Gdzieś obok Carol usłyszała szczęk metalu. Przypominał odgłos hantli.
— Dolphin Keys to cudowna wysepka na uboczu — ciągnął kapitan Homer — doskonała do pływania a nawet do opalania się nago, jeżeli lubi się tego rodzaju sprawy.
Nie dalej niż o parę mil stamtąd są także zatopione wraki z osiemnastego wieku, jeżeli interesowałoby panią nurkowanie. — Carol pociągnęła następny łyk coli i przez chwilę przypatrywała się Homerowi. Szybko odwróciła oczy.
Znowu spojrzał pożądliwie. Szczególny nacisk, jaki położył na słowo „nago”, w jakiś sposób zmienił wyobrażenie Carol o Dolphin Keys ze spokojnego tropikalnego raju na zatłoczone miejsce rozpusty dla małych podglądaczy.
Wzdrygnęła się, gdy kapitan Homer nieznacznie dotknął ją prowadząc wokół burt jachtu. Co za wstrętny typ, pomyślała, powinnam była iść za pierwszym odruchem i zawrócić.
Szczęk metalu wzmógł się, kiedy minęli wejście do kabiny i zbliżyli do dziobu luksusowej łodzi. Pobudzał zawodową ciekawość Caroclass="underline" dźwięk jakby nie pasował do tego miejsca. Ledwie słuchała, gdy kapitan Homer zachwalał zalety jachtu. Kiedy w końcu ujrzeli cały przedni pokład Ambrosii Carol przekonała się, że to rzeczywiście szczękały hantle. Jakaś blondynka, odwrócona do nich plecami, wykonywała ćwiczenia ciężarkami.
Miała wspaniałe ciało. Wręcz zapierające dech w piersi.
Naprężyła się kończąc serię wyciskań i uniosła hantle wysoko ponad głową. Strumyki potu spływały w dół po jej mięśniach. Nosiła głęboko wykrojony kostium, prawie bez pleców, o ramiączkach tak cienkich, że zdawało się, iż nie są w stanie utrzymać reszty. Kapitan Homer zamilkł. Carol zauważyła, że zamarł w podziwie, najwyraźniej sparaliżowany zmysłowym pięknem spoconej kobiety w kostiumie.
Co za dziwaczne miejsce, pomyślała Carol. Może dlatego dziewczyna zapytała mnie, czy znam tych ludzi.
Kobieta odłożyła ciężarki na mały stojak i wzięła ręcznik. Gdy odwróciła się, Carol zauważyła, że jest pod czterdziestkę, ładna, z tych atletycznych. Miała duże naprężone piersi, wyraźnie widoczne pod skąpym kostiumem. Jednak naprawdę godne uwagi były jej oczy: szaroniebieskie, wydawało się, że wprost przenikają spojrzeniem. Carol miała wrażenie, że pierwsze świdrujące spojrzenie tej kobiety było wrogie, omal groźne.
— Greta — powiedział kapitan Homer, gdy spojrzała na niego odwróciwszy wzrok od Carol — to jest panna Carol Dawson. Może nas wynajmie na to popołudnie.
Greta nie uśmiechnęła się, nic nie powiedziała. Otarła pot z brwi, parę razy głęboko odetchnęła i przewiesiła ręcznik przez szyję i ramiona. Stanęła twarzą do Carol i kapitana Homera. Potem odciągnęła ramiona do tyłu, ręce położyła na biodrach i zaczęła napinać mięśnie klatki piersiowej. Każdy ruch sprawiał, że jej piersi omalże podchodziły pod szyję. Podczas tego ćwiczenia jej niewiarygodnie wyraziste oczy taksowały Carol szacując szczegóły jej ciała i ubioru. Carol skręcało z niechęci.
— Cześć, Greto — powiedziała. Jej zwykła pewność siebie opuściła ją w tej niezręcznej sytuacji. — Miło cię poznać. — Jezu, myślała Carol, gdy Greta patrzyła przez parę sekund na jej wyciągniętą rękę. Zabierzcie mnie stąd.
Albo jestem na księżycu, albo to jakiś koszmar.
— Greta czasami lubi bawić się z naszymi nowymi gośćmi — powiedział kapitan Homer do Carol — ale niech to pani nie odstraszy. — Greta zdenerwowała go? Carol wydawało się, że między Greta a kapitanem wyczuwa jakąś trwającą w milczeniu rozmowę, bo w końcu Greta uśmiechnęła się. Był to jednak sztuczny uśmiech.
— Witamy na Ambrosii — powiedziała naśladując kapitana Homera. — Nasza przyjemność. — Greta wyciągnęła ręce nad głowę i znowu zaczęła napinać mięśnie. — Snami do raju — powiedziała.
Carol poczuła, że krzepka ręka kapitana odwraca ją przytrzymując za łokieć. Wydało jej się także, że dostrzegła wściekłe spojrzenie, jakie Homer rzucił Grecie.
