Выбрать главу

Inny oficer policji pochylał się nad stołem. Smukły, obcięty na jeża kapitan Bo Haumann był dowódcą oddziału szybkiego reagowania – SWAT.

Gdy Banks przedstawił sytuację, Sellitto skończył rozmowę przez telefon.

– Chłopcy Twardziele.

– Wiadomo coś o taksówce? – spytał Polling.

– Nie. Ciągle szukają informacji.

– Może porwał ją jakiś cichy wielbiciel-psychopata? – podsunął Polling.

– Raczej nie.

– Nikt nie zażądał okupu? – zapytał Rhyme.

– Nie.

Rozległ się odgłos dzwonka. Thom podszedł do drzwi, aby otworzyć.

Rhyme zwrócił głowę w stronę, skąd dochodziły odgłosy kroków.

Po chwili Thom wprowadził po schodach umundurowaną policjantkę. Z daleka wydawała się młoda, ale po uważnym przyjrzeniu się Rhyme ocenił, że ma około trzydziestu lat. Była wysoka. Miała smutną twarz modelki patrzącej ze stron czasopism poświęconych modzie.

Patrzymy na innych tak, jak patrzymy na siebie. Od czasu wypadku Rhyme nie oceniał ludzi na podstawie budowy ciała. Zauważył tylko, że jest wysoka, ma zgrabne biodra i ognistorude włosy. Każdy inny, patrząc na nią, pomyślałby: Ale laska. Lecz nie Rhyme. Takie myśli go nie nachodziły. Zwrócił jedynie uwagę na jej oczy.

Nie wyrażały zaskoczenia – zapewne ktoś jej powiedział wcześniej, że jest sparaliżowany – było w nich coś innego. Po raz pierwszy Rhyme widział takie spojrzenie. Jakby jego stan uspokoił ją. Gdy weszła do pokoju, odprężyła się.

– Funkcjonariuszka Sachs? – zapytał Rhyme.

– Tak jest, sir. – Chciała mu podać rękę, ale na szczęście, w ostatniej chwili się powstrzymała.

Sellitto przedstawił jej Pollinga i Haumanna. Słyszała o nich wiele dobrego, ale nie znała ich osobiście.

Rozejrzała się po zakurzonym, ciemnym pokoju. Popatrzyła na jedną z reprodukcji, która częściowo zwinięta, leżała pod stołem. Byli to „Nocni włóczędzy” Edwarda Hoppera. Samotni ludzie jedzący obiad w nocy.

Rhyme krótko wyjaśnił, co może wydarzyć się o trzeciej po południu. Sachs skinęła głową – informację przyjęła spokojnie, ale Rhyme zauważył błysk w jej oczach. Strach? Odraza?

Jerry Banks od razu zwrócił uwagę na jej urodę i uśmiechnął się do niej w szczególny sposób. Jednak jedno jej spojrzenie dało mu do zrozumienia, że nie będzie teraz z nim flirtowała. Teraz i nigdy w przyszłości.

– Być może chce nas wciągnąć w pułapkę. Znajdziemy miejsce przestępstwa, w którym podłożył bombę – powiedział Polling.

– Wątpię – odparł Sellitto, wzruszając ramionami. – Po co tyle zachodu? Jeśli chcesz zabić policjanta, po prostu do niego strzelasz.

Zapadła krępująca cisza. Polling spoglądał to na Sellitta, to na Rhyme’a. Przecież Rhyme został ranny w pułapce zastawionej przez Shepherda.

Jednak Rhyme nie zwrócił uwagi na to faux pas.

– Zgadzam się z Lonem, musimy brać pod uwagę możliwość zasadzki, trzeba zachować ostrożność.

Sachs znów spojrzała na reprodukcję obrazu Hoppera. Rhyme podążył za jej wzrokiem. Może ci ludzie nie są wcale samotni, pomyślał. Sprawiają wrażenie zadowolonych z życia.

– Mamy dwa rodzaje śladów – kontynuował Rhyme. – Ślady, które przestępca zostawia nieświadomie: włosy, włókna z ubrań, odciski palców, krew, ślady butów. Jeżeli zbierzemy ich dostatecznie dużo i do tego będziemy mieli szczęście, to znajdziemy pierwsze miejsce przestępstwa: jego mieszkanie lub dom.

– Albo kryjówkę – wtrącił Sellitto.

– Kryjówkę? – Rhyme pomyślał chwilę, kiwając głową. – Chyba masz rację, Lon. Nie zawiózł przecież porwanych do swojego domu… – Po chwili wrócił do poprzedniego wątku: – Są też ślady zostawione celowo. W tym wypadku mamy do czynienia ze skrawkami papieru, na których zapisana jest data i godzina; do tego śruba i kawałek azbestu.

