Выбрать главу

W końcu Rhyme zrozumiał jej reakcję, gdy po raz pierwszy go zobaczyła. W jego obecności czuła się bezpiecznie, ponieważ był mężczyzną, który jej nie zagrażał. Nie obawiała się seksualnych propozycji. Nie musiała się przed nim bronić. I być może nawiązała się między nimi swego rodzaju przyjaźń. Oboje stracili coś bardzo ważnego w życiu.

– Wiesz, ty i ja powinniśmy być razem – zażartował.

Roześmiała się.

– Opowiedz mi teraz o swojej żonie. Jak długo byłeś żonaty?

– Siedem lat, w tym sześć przed wypadkiem.

– Opuściła cię?

– Nie. Ja ją opuściłem. Nie chciałem, żeby miała wyrzuty sumienia.

– To wspaniałomyślne z twojej strony.

– W rzeczywistości to ją wypędziłem. Jestem kawał skurwysyna. Do tej pory poznałaś mnie tylko z dobrej strony… – Po chwili zapytał: – To, co było z Nickiem… czy miało wpływ na twoją decyzję o opuszczeniu służby patrolowej?

– Nie. No, tak.

– Lęk przed bronią?

Po długim namyśle potwierdziła.

– Życie na ulicach wygląda teraz inaczej. Po tym, co zdarzyło się Nickowi. Po tym, co go zmieniło. Na ulicach jest dziś inaczej niż wtedy, gdy chodził po nich mój ojciec. Było lepiej.

– Masz na myśli, że jest inaczej niż w opowieściach ojca.

– Być może – przyznała. Osunęła się w fotelu. – Chodzi ci też o artretyzm? To prawda, ale choroba nie jest tak poważna, jak usiłuję sobie wmówić.

– Wiem – odparł Rhyme.

– Wiesz? Skąd?

– Spojrzałem na dowody i wyciągnąłem wnioski.

– To dlatego kazałeś mi pracować cały dzień. Wiedziałeś, że przesadzam?

– Nie – powiedział. – Dlatego że jesteś lepsza, niż myślisz.

Spojrzała na niego podejrzliwie.

– Ach, Sachs, jesteś bardzo do mnie podobna.

– Tak?

– Pozwól, że opowiem ci pewną historię. Wtedy już chyba rok pracowałem przy badaniu miejsc przestępstw, gdy zadzwoniono do nas, że znaleziono martwego mężczyznę w alei w Greenwich Village. Wszyscy sierżanci wyszli, więc mnie skierowano do prowadzenia badań. Miałem wtedy dwadzieścia sześć lat. Gdy zameldowałem się w alei, okazało się, że zabitym mężczyzną jest szef miejskiego wydziału zdrowia i opieki społecznej. Miał przy sobie jedynie plik zdjęć. Trzeba było je widzieć. Zrobione zostały w jednym z klubów sadomaso w pobliżu ulicy Waszyngtona. Aha, zapomniałem powiedzieć, że kiedy go znaleziono, miał na sobie jedynie czarną minispódniczkę i siatkowe pończochy. Zabezpieczyłem miejsce przestępstwa. Nagle zjawił się jakiś kapitan i usiłował przejść za taśmę. Wiedziałem, że zamierza zabrać zdjęcia, ale byłem tak naiwny, że myślałem jedynie o tym, by nikt nie zanieczyścił miejsca przestępstwa.

– R – redukować dostęp do miejsca przestępstwa.

Rhyme zachichotał.

– Więc go nie wpuściłem. Podczas gdy stał przy taśmie i wrzeszczał na mnie, próbę zabrania zdjęć podjął komisarz. Powiedziałem mu: nie. Ten też zaczął krzyczeć na mnie. Wyjaśniłem im, że nikt nie wejdzie na oznakowany teren, dopóki nie zostaną zakończone badania. Zgadnij, kto w końcu się zjawił.

– Burmistrz?

– Prawie. Zastępca burmistrza.

– I nikogo nie wpuściłeś?

– Nie. Nikt nie wszedł na teren z wyjątkiem ludzi badających ślady i fotografów. Oczywiście jedyną zapłatą było to, że musiałem przez sześć miesięcy wypełniać druki. Ale złapaliśmy przestępcę dzięki pewnym śladom i odciskowi palca na jednym ze zdjęć – tym samym, które po morderstwie zamieszczono w „Post” na pierwszej stronie. Zachowałaś się podobnie jak ja, zamykając wczoraj rano linię kolejową i Jedenastą.