— Ambrosia jest najpiękniejszym jachtem, jaki można wynająć w Key West — informował prowadząc ją z powrotem ku rufie i na nowo podejmując handlowy ton.
— Posiada wszelkie możliwe udogodnienia i zbytki. Telewizję kablową z wielkim ekranem, kwadrofoniczny kompaktowy odtwarzacz płyt, automatycznego mistrza kuchni z zaprogramowaną ponad setką znakomitych dań, robota do masażu. I nikt nie zna Keys tak jak kapitan Homer.
Nurkowałem i łowiłem ryby w tych wodach przez ponad pięćdziesiąt lat.
Zatrzymali się na środku jachtu przy wejściu do kabiny.
Przez oszklone drzwi Carol dostrzegła schody prowadzące na drugi pokład. — Czy zechciałaby pani zejść i obejrzeć kuchnię i sypialnię? — powiedział kapitan Homer bez śladu poprzedniej dwuznaczności. Nie było żadnych wątpliwości, że to cwany kameleon. Carol zrewidowała swój poprzedni sąd o nim jako błaźnie. Ale co to było z tą napakowaną Greta, kim ona jest, zastanawiała się. I co się tu dzieje? Dlaczego oni są tacy dziwni?
— Nie, dziękuję kapitanie Ashford. — Carol znalazła sposobność, by z wdziękiem umknąć. Wręczyła mu resztkę nie dopitej coli. — Wystarczy to, co zobaczyłam. To wspaniały jacht, ale muszę powiedzieć, że jest zbyt kosztowny dla jednej kobiety, która pragnie spędzić popołudnie na wypoczynku. Niemniej dziękuję za czas, jaki zechciał mi pan poświęcić i za małą wycieczkę. — Ruszyła w kierunku kładki, ku nabrzeżu. Oczy kapitana Homera zwęziły się.
— Ależ nawet nie rozmawialiśmy o cenie, panno Dawson.
Jestem pewien, że z osobą taką jak pani możemy ubić wyjątkowy interes…
Carol przekonała się, że bez dodatkowej rozmowy nie zamierzał jej puścić. Gdy zbierała się do odejścia z jachtu, nadeszła Greta i przystanęła obok kapitana. — Ale byłoby o czym pisać dla swojej gazety — powiedziała Greta z dziwnym uśmiechem. — Coś niezwykłego.
Carol odwróciła się zaskoczona. — Więc pani mnie rozpoznała? — powiedziała konstatując oczywistość. Dziwna para szeroko uśmiechnęła się w odpowiedzi. — Dlaczego nic nie mówiliście?
Kapitan Homer wzruszył potężnymi ramionami. — Wydawało nam się, że może podróżuje pani incognito albo chce pani zabawić się jakoś, albo może i pracuje pani nad powieścią… — ściszył głos. Carol uśmiechając się potrząsnęła głową. Potem pomachała ręką na pożegnanie, weszła na pomost i nabrzeżem skierowała się ku odległemu zarządowi przystani. Kim są ci ludzie? — zastanawiała się. Teraz jestem pewna, że już ich przedtem widziałam. Tylko gdzie?
Dwukrotnie obejrzała się przez ramię, by przekonać się, czy kapitan Homer i Greta wciąż ją obserwują. Za drugim razem, gdy znajdowała się w odległości prawie stu jardów, nie było ich już w zasięgu wzroku. Odetchnęła z ulgą. To przejście zupełnie odebrało jej odwagę.
Szła powoli. Wydobyła z małej purpurowej plażowej torby komputerową listę, którą dała jej Juliannę. Zanim zdołała na nią spojrzeć, z lewej strony dobiegł ją sygnał telefonu i jej oczy powędrowały oczywiście za dźwiękiem.
Telefon dzwonił na łodzi, na wprost której właśnie się znalazła. Na jej pokładzie, na leżaku siedział krzepki mężczyzna około trzydziestki. Miał na sobie jedynie czerwoną czapeczkę baseballisty, kąpielówki, ciemne okulary przeciwsłoneczne i jakieś paski. Mężczyzna z uwagą wpatrywał się w ekran małego telewizora stojącego na jakiejś wątłej podstawce. W jednej ręce trzymał kanapkę (Carol nawet z odległości dziesięciu jardów zdołała dostrzec, że spomiędzy kromek chleba wyciekał biały majonez). Nic nie świadczyło o tym, że mężczyzna w czerwonej czapeczce przynajmniej usłyszał telefon.
Carol, lekko zaintrygowana, podeszła bliżej. W telewizji trwał mecz koszykówki. Po mniej więcej szóstym sygnale telefonu mężczyzna (usta miał wypełnione kanapką) uradowany krzyknął w stronę sześciocalowego ekranu, pociągnął łyk piwa i nagle podskoczył, by odebrać telefon.