Выбрать главу

– Tam nie mieszkali Murzyni. Dalej na północ i wschód.

– Kościół prezbiteriański w Chinatown.

– Nie ma żadnych kościołów baptystów, ewangelików?

– Nie, na tym terenie nie ma takich. Jest… do diabła. – Z rezygnacją w głosie westchnęła. – Och, nie.

Rhyme zrozumiał. Msza o wschodzie słońca!

Skinęła głową.

– Baptystyczny kościół Arki Przymierza… Och, Rhyme, msza rozpoczyna się tam o szóstej. Skrzyżowanie Pięćdziesiątej Dziewiątej i Jedenastej.

– Tak, to San Juan Hill! Zadzwoń do nich.

Chwyciła słuchawkę i wystukała numer. Stała ze spuszczoną głową, wściekle skubała brwi i potrząsała głową.

– Odezwij się, odezwij… Cholera, automatyczna sekretarka. Pastor musiał wyjść. – Rzuciła do słuchawki: – Nowojorski deparlament policji. Mamy powód, by sądzić, że w waszym kościele podłożono bombę. Ewakuujcie jak najszybciej z niego ludzi. – Skończyła rozmowę, włożyła buty.

– Jedź, Sachs. Musisz tam jechać. Od razu!

– Sama?

– Jesteśmy najbliżej tego miejsca. Powinnaś tam być za dziesięć minut.

Podbiegła do drzwi, zapinając pas.

– Wezwę posiłki! – wrzasnął, gdy zbiegała już po schodach. Jej włosy utworzyły czerwoną chmurę wokół głowy. – Jeśli kiedykolwiek chciałaś szybko jechać, możesz to zrobić teraz.

Furgonetka pędziła na zachód Osiemdziesiątą Pierwszą.

Na skrzyżowaniu z Broadwayem wpadła w poślizg i walnęła w automat sprzedający „New York Post”, który przez szybę wpadł do sklepu. Sachs opanowała samochód. Pomyślała o sprzęcie do badania miejsc przestępstw, znajdującym się z tyłu pojazdu. Samochód jest obciążony, nie mogę skręcać osiemdziesiątką, uznała.

Jechała w dół Broadwayu. Hamowała na skrzyżowaniach. Lewa wolna, prawa też. Gazu!

Skręciła w Dziewiątą Aleję i skierowała się na południe. Muszę…

Cholera!

Zahamowała z piskiem opon.

Ulica była zamknięta.

Przegradzał ją rząd niebieskich kozłów. Przed południem rozpoczynał się tu kiermasz uliczny. Transparent głosił: Wyroby Artystyczne i Przysmaki Wszystkich Narodów. Jednoczmy się, wszyscy jesteśmy braćmi.

Przeklęta ONZ! Cofnęła samochód kilkadziesiąt metrów. Rozpędziła furgonetkę do osiemdziesiątki, zanim uderzyła w kozły. Rozrzucała po drodze aluminiowe przenośne stoliki i drewniane stojaki. Siała zniszczenie na wyludnionej ulicy. Dwie przecznice dalej sforsowała rząd kozłów zamykających ulicę od południowej strony i skręciła w Pięćdziesiątą Dziewiątą. Jechała głównie chodnikiem, chociaż nie miała takiego zamiaru.

Była już sto metrów od kościoła.

Parafianie wchodzili do niego po schodach. Rodzice; małe dziewczynki w plisowanych, białych lub różowych spódniczkach; chłopcy ubrani w czarne garnitury i białe koszule, z włosami wskazującymi na przynależność do gangów ulicznych.

Z okna w piwnicy unosiła się niewielka smuga dymu.

Sachs wcisnęła do końca pedał gazu. Silnik zawył.

Chwyciła radio.

– RRV Dwa do centrali…

Gdy rzuciła wzrokiem na motorolę, aby się upewnić, czy radio jest włączone, drogę przeciął jej duży mercedes.

Zobaczyła w przelocie rodzinę siedzącą w środku. Patrzyli przerażonymi oczami, gdy ojciec gwałtownie wcisnął hamulec.

Sachs instynktownie obróciła kierownicę w lewo. Wprowadziła furgonetkę w kontrolowany poślizg. Zatrzymaj się, zatrzymaj, prosiła samochód. Ale asfalt był rozmiękły po upałach i pokryty rosą. Furgonetka tańczyła na jezdni jak wodolot.

W końcu tył samochodu z dużą prędkością zderzył się z przodem mercedesa. Z głośnym hukiem mercedes rozerwał tylną część karoserii furgonetki z prawej strony. Czarne walizki ze sprzętem do badania miejsc przestępstw z trzaskiem wypadły na zewnątrz, rozsypując całą zawartość po ulicy. Ludzie idący na mszę szukali schronienia przed odłamkami szkła, plastiku i metalu.

