– Tego się nie da zrobić.
– Spisałam numery pana pojazdu.
– Pojazdu?
– Powinien pan natychmiast zadzwonić, by zatrzymali pociągi.
– Co zamierza pani zrobić? Wypisać mandat?
Ale Amelia Sachs już zaczęła się wspinać po kamiennej ścianie. Bolały ją chore stawy. Ciężko oddychała, wciągając do płuc pył z wapienia i gliny. Czuła zapach potu. Przebiegła aleję, którą dostrzegła z wykopu, i zaczęła obserwować ulicę Jedenastą oraz Javits Center. W holu kłębili się ludzie: widzowie i dziennikarze. Ogromny transparent głosił: „Witamy Delegatów ONZ”. Jednak wcześnie rano, gdy ulice były puste, przestępca mógł łatwo znaleźć tutaj miejsce do parkowania i niezauważony przenieść zwłoki. Podeszła do ulicy Jedenastej i zaczęła przyglądać się sześciopasmowej jezdni zatłoczonej pojazdami.
Zrób to.
Wkroczyła na jezdnię i zatrzymała strumień samochodów. Niektórzy kierowcy postanowili jednak kontynuować jazdę. Musiała w końcu zabarykadować ulicę, używając do tego koszy na śmieci. Teraz miała pewność, że lojalni obywatele będą respektować polecenia policji.
W końcu przypomniała sobie, co oznacza R.
R – redukować dostęp do miejsca przestępstwa.
Zamglona ulica wypełniła się wściekłym odgłosem klaksonów i okrzykami kierowców. Po chwili do tej kakofonii dołączyły syreny pojazdów służb ratowniczych.
Czterdzieści minut później w miejscu, gdzie Sachs znalazła zwłoki, zaroiło się od funkcjonariuszy w mundurach i detektywów. Makabryczna zbrodnia przyciągała uwagę. Sachs dowiedziała się od jakiegoś policjanta, że zamordowany mężczyzna był współwłaścicielem stacji telewizyjnych i gazet. W nocy wylądował na lotnisku Johna Kennedy’ego. Wraz z towarzyszącą mu osobą wsiadł do taksówki i pojechał w stronę miasta. Nie dotarli do domów.
– CNN filmuje – szepnął umundurowany policjant.
Nie była zatem zaskoczona, że widzi tu Vince’a Perettiego, szefa wydziału badań i zasobów informacji. Zlustrował dokładnie miejsce, przeszedł przez nasyp i otrzepał kosztujący co najmniej tysiąc dolarów garnitur.
Była jednak zdziwiona, że przywołał ją ruchem ręki. Na jego twarzy zagościł lekki uśmiech. Zapewne podziękuje mi, że nie zatarłam śladów na drabinie, pomyślała. Być może w ostatnim dniu służby patrolowej dostanę pochwałę. Odejdę w blasku chwały.
Przyjrzał się jej uważnie.
– Nie jest pani początkującą policjantką, prawda? – odezwał się. – Chociaż mam pewne wątpliwości.
– Słucham?
– Przypuszczam, że nie jest pani początkującą policjantką.
Nie była, choć pełniła służbę dopiero od trzech lat. Inni policjanci w jej wieku mieli za sobą 9-10 lat służby. Sachs zastanawiała się kilka lat, nim poszła do akademii policyjnej.
– Nie rozumiem pana.
Spojrzał na nią zirytowany, uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Była pani pierwszym policjantem na miejscu przestępstwa?
– Tak, sir.
– Dlaczego zamknęła pani ulicę Jedenastą? Co pani myślała?
Spojrzała na szeroką ulicę wciąż przegrodzoną pojemnikami na śmieci. Przyzwyczaiła się już do odgłosu klaksonów, ale teraz brzmiały wyjątkowo natarczywie. Utworzył się korek długości kilku kilometrów.
– Zadaniem policjanta, który odkryje przestępstwo, jest aresztować przestępcę, poszukać świadków, oznakować miejsce…
– Znam regulamin. Zamknęła pani ulicę, żeby zabezpieczyć miejsce przestępstwa?
– Tak, sir. Nie sądziłam, że przestępca zaparkował na poprzecznej ulicy. Mógłby być zauważony z okien. Jedenasta najbardziej odpowiadała…
– Pomyliła się pani. Nie ma świeżych śladów butów od strony Jedenastej, są natomiast przy drabinie prowadzącej do Trzydziestej Siódmej.
– Zamknęłam też Trzydziestą Siódmą.
– Właśnie, i to powinno być wszystko. Dlaczego zatrzymała pani pociąg?
