– Ona znajduje się prawdopodobnie w południowo-wschodniej części Manhattanu – oznajmił Rhyme. – Być może w pobliżu Perłowej; dwa do sześciu metrów pod ziemią. Prawdopodobnie w miejscu budowy lub w piwnicy. Stary budynek lub tunel.
– Jerry, spójrz na mapę z naniesionymi miejscami, w których usuwa się azbest – polecił Sellitto.
– Wzdłuż Perłowej nie ma żadnych. – Młody policjant podniósł mapę. – Jest prawie czterdzieści takich miejsc w śródmieściu, w Harlemie, na Bronksie. Nie ma natomiast w południowej części wyspy.
– Azbest… azbest. – Rhyme znów zaczął się zastanawiać. Słowo to wywołało w nim dziwne skojarzenia.
Była 14.05.
– Bo, musimy się ruszyć. Weź swoich ludzi i zacznij poszukiwania. Sprawdź wszystkie budynki wzdłuż Perłowej. Wzdłuż Wodnej też.
Policjant westchnął.
– To bardzo dużo budynków do sprawdzenia.
Ruszył do drzwi.
Rhyme spojrzał na Sellitta.
– Lon, ty też powinieneś pomóc. Niedługo będzie koniec. Oni potrzebują każdego policjanta. Amelio, chcę, żebyś też pojechała.
– Proszę posłuchać. Myślę…
– To jest rozkaz – mruknął Sellitto.
Grymas niezadowolenia pojawił się na jej pięknej twarzy.
– Mel, przyjechałeś tutaj autobusem? – spytał Rhyme.
– RRV – odparł Cooper.
Autobusy zespołów badających miejsca przestępstw są dużymi pojazdami wypełnionymi aparatami, instrumentami, odczynnikami, dokumentacją. Są lepiej wyposażone niż całe laboratoria policyjne w małych miastach. Ale gdy Rhyme kierował wydziałem, zamówił niewielkie pojazdy – głównie karetki pogotowia – i kazał je wyposażyć tylko w niezbędny sprzęt. Poza tym zainstalowano w nich nowe, większe silniki. Teraz często pojazdy RRV były wcześniej na miejscu przestępstwa niż wozy patrolowe policji. O czymś takim marzą technicy badający ślady.
– Daj Amelii klucze.
Cooper wręczył klucze Sachs. Ta przez moment przyjrzała się Rhyme’owi, zrobiła w tył zwrot i ruszyła po schodach. Nawet odgłos jej butów wyrażał niezadowolenie.
– Dobrze, Lon. O czym myślisz?
Sellitto spojrzał, czy na korytarzu nikogo nie ma, i podszedł bliżej Rhyme’a.
– Czy rzeczywiście potrzebujesz CK do tej sprawy?
– CK?
– Mam na myśli Sachs. CK to jej przezwisko.
– Skąd takie?
– Nie używaj go przy niej. Przez czterdzieści lat jej ojciec patrolował ulice w dzielnicy, więc nazwali ją Córką Krawężnika.
– Sądzisz, że nie powinniśmy jej angażować do tego śledztwa?
– Tak. Powiedz mi, dlaczego ci tak na niej zależy?
– Ponieważ schodziła po skałach dziesięć metrów w dół, aby nie zatrzeć śladów na miejscu przestępstwa. Zamknęła główną ulicę i linię kolejową. Wzięła inicjatywę w swoje ręce.
– Ależ, Linc. Znam kilkunastu policjantów, którzy zrobiliby tak samo.
– Cóż, ale to właśnie jej potrzebuję. – Rhyme spojrzał na Sellitta stanowczo, bez słów przypominając mu o ich umowie.
– Ja powiedziałem swoje… – mruknął detektyw. – Porozmawiam z Pollingem. On na pewno powie Perettiemu, że jeżeli będzie taki bałagan… że jeżeli jakiś policjant z patrolówki będzie się szwendał po miejscu przestępstwa, to wynikną z tego tylko same kłopoty.
Rhyme spojrzał na wyrysowaną tabelę z profilem przestępcy i powiedział łagodnie:
– Wydaje mi się, że to nie jest główny problem.
Położył głowę na grubej poduszce.
Rozdział siódmy
Samochód pędził w kierunku ciemnych, zasnutych spalinami kanionów Wall Street.