– Nie sądzę – powiedziała. – Zrobiłam to odruchowo. Dlaczego patrzysz na mnie w ten sposób?

– Ależ Sachs. Wiesz, gdzie powinnaś pracować? W terenie, w policji patrolowej, w wydziale zabójstw, wydziale badań zasobów informacji, obojętne… Ale wydział spraw publicznych? Skiśniesz tam. To jest dobra praca dla niektórych ludzi, ale nie dla ciebie. Nie rezygnuj tak szybko.

– Och, a ty nie rezygnujesz? A co powiesz o Bergerze?

– To co innego.

Spojrzała pytającym wzrokiem. Rzeczywiście? Wstała, by poszukać opatrunku. Kiedy wróciła na fotel, spytała:

– Czy nie prześladują cię wspomnienia zamordowanych ofiar?

– Nie. Myślę o nich tylko w czasie śledztwa.

– Naprawdę?

– Naprawdę, nigdy.

– Nie mówisz teraz prawdy. Wiem to. Powiedz – ja odsłoniłam się przed tobą…

Poczuł dziwne mrowienie. Wiedział, że nie jest to początek ataku. Uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Rhyme, dalej – naciskała. – Chcę usłyszeć.

– Dobrze. To sprawa sprzed kilku lat – powiedział. – Popełniłem błąd. Straszliwy błąd.

– Opowiedz. – Nalała sobie i Rhyme’owi niewielką ilość whisky

– W mieszkaniu w Chinatown znaleziono zwłoki małżeństwa. Mąż miał zastrzelić żonę i popełnić samobójstwo. Miałem mało czasu i pracowałem szybko. Ale przede wszystkim popełniłem klasyczny błąd: z góry założyłem, czego będę szukał i co będę starał się udowodnić. Znalazłem kilka włókien, których nie mogłem do niczego dopasować, ale uznałem, że pochodzą z ubrań męża lub żony. Znalazłem fragmenty pocisku, ale nie porównałem ich ze znalezioną w mieszkaniu bronią. Zauważyłem ślady po odrzucie, lecz nie określiłem dokładnie, nie sprawdziłem dwukrotnie, z którego miejsca strzelano. Szybko skończyłem badania i pojechałem do biura.

– Co się wydarzyło?

– Miejsce przestępstwa zostało zainscenizowane. W rzeczywistości doszło do napadu rabunkowego. Przestępca nie opuścił mieszkania.

– Co? Cały czas tam był?!

– Kiedy wyszedłem, wyczołgał się spod łóżka i zaczął strzelać. Zabił technika, ranił asystenta. Wybiegł na ulicę, gdzie wywiązała się strzelanina z zaalarmowaną policją. Został postrzelony – zmarł później – ale zastrzelił jednego policjanta, a innego zranił. Przestępca otworzył też ogień do rodziny wychodzącej z chińskiej restauracji znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy. Użył jednego z dzieci jako tarczy.

– Boże.

– Ojciec nazywał się Colin Stanton. Był lekarzem wojskowym. Nie został ranny i prawdopodobnie – tak mówili lekarze – mógłby uratować żonę i jedno lub oboje dzieci, gdyby zatamował u nich krwawienie. Jednak spanikował i nic nie robił. Stał i patrzył, jak umierają.

– Jezus, Rhyme. Ale to nie była twoja wina. Ty…

– Nie przerywaj. Jeszcze nie skończyłem.

– Nie?

– Stanton wrócił do swojego domu, w północnej części stanu Nowy Jork. Przeżył załamanie psychiczne i trafił do szpitala psychiatrycznego. Tam usiłował popełnić samobójstwo. Za pierwszym razem chciał podciąć sobie żyły kawałkiem okładki z kolorowego magazynu. Za drugim zakradł się do biblioteki i w łazience rozbił szkło. Uratowano go, pozszywano rozcięte żyły. Był w szpitalu rok lub dłużej. W końcu go wypuszczono. Po miesiącu podjął kolejną próbę. Użył noża. Tym razem skutecznie.

Rhyme dowiedział się o śmierci Stantona z notatki przesłanej faksem przez koronera z hrabstwa Albany do wydziału spraw publicznych nowojorskiej policji. Ktoś przesłał tę informację Rhyme’owi pocztą wewnętrzną. Dopisał: „Pomyślałem, że jesteś zainteresowany”.