– Cóż, myślałam, że przejeżdżający pociąg może zatrzeć ślady lub coś w tym rodzaju.
– Coś w tym rodzaju?
– Nie wyraziłam się precyzyjnie. Sądziłam…
– A co z portem lotniczym Newark? Dlaczego jego też pani nie zamknęła?
Wspaniale. Znalazł się nauczyciel. Na jej ustach pojawił się cyniczny uśmiech, jednak mówiła spokojnie:
– Sądziłam, że…
– A obwodnica nowojorska? Tamtędy również mógł uciec przestępca. Autostrada do Jersey, ekspresówka przez Long Island, 1-70, drogi wylotowe do St. Louis. Też trzeba było je zamknąć.
Przyjrzała mu się uważnie. Byli tego samego wzrostu, ale Peretti miał wyższe obcasy.
– Miałem telefony od szefa policji, władz miasta, z biura sekretarza generalnego ONZ, od organizatorów… – Skierował wzrok w stronę Javits Center. – Rozpieprzyliśmy im plan konferencji. Przemowy senatorów, ruch na West Side. Tory kolejowe biegną pięć metrów od miejsca pochówku ofiary. Ulica, którą pani zamknęła, znajduje się sześćdziesiąt metrów w bok i dziesięć metrów wyżej. Nawet huragan nie zatrzymałby ruchu akurat w tym miejscu.
– Myślałam…
Peretti się uśmiechnął. Sachs była piękną kobietą – zanim wstąpiła na akademię policyjną, pracowała jako modelka – i Peretti postanowił jej wybaczyć.
– Policjantko… Sachs – spojrzał na plakietkę przypiętą na jej piersi ściśniętej kamizelką kuloodporną – przeprowadzę krótki wykład. Miejsce zbrodni jest pojęciem względnym. Może byłoby dobrze, gdyby po każdym morderstwie odizolować miasto i przesłuchać trzy miliony mieszkańców, ale to niemożliwe. Nie mówię tego ironicznie, ale ku nauce.
– Dzisiaj jest mój ostatni dzień pracy w policji patrolowej – rzekła szorstko.
Skinął głową, uśmiechając się szeroko.
– Żeby za dużo nie napisać… Muszę to jednak umieścić w raporcie: To była pani decyzja, by zatrzymać pociąg i zamknąć ulice.
– Tak jest. Nie pomylił się pan – odparła szybko.
Wyjął drogie pióro i zapisał to w swoim notatniku.
Nie, proszę…
– Teraz proszę usunąć z ulicy kosze na śmieci i kierować ruchem ulicznym, dopóki nie rozładują się korki. Czy mnie pani słyszy?
Bez słowa podziękowania czy przeprosin poszła na ulicę Jedenastą i zaczęła powoli usuwać kosze na śmieci. Nie było kierowcy, który przejeżdżając obok niej, nie rzuciłby jakiegoś przekleństwa albo chociaż nie spojrzałby na nią z nienawiścią w oczach.
Jeszcze godzina.
Wytrzymam.
Rozdział drugi
Trzepocząc skrzydłami, sokół wędrowny usiadł na parapecie. Słońce mocno świeciło, gorące powietrze na zewnątrz drgało.
– Jesteś jednak! – wyszeptał mężczyzna. Po chwili odwrócił głowę, gdy usłyszał odgłos dzwonka u drzwi na parterze. – Kto tam?! – krzyknął w stronę drzwi. – Kto to?!
Nie usłyszawszy odpowiedzi, Lincoln Rhyme znów zaczął obserwować okno. Sokół szybko kręcił głową we wszystkie strony, mimo to nie stracił nic ze swojej elegancji. Rhyme zauważył, że szpony ptaka są zakrwawione. W dziobie trzymał kawałek żółtego mięsa. Wyciągnął swoją krótką szyję ruchem przypominającym ruchy węża i upuścił mięso w otwarty dziób niebieskawo opierzonego pisklęcia.
To chyba jedyna żywa istota w Nowym Jorku, która nie zabija. I może jeszcze Bóg, pomyślał Rhyme.
Usłyszał, że ktoś wchodzi powoli na górę.
– To on? – zapytał Thoma.
– Nie – odparł młody mężczyzna.
– Więc kto?
Thom spojrzał na okno.
– O, znowu są. Widzisz na parapecie ślady krwi?
Samica sokoła ukazała się teraz oczom Rhyme’a. Jej niebieskoszare pióra opalizowały w słońcu. Obserwowała niebo.
– Zawsze są razem. Czy nie rozstają się aż do śmierci, jak gęsi? – zastanawiał się głośno Thom.