Amelia Sachs przebierała palcami po kierownicy, usiłując sobie wyobrazić, gdzie T.J. Colfax może być przetrzymywana. Znalezienie jej jest sprawą beznadziejną. Dzielnica finansowa, do której się zbliżała, nigdy nie wydawała się jej tak ogromna – tyle ulic, nisz, wejść, budynków.
Tyle miejsc, w których można ukryć porwaną.
Przypomniała jej się ręka wystająca z grobu przy torach kolejowych i pierścionek na zakrwawionej kości palca. Sachs znała ten rodzaj biżuterii. Takie pierścionki nazywała pierścionkami pocieszenia. Kupują je samotne, bogate dziewczyny. Gdyby była zamożna, też by sobie taki zafundowała.
Jechała na południe, wyprzedzając gońców na rowerach i taksówki.
Nawet po południu, w piekącym słońcu była to dzielnica duchów. Budynki pokryte brudnymi tynkami koloru zakrzepłej krwi rzucały ponury cień.
Samochód zarzuciło na nierównym asfalcie, gdy weszła w zakręt z prędkością sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę. Nacisnęła pedał i znów przyspieszyła do setki.
Niezły silnik, pomyślała. Postanowiła sprawdzić, jak się prowadzi przy stu dwudziestu na godzinę.
Wiele lat temu, gdy jej ojciec odsypiał nocną służbę, nastoletnia Amy Sachs brała klucze od jego camaro i mówiła matce, że jedzie na zakupy. Pytała, czy nie przywieźć czegoś ze sklepu mięsnego „Fort Hamilton”. Zanim matka zdążyła powiedzieć: „Nie, ale jedź metrem, nie samochodem”, dziewczyna znikała za drzwiami, wsiadała do samochodu, zapalała silnik i pędziła na zachód.
Kiedy wracała do domu po trzech godzinach, skradała się po schodach na górę, aby stawić czoło szalejącej ze złości matce. Z ubawieniem słuchała wykładu o ryzyku zajścia w ciążę i jak to może zmarnować jej szansę na zostanie modelką.
Gdy w końcu matka dowiedziała się, że jej córka nie sypia ze wszystkimi wokół, tylko jeździ autostradami Long Island z prędkością stu sześćdziesięciu kilometrów na godzinę, wpadła w jeszcze większy gniew. Uznała, że dziewczyna na pewno w wypadku zniszczy swoją ładną buzię i straci możliwość zarobienia milionów jako modelka.
Sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy zdobyła prawo jazdy.
Mając nadzieję, że ani pasażerowie, ani kierowcy nie otworzą drzwi, przemknęła między dwoma zaparkowanymi ciężarówkami. Jeżeli ktoś był w środku, łatwo mógł zaobserwować efekt Dopplera.
Gdy się poruszasz, nie dopadną cię.
Lon Sellitto głaskał się palcami po twarzy i nie zwracał uwagi na ryzykowną jazdę Sachs. Rozmawiał ze swoim asystentem o morderstwie w sposób, w jaki rozmawiają księgowi bilansujący konta. Natomiast Banks nie spoglądał już ukradkiem na oczy i usta Sachs, tylko co chwilę zerkał na szybkościomierz.
Znów zarzuciło samochodem, gdy przejeżdżali obok mostu Brooklyńskiego. Amelia pomyślała o porwanej T.J. Colfax – wyobraziła sobie jej długie, eleganckie paznokcie. Spojrzała na swoje, stukające w kierownicę. Ponownie powrócił obraz, który chciała wyrzucić z pamięci: wystającą z wilgotnego grobu rękę i zakrwawioną kość palca.
– Jest trochę stuknięty – powiedziała, żeby oderwać się od przykrych wspomnień.
– Kto? – spytał Sellitto.
– Rhyme.
– Wygląda jak Stephen Hawking – dodał Banks. – No, zaskoczył mnie jego wygląd – przyznał starszy detektyw. – Nie wygląda zbyt dobrze. Był przystojnym mężczyzną, ale po tym wszystkim, co przeszedł… Sachs, jak to możliwe, że tak prowadząc, trafiła pani do patrolu?
– Zostałam przydzielona. Nie proszą mnie, tylko rozkazują. – Tak jak wy, pomyślała. – Czy on rzeczywiście był taki dobry?