosztowało osiemset dolarów za dzień lub pięćset za pół dnia. Na liście były także dwie małe dwudziestosześciostopowe łodzie, które wynajmowano za połowę ceny podanej przy Ambrosii.
— Chciałabym najpierw porozmawiać z kapitanem Ambrosii — powiedziała Carol po chwili wahania. — Dokąd mam iść?
— Czy zna pani kapitana Homera? — odpowiedziała pytaniem Juliannę, a w kąciku jej ust pojawił się osobliwy uśmieszek. — Homer Ashford — powtórzyła jeszcze raz powoli, jakby miało to być znane nazwisko. Carol zaczęła rutynowo przeszukiwać pamięć. Nazwisko wydało się jej znajome. Gdzie je słyszała? Dawno temu, w dzienniku…
Carol nie do końca potrafiła sobie przypomnieć, gdy dziewczyna dalej ciągnęła. — Zawiadomię ich, że pani przyjdzie. — Po prawej stronie, pod blatem biurka znajdował się wielki pulpit z przełącznikami, w sumie paręset, najwidoczniej podłączonych do systemu, głośników. Juliannę wcisnęła jeden z przełączników i zwróciła się do Carol. — To zajmie tylko chwilkę.
— Co jest, Juliannę? — zapytał po dwudziestu sekundach grzmiący żeński głos. Sądząc ze sposobu wypowiedzenia pierwszych słów, jego właścicielką była Niemka. Był do tego zniecierpliwiony.
— Greto, jest tutaj kobieta, panna Carol Dawson z Miami, która chce przyjść i porozmawiać z kapitanem Homerem o wynajęciu jachtu na popołudnie.
Po chwili ciszy Greta odezwała się: — Ja, w porządku, przyślij ją. — Juliannę skinęła na Carol, by obeszła biurko, za którym na małym pulpicie umieszczona była znana jej klawiatura. Carol wiele razy poddawała się tej procedurze, odkąd po raz pierwszy w 1991 roku wprowadzono USI
(Uniwersalny System Identyfikacji). Posługując się klawiaturą wprowadziła swoje’ nazwisko i numer społecznego ubezpieczenia. Zastanawiała się, które z weryfikujących pytań zostanie tym razem postawione. Miejsce urodzenia?
Nazwisko panieńskie matki? Data urodzenia ojca? Zawsze wybierano je przypadkowo spośród tych dwudziestu danych osobistych, które były niezmienne i stanowiły o tożsamości osoby. Podszycie się pod kogoś wymagałoby niemałych zabiegów.
— Panna Carol Dawson, 1418 Oakwood Gardens, Apt.
17, Miami Beach — Carol kiwnęła giową. Juliannę sprawdzając przyszłych klientów z upodobaniem odgrywała swoją rolę. — Pani data urodzenia? — zapytała.
— 27 grudnia 1963 roku — odpowiedziała Carol. Po twarzy Juliannę widać było, że Carol dała właściwą odpowiedź. Carol jednak dostrzegła coś jeszcze w tej twarzy, rywalizację, lekceważenie, omalże śmiech: „Jestem o wiele od ciebie młodsza i dobrze o tym wiem”. Nie zwracała zwykle uwagi na takie drobiazgi, ale tego rana z jakiegoś Powodu zaniepokoił ją fakt, że ma już trzydzieści lat.
Zamierzała już okazać małej, zadowolonej z siebie Juliannę swoją irytację ale pomyślała, że lepiej będzie, jak ugryzie się w język.
Juliannę udzieliła jej wskazówek: — Proszę wyjść przez tamte drzwi na prawo i iść prosto, aż dojdzie pani do nabrzeża numer 4. Wtedy skręci pani w lewo i wrzuci tę kartę do zamka bramy. Pomost P, jak Piotr, znajduje się tam, gdzie cumuje Ambrosia. To dłuższy spacer, nabrzeżem do końca. Ale jachtu pani nie pomyli, to jedna z największych i najpiękniejszych łodzi w Przystani Hemingwaya.
Juliannę nie kłamała. Do końca nabrzeża numer 4 trzeba było odbyć prawdziwą wędrówkę. Carol Dawson minęła chyba ze trzydzieści łodzi różnych wielkości po obu stronach nabrzeża, zanim dotarła do Ambrosii. Wreszcie dostrzegła wyraźny niebieski napis identyfikacyjny na przedzie kabiny, ale zdążyła już spocić się od upału i wilgoci późnego rana.
Gdy wreszcie dotarła do Ambrosii, na pomost wyszedł kapitan Homer Ashford, by ją powitać. Potężny mężczyzna pod sześćdziesiątkę mierzył dobrze ponad sześć stóp wzrostu i ważył ze dwieście pięćdziesiąt funtów. Włosy miał co prawda gęste, ale siwizna omalże całkowicie zdominowała ich pierwotnie czarny kolor.
Oczy kapitana śledziły wejście Carol z nieskrywanym lubieżnym zachwytem. Uchwyciła to spojrzenie i zareagowała natychmiastową odrazą. Już odwracała się, by zawrócić do zarządu przystani, jednak zatrzymała się. Przypomniała sobie, że czekał ją długi powrotny spacer, i to, że było jej gorąco i była zmęczona. Kapitan Homer najwyraźniej odczytał w jej ruchach dezaprobatę, bo dobrotliwym uśmiechem zastąpił pożądliwe spojrzenie.
— Panna Dawson, jak się domyślam — powiedział nieznacznie kłaniając się z fałszywą galanterią. — Witamy na Ambrosii. Kapitan Homer Ashford i jego załoga do pani usług.
Carol uśmiechnęła się z niechęcią. Ten błazen w okropnej niebieskiej hawajskiej koszuli przynajmniej nie traktował siebie zbyt poważnie. Nadal ostrożna, wzięła z wyciągniętej ręki podaną jej colę i podążyła za kapitanem wzdłuż łodzi po niższej części nabrzeża. Potem oboje weszli na jacht. Był olbrzymi.
— Wiemy od Juliannę, że jest pani zainteresowana wynajmem na dzisiejsze popołudnie. Z przyjemnością zabierzemy panią do jednego z naszych ulubionych miejsc, do Dolphin Key. — Rozmawiali stojąc naprzeciw mostka.
Kapitan Homer najwyraźniej już wszedł w kupiecki ton.