Выбрать главу

Kilka kosmyków zaczęło płonąć. Powstrzymując mdłości wywołane smrodem, zgasiła płonące włosy. Spróbowała wstać. Jednak podłoga osłabiona przez ogień szalejący na dole zarwała się pod nią. Twarzą uderzyła w dębowe deski. Płomienie z dołu liznęły jej ręce i ramiona. Gwałtownie wyciągnęła ręce z dziury.

Odczołgała się i wstała. Po omacku zaczęła szukać gałki u drzwi do piwnicy. Nagle się zatrzymała.

Naprzód, dziewczyno, tylko najpierw pomyśl. Zaczęła zastanawiać się, czy otworzyć drzwi. Jeżeli w pokoju jest odpowiednio wysoka temperatura, to dopływ powietrza wznieci pożar. Wtedy na pewno przysmaży sobie tyłek. Dotknęła drewna. Było bardzo gorące.

Ale, do diabła, co innego mogę zrobić? – pomyślała po chwili.

Splunęła na rękę i szybko chwyciła za gałkę. Przekręciła ją i puściła, zanim płomienie zdążyły przypalić jej dłoń.

Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Na zewnątrz wydostała się chmura dymu i iskier.

– Jest tam ktoś? – zawołała i ruszyła w dół.

Schody na dole płonęły. Ugasiła języki ognia krótkim strumieniem dwutlenku węgla i zaczęła zbiegać. Przedarła się do dwóch ostatnich stopni. Gaśnica z łoskotem upadła na podłogę, chwyciła za poręcz, w samą porę, by uchronić zapadającą się nogę przed złamaniem.

Po wydostaniu się z dziury Sachs zmrużyła oczy, żeby dokładniej przyjrzeć się pomieszczeniu. Mniej tu było dymu niż na parterze – unosił się – ale za to otoczyły ją płomienie. Gaśnica potoczyła się pod płonący stół. Zapomnij o niej! Przebiegła przez ścianę dymu.

– Hej? – wrzasnęła.

Nie usłyszała odpowiedzi.

Przypomniała sobie, że przestępca używa taśmy izolacyjnej; lubi, kiedy ofiary siedzą cicho.

Podeszła do niewielkich drzwi i zajrzała do kotłowni. Zauważyła drzwi prowadzące na zewnątrz, ale droga do nich była zablokowana przez płonące kawałki belek. Obok nich stał otoczony płomieniami zbiornik na olej opałowy.

Nie eksploduje. Sachs przypomniała sobie to z wykładów w akademii na temat podpaleń. Olej opałowy nie eksploduje. Nogami usunęła płonące szczapy i pchnęła drzwi. Zabezpieczała drogę ucieczki.

Teraz poszukaj kobiety i jej córki.

Zawahała się, gdy zobaczyła płomienie na zbiorniku.

Olej nie eksploduje, nie eksploduje.

Ruszyła w stronę drzwi.

Olej nie…

Zbiornik nagle zasyczał jak podgrzane naczynie z wodą sodową. Zawartość wylała się na zewnątrz. Olej, który wytrysnął do góry, utworzył ogromny pomarańczowy pióropusz. Płonąca plama zbliżała się do Sachs.

Nie eksplodował. Okay. Ale pali się jak cholera. Wybiegła drzwiami, zamknęła je z trzaskiem. Skorzystała z drogi ucieczki.

Cofała się w stronę schodów, dusząc się dymem. Pochylona, wzrokiem szukała Carole i Pammy. Może przestępca zmienił reguły? Może teraz nie umieścił ofiar w piwnicy, ale na strychu?

Traaach.

Szybko spojrzała do góry. Zauważyła, że ogromna płonąca belka dębowa zaczęła spadać.

Sachs odskoczyła z krzykiem, ale się potknęła i upadła na plecy. Patrzyła, jak belka zmierza w stronę jej twarzy i piersi. Instynktownie wyciągnęła ręce.

Rozległ się przeraźliwy łoskot. Drewno spadło na jedno z krzesełek przeznaczonych dla uczniów szkółki niedzielnej. Belka zatrzymała się kilka centymetrów od jej twarzy. Wyczołgała się spod niej, podniosła się z podłogi.

Rozejrzała się po pomieszczeniu, wytężając wzrok.

Do diabła, nie, pomyślała nagle. Nie zamierzam dopuścić, by zginęła kolejna ofiara.

Dusząc się dymem, Sachs odwróciła się tyłem do ognia i chwiejnym krokiem podążyła w kierunku kąta, którego jeszcze nie sprawdzała. Nagle za szafką przy ścianie dostrzegła nogę. Ale za późno, potknęła się o nią.

