W końcu jednak słowa doktora, jakkolwiek przekonujące, nie mogły przezwyciężyć bólu i wyczerpania, które odczuwał każdego dnia.
Oderwał wzrok od kości i spojrzał na Amelię Sachs.
– Chcę, żebyś przypomniała sobie miejsce przestępstwa.
– Powiedziałam o wszystkim, co widziałam.
– Nie chodzi o to, co widziałaś, ale co czułaś.
Rhyme pamiętał tysiące spraw, które badał. Czasami zdarzał się cud. Rozglądał się wokół i nagle do głowy przychodziły mu jakieś wnioski dotyczące przestępcy. Nie mógł wyjaśnić, skąd się wzięły. Behawioryści mówią o tworzeniu portretu psychologicznego, jakby oni to wymyślili. Kryminalistycy stosują tę metodę od setek lat. Chodzą śladami przestępcy; zbierają wszystko, co zostawił; starają się określić, jak się ubiera, jakie są jego marzenia, motywy działania. Po pewnym czasie wiadomo prawie wszystko o przestępcy.
– Powiedz mi – nalegał – co czułaś.
– Niepokój. Napięcie. Wysoką temperaturę… – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Przepraszam.
Gdyby nie był sparaliżowany, wyskoczyłby z łóżka, chwycił ją za ramiona i potrząsnął. Krzyczałby: Wiesz, o czym mówię! Wiem, że wiesz! Dlaczego nie chcesz współpracować ze mną? Dlaczego mnie ignorujesz?
Nagle coś zrozumiał… Ona była w tej wypełnionej parą piwnicy. Schylała się nad zmasakrowanym ciałem T.J. Colfax. Czuła wstrętny zapach. Widział to. Nienawidziła go za to, że musiała tam pójść. Nienawidziła go, ponieważ przypominał jej o tym.
– Chodziłaś po pomieszczeniu – rzekł.
– Ja naprawdę nie sądzę, żebym mogła w czymś pomóc.
– Kontynuujemy grę – powiedział, tłumiąc złość. Uśmiechnął się. – Powiedz mi, o czym myślałaś.
Jej twarz znieruchomiała.
– To… takie myśli… wrażenia, które odniósłby każdy.
– Ale ty tam byłaś. Nie każdy. Opowiedz nam.
– Było strasznie… – Przerwała. Wiedziała, że mówi nieporadnie. Nieprecyzyjnie. – Czułam, że…
– Ktoś cię obserwuje? – zapytał Rhyme.
Zdziwiła się.
– Tak. Tak mi się wydawało.
Rhyme znał to uczucie. Wielokrotnie go doznawał. Czuł, że ktoś go obserwuje, gdy trzy i pół roku temu schylał się nad rozkładającym się ciałem młodego policjanta, zdejmując włókna materiału z munduru. Był przekonany, że ktoś jest w pobliżu. Ale nikogo nie było – tylko ogromna dębowa belka, która czekała na odpowiedni moment, by z głośnym trzaskiem pęknąć i pod wpływem przyciągania ziemskiego spaść na Lincolna Rhyme’a, miażdżąc mu czwarty kręg szyjny.
– O czym jeszcze myślałaś, Amelio?
Nie buntowała się już. Odprężyła się, jej oczy omiatały zwiniętą reprodukcję obrazu „Nocni włóczędzy”.
– No, powiedziałam do siebie: „Cholera, jakie to stare”. Pomieszczenie kojarzyło mi się ze zdjęciami przedstawiającymi dziewiętnastowieczne fabryki. Ja…
– Zaraz – burknął Rhyme. – Pomyślmy o tym. Stare…
Zaczął przyglądać się mapie Randela. Wcześniej mówił, że przestępcę interesuje historyczny Nowy Jork. Budynek, w którym umarła T.J. Colfax, jest stary. Stary jest też tunel kolejowy, gdzie znaleziono zwłoki pierwszej ofiary. Początkowo tory biegły na powierzchni, ale ze względu na liczne wypadki – Ulica Jedenasta zyskała nazwę alei śmierci – zmuszono przedsiębiorstwo kolejowe do wykopania tunelu.
– A ulica Perłowa? – mruczał do siebie. – Była jedną z głównych bocznych dróg w starym mieście. Dlaczego go tak interesuje historia? – Zwrócił się do Sellitta: – Czy Terry Dobyns jest do waszej dyspozycji?
– Ten psycholog? Tak. Współpracowaliśmy w ubiegłym roku. Pytał o ciebie. Mówił, że parokrotnie dzwonił do ciebie, ale ty nigdy…
– Dobrze, dobrze – przerwał mu Rhyme. – Poproś go, żeby tutaj przyjechał. Chcę wiedzieć, co sądzi o przestępcy. Teraz, Amelio, powiedz, co jeszcze pomyślałaś?
Nonszalancko wzruszyła ramionami.
– Nic.
– Naprawdę?
