– Tutaj! – krzyknął Sellitto. – Te drzwi.
Policjanci podbiegli, zachowując odpowiednią odległość między sobą. Troje z czworga drzwi było zamknięte.
Czwarte drzwi zostały wyłamane, ale teraz zamknięto je na łańcuch. Łańcuch i kłódka były nowe.
– Te! – Sellitto chciał je otworzyć, ale się zawahał. Pomyślał zapewne o odciskach palców. Chwycił za klamkę i pociągnął drzwi. Otworzyły się tylko na kilka centymetrów. Łańcuch nie puścił. Wysłał trzech policjantów do piwnicy od wewnątrz budynku. Jeden z gliniarzy wyciągnął kamień brukowy z nawierzchni i zaczął rozbijać kłódkę. Skaleczył się tylko w palec.
W końcu zjawił się strażak z odpowiednim narzędziem: skrzyżowaniem kilofu z łomem. Rozerwał kłódkę. Sellitto spojrzał na Sachs wyczekująco. Odwzajemniła spojrzenie.
– No, wchodzisz, funkcjonariuszko – warknął.
– Co?
– Nic ci nie mówił?
– Kto?
– Rhyme.
Do diabła, zapomniała podłączyć słuchawki. Zaczęła szukać gniazdka. W końcu usłyszała głos Rhyme’a:
– Amelio, gdzie…
– Jestem tutaj.
– Jesteś przed budynkiem?
– Tak.
– Wejdź do środka. Odcięli dopływ pary, ale nie wiem, czy nie zrobili tego za późno. Wejdź do pomieszczenia z wymiennikami ciepła. Weź ze sobą lekarza i jednego policjanta z oddziału specjalnego. Od razu powinnaś ją spostrzec. Podejdź do niej, ale nie bezpośrednio od drzwi. Nie chcę, żebyś zatarła ślady butów, które mógł zostawić. Zrozumiałaś?
– Tak. – Skinęła zdecydowanie głową.
Nie myślała, że może nie znaleźć T.J. Colfax. Ruchem ręki pokazała lekarzowi i policjantowi z oddziału specjalnego, żeby za nią poszli.
Sachs weszła do mrocznego korytarza. Otoczyła ją stękająca, jęcząca maszyneria. Wszędzie kapała woda.
– Amelio – odezwał się Rhyme.
– Tak.
– Rozmawialiśmy wcześniej o możliwości zasadzki. Z tego, co wiem, jest to mało prawdopodobne. Nie ma go w budynku, Amelio. To byłoby nielogiczne. Ale musisz mieć jedną rękę wolną, abyś mogła szybko sięgnąć po broń.
Nielogiczne.
– Okay.
– A teraz wchodź! Szybko!
Rozdział ósmy
Ponura jaskinia. Gorąco, ciemno, wilgotno. Szybko zmierzali brudnym korytarzem w kierunku jedynych drzwi, które mogła dostrzec Sachs. Napis na drzwiach głosił: WYMIENNIKI CIEPŁA. Szła za policjantem, który miał na sobie kamizelkę kuloodporną i hełm. Lekarz zabezpieczał tyły.
Sachs przełożyła ciężką walizkę z prawej ręki do lewej. Omal jej nie wypuściła. Podeszli do drzwi.
Policjant z oddziału SWAT pchnął drzwi i wszedł do mrocznego pomieszczenia, omiatając je pistoletem maszynowym. Żarówka umocowana na rurze rzucała snop światła. W pomieszczeniu unosiła się para. Sachs poczuła zapach wilgoci i pleśni. Oraz inny: wyjątkowo odrażający.
Click.
– Amelio?
Spokojny głos Rhyme’a przeraził Sachs.
– Gdzie jesteś, Amelio?
Trzęsącą się ręką zmniejszyła głośność.
– Wewnątrz – wysapała.
– Żyje?
Sachs rozejrzała się po pomieszczeniu. Zmrużyła oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczyła.
– Och, nie – wyszeptała. Dostała mdłości.
Obrzydliwy zapach gotowanego mięsa unosił się w powietrzu. Ale nie to było najgorsze. Jasnoczerwona, prawie pomarańczowa skóra płatami odchodziła od mięśni. Głowa była całkowicie pozbawiona skóry. Jednak najbardziej przerażające wrażenie robiły nienaturalnie poskręcane ręce, nogi i tułów. T. J. Colfax usiłowała się wydostać ze strumienia gorącej pary.
Ma nadzieję, iż ofiara nie żyje. Uchroniło ją to przed czymś znacznie gorszym.
– Czy żyje? – powtórzył Rhyme.
– Nie – wyszeptała Sachs. – Nie widzę, jak… Nie.