Z wyciągniętymi rękami wylądowała na podłodze. Jej twarz znalazła się kilka centymetrów od płonącej plamy oleju. Szybko odwróciła się na bok i wyciągnęła broń. Zauważyła, że mierzy w spanikowaną twarz jasnowłosej kobiety, która usiłuje usiąść.

Sachs zerwała taśmę z jej ust i kobieta wypluła czarny śluz. Wrzasnęła przeraźliwym głosem.

– Carole Ganz?

Skinęła głową.

– A twoja córka?! – krzyknęła Sachs.

– Nie… tutaj. Moje ręce! Kajdanki!

– Nie mamy czasu. Chodź. – Sachs nożem rozcięła linkę krępującą nogi kobiety.

Nagle pod ścianą obok okna zauważyła nadtopiony plastikowy woreczek.

Podrzucone ślady!

Mogą powiedzieć, gdzie znajduje się dziewczynka.

Ruszyła w ich kierunku. Jednak w tym momencie z hukiem pękły drzwi do kotłowni i po pokoju zaczęła się rozlewać płonąca plama oleju. Otoczyła woreczek ze wskazówkami, który spłonął w ciągu kilku sekund.

Sachs patrzyła bezradnie. Usłyszała krzyk kobiety. Schody płonęły już na całej długości. Sachs wykopnęła gaśnicę spod tlącego się stołu. Plastikowa rączka i dysza uległy stopieniu, metal był zbyt rozgrzany, by za niego chwycić. Nożem odcięła nogawkę spodni i złapała przez nią kołnierz skwierczącej gaśnicy. Wrzuciła ją na szczyt schodów. Gaśnica chwilę kołysała się jak muśnięty kręgiel, a potem zaczęła staczać się po stopniach.

Sachs wyciągnęła glocka i kiedy czerwony walec znalazł się w połowie schodów, strzeliła.

Piana pokryła schody. Odłamki metalu świstały nad jej głową.

– Teraz! Biegniemy! – wrzasnęła.

Podtrzymując Carole, Sachs przeskakiwała po dwa stopnie. Pchnęła drzwi prowadzące do ognistych czeluści na parterze.

Oparły się o ścianę, gdy dotarły do wyjścia. Pękające witraże obsypały je kolorowymi fragmentami wizerunków Jezusa, Marii, ewangelistów i samego Boga.

Rozdział dwudziesty dziewiąty

Czterdzieści minut później obandażowana, pozszywana i wysmarowana różnymi maściami Sachs siedziała obok Carole Ganz. Wpompowano w nią tyle tlenu, że odnosiła wrażenie, iż za chwilę poszybuje jak balon. Kobiety patrzyły na to, co pozostało z kościoła: prawie nic.

Tylko dwie ściany i – o dziwo – fragment podłogi drugiego piętra, wiszący na kilku nadpalonych filarach nad przypominającą księżycowy krajobraz stertą popiołu i osmalonych desek.

– Pammy, Pammy… – jęczała Carole. Po chwili chwyciły ją mdłości, zaczęła pluć. Nałożyła na twarz maskę tlenową i przechyliła się do tyłu. Była wyczerpana z bólu.

Sachs przyjrzała się kolejnemu nasączonemu alkoholem tamponowi, którym otarto jej twarz. Początkowo były prawie brązowe, teraz – lekko różowe. Rany nie były poważne – rozcięte czoło, oparzenia drugiego stopnia na ramieniu i ręce. Jednak jej usta nie pozostały nieskazitelne. Na dolnej wardze miała założone trzy szwy.

Carole była zatruta dymem i miała złamany lewy nadgarstek, na który nałożono prowizoryczny opatrunek. Patrzyła na niego i szeptała przez zaciśnięte zęby. Każdy jej oddech brzmiał groźnie.

– Skurwysyn! – Zakaszlała. – Dlaczego… Pammy? Dlaczego, do cholery? Trzyletnie dziecko! – Gniewnie wytarła łzy sprawną ręką.

– Może nic jej nie zrobi. Przecież przywiózł cię do kościoła.

– Nie – parsknęła. – Skrzywdzi ją. On jest chory! Widziałam, jak na nią patrzył. Zabiję go. Zajebię. – Jej ostre słowa stłumił gwałtowny kaszel.

Sachs wykrzywiła twarz z bólu. Odruchowo wbiła paznokieć w oparzony palec. Wyciągnęła notatnik.

– Czy możesz powiedzieć, co się wydarzyło?

Opowieść Carole o porwaniu przerywały ataki płaczu i kaszlu.

– Chcesz, żebym do kogoś zadzwoniła? – spytała Sachs. – Do twojego męża?