Dlaczego ukrywa swoje uczucia? – zastanawiał się. Przypomniał sobie, co kiedyś powiedziała Blaine, zobaczywszy piękną kobietę spacerującą Piątą Aleją: „Im ładniejsze opakowanie, tym trudniej je rozwinąć”.
– Nie wiem… Dobrze. Coś mi się przypomniało. Ale to nie ma znaczenia. Nie jest to profesjonalna obserwacja.
Profesjonalna…
Nie możesz ustanawiać własnych standardów. Prawda, Amelio?
– Posłuchamy cię – zwrócił się do niej.
– Pamiętasz, jak kazałeś się wczuć w jego psychikę? I znalazłam miejsce, z którego obserwował ofiarę…
– Mów.
– No, pomyślałam… – Przez chwilę wydawało się, że jej piękne niebieskie oczy napełnią się łzami. Opalizowały. Opanowała się. – Zastanawiałam się, czy ma psa. Ta Colfax.
– Psa? Dlaczego o tym pomyślałaś?
Chwilę milczała.
– Mój przyjaciel… kilka lat temu. Rozmawialiśmy, czy gdy zamieszkamy razem, kupimy psa. Zawsze chciałam mieć psa. Collie. Zabawne. Mój przyjaciel też myślał o tej rasie, zanim mnie poznał.
– Pies… – Serce Rhyme’a zaczęło walić jak młot. – I?
– Pomyślałam, że kobieta…
– T. J. – upewnił się Rhyme.
– T.J. – ciągnęła Sachs. – Pomyślałam, jakie to smutne. Być może ma jakieś zwierzęta w domu i nie będzie się już nigdy z nimi bawić. Nie pomyślałam o jej narzeczonym lub mężu, ale o zwierzętach.
– Dlaczego o tym pomyślałaś? O psach, zwierzętach? Dlaczego?
– Nie wiem.
Zapadła cisza.
– Gdy widziałam ją związaną… – odezwała się po chwili. – Gdy stałam w miejscu, z którego ją obserwował, pomyślałam, że obserwował ją jak zwierzę w klatce.
Zwierzęta…
Azot…
– Gówno! – prychnął Rhyme.
Wszyscy spojrzeli na niego.
– To jest gówno – powtórzył, patrząc na ekran.
– Tak, oczywiście! – potwierdził Cooper, przygładzając włosy. – Duża zawartość azotu. To są odchody. Stare odchody.
Nagle Lincoln Rhyme doznał uczucia, które znał z przeszłości. Myśl po prostu rozbłysła w jego głowie. Zobaczył jagnięta.
– Lincoln, wszystko w porządku? – spytał Sellitto.
Jagnię idące powoli ulicą.
Obserwował ją jak zwierzę…
– Thom! – zawołał Sellitto. – Nic mu się nie stało?
…w klatce.
Rhyme widział beztroskie zwierzę z dzwonkiem na szyi. Za nim dziesiątki innych.
– Lincoln – odezwał się Thom natarczywie. – Pocisz się. Dobrze się czujesz?
– Pst – syknął.
Poczuł skurcze mięśni twarzy. Natchnienie i niedomoga serca dają te same objawy. Pomyśl, pomyśl…
Kości, drewniane słupy i odchody…
– Tak – wyszeptał. Judaszowe jagnię prowadzi stado na rzeź… – Klatki rzeźne – oznajmił głośno. – Zaprowadził ją do pomieszczenia rzeźnego!
Rozdział trzynasty
– Nie ma pomieszczeń rzeźnych na Manhattanie.
– Myśl o przeszłości, Lon – przypomniał mu Lincoln Rhyme. – On żyje przeszłością. Ożywia go. Powinniśmy myśleć o starych pomieszczeniach rzeźnych. Im starsze, tym lepiej.
Pisząc książkę, Rhyme czytał o morderstwie, o którego popełnienie został oskarżony gangster Owney Madden. Miał zastrzelić przemytnika alkoholu z konkurencyjnego gangu pod jego domem w Hell’s Kitchen. Nie skazano go za popełnienie tego przestępstwa. Nie udowodniono winy. Przed sądem mówił melodyjnym brytyjskim akcentem o zdradzie: „Cała ta sprawa została ukartowana przez moich konkurentów, którzy kłamią. Czy wysoki sąd wie, kogo oni mi przypominają? Blisko mojego domu – w Hell’s Kitchen – stada owiec są prowadzone ulicami z pomieszczeń rzeźnych do rzeźni na ulicy Czterdziestej Drugiej. Czy wysoki sąd wie, kto je prowadzi? Nie jest to człowiek ani pies, ale jedna z nich. Judaszowa owca z dzwonkiem na szyi. Wprowadza stado na rampę. Potem się zatrzymuje i wszystkie owce wchodzą do środka. Ja jestem niewinną owieczką, a ci świadkowie obciążający mnie winą są judaszami…”.