Rozległo się brzęczenie. Haumann warknął: „Niech się wypchają” i wyłączył telefon, który trzymał w kieszeni płaszcza. Przypominał teraz Rhyme’owi sierżanta musztrującego rekrutów, którym kiedyś był.

– Czy mogę powiedzieć szefom, że jest szansa uratowania porwanej? – zapytał Polling.

– Myślę, że tak.

Kapitan odszedł na bok i zadzwonił. Gdy skończył, mruknął:

– Burmistrz. Jest u niego szef policji. Za godzinę będzie konferencja prasowa. Muszę na niej być i upewnić ich, że wszystko przebiega planowo. Mam jeszcze coś powiedzieć Ważniakom?

Sellitto spojrzał na Rhyme’a, który pokręcił głową.

– Na razie nie – powiedział detektyw.

Polling dał Sellittowi numer swojego telefonu komórkowego i wybiegł z pokoju.

Chwilę później spokojnym krokiem wszedł po schodach szczupły, łysy mężczyzna około trzydziestki. Mel Cooper miał wygląd głupkowatego sąsiada z seriali telewizyjnych. Za nim weszło dwóch młodych policjantów, którzy przynieśli duże pudło i dwie ogromne walizki ważące chyba tonę. Zostawili wyposażenie i wyszli.

– Witaj, Mel.

– Detektywie. – Cooper podszedł do Rhyme’a i potrząsnął jego sparaliżowaną ręką.

Jedyny fizyczny kontakt z dzisiejszymi gośćmi, zauważył Rhyme. Pracowali razem wiele lat. Cooper skończył chemię organiczną, matematykę i fizykę. Był ekspertem zajmującym się analizą śladową, DNA, odciskami palców.

– No, jak tam, czołowy na świecie kryminalistyku? – zapytał Cooper.

Rhyme nie obraził się z powodu tego ironicznego powitania. Tak określiła go prasa, gdy dziennikarze dowiedzieli się, że został doradcą FBI przy reorganizowaniu ich zespołu zajmującego się analizą śladów przestępstw. Dziennikarzom nie podobały się określenia „ekspert sądowy do spraw analizy śladów przestępstw” czy „specjalista sądowy” i pisali o nim jako o kryminalistyku.

Określenie kryminalistyk nie było nowe. W Stanach po raz pierwszy tak nazywano Paula Lelanda Kirka, który kierował szkołą kryminologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Szkoła ta – pierwsza tego rodzaju w kraju – została założona przez nie mniej legendarnego Augusta Vollmera. Określenie to stało się ostatnio modne w całych Stanach. Nawet technicy tak o sobie mówią, zwłaszcza na przyjęciach, gdy podrywają dziewczyny.

– Nocny koszmar, który trapi wszystkich. – Cooper westchnął. – Wsiadasz do taksówki i okazuje się, że za kierownicą siedzi psychopata. Poza tym ze względu na konferencję oczy całego świata skierowane są na Nowy Jork. Zastanawiałem się, czy nakłonią cię do współpracy.

– Jak się czuje twoja matka? – spytał Rhyme.

– Ciągle skarży się na bóle i choroby, ale jest zdrowsza ode mnie.

Cooper mieszkał z matką w parterowym domu w Queens, gdzie się urodził. Jego pasją był taniec towarzyski – w szczególności tango. Policjanci z wydziału plotkowali, że Cooper jest kochającym inaczej. Rhyme’a nie interesowało życie prywatne podwładnych, jednak był zdziwiony, gdy poznał w końcu Gretę – dziewczynę Coopera – piękną Skandynawkę, która wykładała matematykę na Uniwersytecie Columbia.

Cooper otworzył duże pudło wyłożone pluszem. Wyjął z niego części trzech dużych mikroskopów i zaczął je składać.

– Zwykłe zasilanie… – Spojrzał niezadowolony na gniazdka. Nałożył okulary w metalowych oprawkach.

– To jest mieszkanie, Mel.

– A ja myślałem, że mieszkasz w laboratorium.

Patrzył na aparaty podobne do tych, na których pracował przez ponad piętnaście lat. Zwykły mikroskop, fazowy, polaryzacyjny. Cooper otworzył walizki. Znajdowało się w nich wyposażenie gabinetu czarnoksiężnika: słoiki, butelki, szkło laboratoryjne, aparaty. Rhyme widział tak mu znane napisy. Naczynia próżniowe, kwas octowy, ortotoluidyna, luminofory, wskaźnik Ruhemanna…