– Czy pomieszczenie jest bezpieczne?
Sachs spojrzała na policjanta, który słyszał rozmowę. Skinął głową.
– Tak.
– Chcę, żeby policjant wyszedł z pomieszczenia, a ty z lekarzem zbadajcie ciało.
Sachs znów zasłoniła usta, starała się kontrolować odruchy. Podeszli do rury okrężną drogą. Lekarz spokojnie pochylił się nad ciałem i dotknął szyi ofiary. Pokręcił głową.
– Amelio? – odezwał się Rhyme.
Drugi trup w jej karierze. Oba tego samego dnia.
– Nie żyje – rzekł lekarz.
Sachs skinęła głową i powiedziała do mikrofonu urzędowo:
– Potwierdzony zgon na miejscu przestępstwa.
– Zmarła w wyniku oparzeń? – zapytał Rhyme.
– Wszystko na to wskazuje.
– Została przykuta do ściany?
– Nie, do rury, kajdankami. Nogi skrępowane linką. Usta zaklejone taśmą. Otworzył rurę z parą wodną. Znajdowała się kilkadziesiąt centymetrów od niej. Boże.
– Wróćcie z lekarzem do drzwi. Patrz, gdzie stawiasz stopy – kontynuował Rhyme.
Zrobiła to, nie odrywając wzroku od ciała. Nie wiedziała, że skóra może być taka czerwona, jak pancerz wrzuconego do wrzątku raka.
– Dobrze, Amelio. Przeprowadzisz badanie na miejscu przestępstwa. Otwórz walizkę.
Nic nie powiedziała. Wciąż patrzyła na ciało ofiary.
– Amelio, jesteś przy drzwiach?
Głos był teraz tak opanowany, tak różny od tego, który słyszała w pokoju Rhyme’a: złośliwego i pełnego pretensji. Miał w sobie spokój… albo coś innego. Nie wiedziała co.
– Tak, jestem przy drzwiach. Wiesz, to szaleństwo…
– Jest w tym odrobina wariactwa – przyznał wesoło Rhyme. – Czy otworzyłaś walizkę?
Uniosła wieko i zajrzała do środka. Szczypce i pincety, małe lusterko z wygiętą rączką, bawełniane tampony, wkraplacze, pipety, papierki wskaźnikowe, skalpele, łopatki…
Do czego to służy?
…gaza, koperty, sitka, szczoteczki, nożyczki, plastikowe i papierowe torby, metalowe pojemniki, butelki z pięcioprocentowym roztworem kwasu azotowego, ninhydryną, silikonem, jodem, substancjami służącymi do wykrywania odcisków palców.
Nieprawdopodobne.
– Detektywie, nie sądzę, żeby pan mi wierzył, ale ja naprawdę nic nie wiem o prowadzeniu badań na miejscu przestępstwa – powiedziała do mikrofonu.
Ponownie spojrzała na zwłoki kobiety. Woda kapała z pozbawionego skóry nosa. Widać było fragment kości policzkowej. Na jej ustach malował się śmiertelny grymas. Taki sam jak na twarzy tego mężczyzny odkrytego rano.
– Wierzę ci, Amelio – powiedział obojętnie. – Czy walizka jest już otwarta?
Jego spokojny głos brzmi jak… Tak, to jest ten ton. Głos uwodziciela, kochanka.
Nienawidzę go, pomyślała. Nie powinno się nienawidzić ludzi sparaliżowanych, ale ja go nienawidzę.
– Jesteś w piwnicy?
– Tak, sir.
– Posłuchaj, mów do mnie Lincoln. Znamy się przecież dobrze od dłuższego czasu.
Od godziny.
– Jeśli się nie mylę, to w walizce są gumowe taśmy.
– Tak, widzę kilka.
– Owiń nimi buty tak, abyś mogła odróżnić swoje ślady.
– Okay, zrobione.
– Wyjmij torby i koperty. Włóż po dziesięć do kieszeni. Czy umiesz posługiwać się pałeczkami?
– Nie rozumiem.
– Nie chodzisz na ulicę Motta? Na kurczaki do General Tsao? Móżdżki w sosie sezamowym? – Ożywił się, gdy zaczął mówić o jedzeniu.
Powstrzymała się przed spojrzeniem na zamordowaną kobietę.
– Potrafię posługiwać się pałeczkami – powiedziała lodowato.
– Zajrzyj do walizki. Nie jestem pewien, ale powinnaś je tam znaleźć. Były w wyposażeniu, gdy kierowałem wydziałem.
– Nie widzę.
– W takim razie weź kilka ołówków. Włóż je do kieszeni. Będziesz poruszała się według schematu. Musisz zbadać każdy centymetr kwadratowy. Jesteś gotowa?