Zadziałała poduszka powietrzna, ogłuszając Sachs. Ukryła twarz w rękach, gdy furgonetka zahaczyła o rząd parkujących samochodów i uderzyła w kiosk z gazetami. Samochód przekoziołkował i zatrzymał się na dachu. Gazety i plastikowe woreczki na dowody spadały na ziemię jak małe spadochrony.

Pasy bezpieczeństwa utrzymywały ją w pozycji do góry nogami. Włosy zasłaniały jej oczy. Wytarła krew z rozciętego czoła i ust. Usiłowała odpiąć pasy, ale nie mogła tego zrobić. Ciepła benzyna ciekła do środka, spływała jej po ramieniu. Z tylnej kieszeni wyciągnęła nóż sprężynowy, otworzyła go i przecięła pas. Spadając z siedzenia, omal nie nadziała się na nóż. Leżała i ciężko oddychała. Dusiła się w oparach benzyny.

Rusz się, dziewczyno. Wyskakuj!

Drzwi były zakleszczone. Nie mogła też uciec przez zmiażdżony tył pojazdu. Zaczęła kopać w szybę. Szkło jednak się nie roztrzaskało. Mocno uderzyła stopą w szybę ochronną. Bez skutku poza tym, że o mało co nie zwichnęła sobie nogi w kostce.

Pistolet!

Poklepała się po biodrze. W czasie wypadku rozerwała się kabura. Broń była gdzieś w samochodzie. Czując krople ciepłej benzyny kapiące na ramiona, nerwowo przerzucała papiery i urządzenia zaścielające sufit furgonetki.

Nagle dostrzegła glocka obok lampy. Szybkim ruchem podniosła go i wymierzyła w boczną szybę.

Dalej. Linia strzału jest wolna, nie zjawili się jeszcze gapie.

Zawahała się. Czy wystrzał nie spowoduje zapłonu par benzyny?

Odsunęła pistolet jak najdalej od nasączonej paliwem bluzy. Zastanawiała się. W końcu nacisnęła spust.

Rozdział dwudziesty ósmy

Oddała pięć strzałów, ale na szybie pojawiły się tylko gwiazdki. Doskonałe szkło General Motors.

Odgłos kolejnych trzech wystrzałów ogłuszył ją w zamkniętym pomieszczeniu. Ale przynajmniej benzyna się nie zapaliła.

Znów zaczęła kopać w szybę. W końcu szkło rozsypało się na niebieskozielone kryształki. Zaraz potem, jak wyczołgała się na zewnątrz, furgonetka eksplodowała z głuchym hukiem.

Sachs zdjęła z siebie nasączoną benzyną bluzę i kamizelkę kuloodporną. Zrzuciła też z głowy słuchawki. Mimo bolącej kostki podbiegła chwiejnym krokiem do drzwi kościoła obok uciekających uczestników mszy i członków chóru. Parter kościoła wypełniał kłębiący się dym. Fragment podłogi stanął w płomieniach.

Nagle pojawił się pastor. Dusił się dymem, po policzkach spływały mu łzy. Ciągnął nieprzytomną kobietę. Sachs pomogła donieść ją do drzwi.

– Gdzie jest piwnica? – zapytała.

Kaszląc gwałtownie, pokręcił głową.

– Gdzie?! – krzyknęła, myśląc o Carole Ganz i jej córce. – Piwnica?

– Tam, ale…

Po drugiej stronie płonącej podłogi.

Sachs z trudem mogła dostrzec przez gęsty dym drzwi do piwnicy. Zawaliła się ściana przed nimi. W powietrzu unosiły się iskry.

Gorące powietrze od płonących belek i filarów z sykiem wdarło się do zadymionego pomieszczenia. Zawahała się, ale po chwili ruszyła w stronę drzwi. Pastor chwycił ją jeszcze za ramię.

– Proszę poczekać. – Otworzył szafkę i wyciągnął gaśnicę. Wyciągnął z niej zatyczkę. – Idziemy.

Sachs pokręciła głową.

– Pan nie. Pastor zostanie tutaj. Proszę powiedzieć strażakom, że w piwnicy jest policjantka i ofiary.

Sachs zaczęła biec.

Gdy się poruszasz…

Przeskoczyła nad płonącą podłogą, ale ponieważ pokój był zasnuty dymem, źle oceniła odległość – ściana była bliżej, niż sądziła – i uderzyła w nią. Upadła na plecy. Zwinęła się, gdy jej włosy znalazły się na płonącej podłodze.